Przypomnijmy, że wkradł się błąd w tłumaczeniu artykułu 25.2 podpunkt d umowy CETA. Sformułowanie "engage in regulatory cooperation to minimise adverse trade impacts of regulatory practices related to biotechnology products" oficjalnie przetłumaczono na "uczestnictwa we współpracy regulacyjnej mającej na celu minimalizację niekorzystnego wpływu wymiany handlowej na praktyki regulacyjne związane z produktami biotechnologicznymi". Tymczasem poprawnie podpunkt d powinien brzmieć: "uczestnictwa we współpracy regulacyjnej mającej na celu minimalizację niekorzystnego wpływu praktyk regulacyjnych na handel produktami biotechnologicznymi". Dlaczego zatem w taki a nie inny sposób przetłumaczono rzeczone zdanie? - Trudno spekulować, jak mogło dojść do takiej pomyłki. Wygląda na to, że ktoś tłumacząc zamienił jedno słówko: "of" na "on". To jest kompletna spekulacja, bo nie mamy żadnej informacji, jak przebiegał proces tłumaczenia i z tego powodu trudno zgadywać. Błąd jest jednak ewidentny, potwierdzony przez opinie ekspertów z kancelarii prawnej. Prawidłowe tłumaczenie ma zupełnie inne brzmienie, niż to w polskiej wersji umowy CETA. Warto też zaznaczyć, że tłumaczenie było przygotowywane pod nadzorem Komisji Europejskiej i nie jest to wina polskiego rządu. My po prostu otrzymaliśmy taki materiał. Wydawało się, że na tłumaczeniu możemy się opierać, bo trwało ono przecież wiele miesięcy. Tymczasem okazało się, że jest błąd i jest to błąd istotny, bo wypacza sens całego akapitu. Dodatkowo, mówimy tu o przepisie z rozdziału CETA, który jest bardzo newralgiczny. Duża część sprzeciwu przeciwko umowie z Kanadą dotyczy właśnie GMO - komentuje na łamach Interii Maria Świetlik. Ekspertka zwraca uwagę na konsekwencje, jakie niesie ze sobą oficjalna, ale błędna wersja przepisu. - Jeśli chodzi o polityki związane z GMO, czyli istniejące dzisiaj zakazy sprzedaży i produkcji na terenie Unii Europejskiej innych genetycznie modyfikowanych roślin, niż ta jedna kukurydza, którą mamy wprowadzoną do spożycia przez ludzi, to właśnie ten rozdział opisuje, jak w przyszłości miałyby być uzgadniane nowe regulacje. Tworzymy strefy wolnego handlu, harmonizujemy różnice w regulacjach, po to, żeby teraz i Kanadyjczycy, i Europejczycy, zasiadający w organach współpracy regulacyjnej, mieli dyskutować w jaki sposób rozwiązać konflikt obowiązujących przepisów. Współpraca regulacyjna jest bowiem niezwykle istotna w odniesieniu do wszystkich przyszłych decyzji dotyczących GMO. Istotne jest pytanie o cel, jaki stawia sobie ta współpraca i do czego ma dążyć. Ci ludzie mają wypełnić pewne zadanie. Celem tego zadania - zgodnie z tym, co jest w oryginale umowy CETA i z czym zgodziłaby się Polska nie bacząc na różnice w tłumaczeniu - jest, by ta współpraca regulacyjna dotycząca GMO, a szerzej biotechnologii, służyła temu, by zasady prawne nie utrudniały handlu. Co konkretnie to znaczy? Jeżeli kanadyjska żywność modyfikowana genetycznie, czy to są jabłka, łososie czy rzepak, ma być sprzedawana w Europie, to przepisy nie powinny tego utrudniać. Takie jest znaczenie tego paragrafu - tłumaczy Interii ekspertka. - Natomiast to, co mówi polskie tłumaczenie, jest zupełnie sprzeczne. Polskie tłumaczenie mówi, że celem tej współpracy regulacyjnej, jest minimalizacja niekorzystnego wpływu wymiany handlowej na praktyki regulacyjne. Czyli przepisy związane z produktami biotechnologicznymi nie mogą być poddane złemu wpływowi handlu. Presja inwestorów nie może wpływać na regulacje w sposób negatywny. Na przykład nie można wywierać presji na to, że Unia Europejska ma dopuszczać nowe odmiany GMO. To są dokładnie przeciwne postanowienia, mała zmiana a zwrot o 180 stopni dla tego bardzo istotnego elementu, jakim jest współpraca regulacyjna i bardzo drażliwą kwestią jaką jest żywność modyfikowana genetycznie - zaznacza Świetlik. Zwolennicy teorii spiskowych mogliby odebrać błędne tłumaczenie jako próbę wprowadzenia w błąd społeczeństwa. Zwłaszcza, że umowa CETA budzi spory sprzeciw. - Nie chce interpretować tej sytuacji. Jako Akcja Demokracja domagamy się rzetelnego śledztwa i jesteśmy przeciwni wszelkim teoriom spiskowym. Cała nasza działalność opiera się na faktach, odnosi się do badan i do treści umowy. Odrzucamy wszelkie opowieści o pozytywnych skutkach umowy CETA, jeśli nie są one ugruntowane w rzetelnych danych. Tak samo podchodzimy do kwestii błędu. Domagamy się od polskiego rządu, by przeprowadził oficjalne śledztwo. Oficjalne również w takim znaczeniu, że społeczeństwo będzie miało do niego dostęp i my też się dowiemy, gdzie ten błąd został popełniony. Na dzisiaj z tego co wiemy, za tłumaczenia odpowiedzialna była Komisja Europejska. Nie wiemy, jakie możliwości weryfikacyjne miał rząd, ale mam nadzieję, że wszystkie ustalenia szybko nastąpią - zakończyła Świetlik.