Reklama

Brytyjsko-unijna próba sił

Choć termin rozpoczęcia unijno-brytyjskich negocjacji dotyczących warunków Brexitu nadal pozostaje dużą niewiadomą, wielu zastanawia się już nad ich przebiegiem. Na pierwszy rzut oka wydaje się, że Bruksela będzie w nich na zdecydowanie silniejszej pozycji. Ale Wielka Brytania także ma parę asów w rękawie.

Żarty się skończyły

Generalnie specjaliści są zgodni - Unia Europejska ma znacznie więcej kart przetargowych. I nie waha się o tym przypominać. O czym świadczą choćby kategoryczne słowa Donalda Tuska z połowy października: "Moim zdaniem jedyną realistyczną alternatywą dla 'twardego Brexitu' jest 'żaden Brexit'".

Dużego pola do interpretacji nie pozostawiają również nominacje na przedstawicieli Komisji Europejskiej i Parlamentu Europejskiego do spraw negocjacji z Wielką Brytanią.

W pierwszym przypadku to Michel Barnier, w drugim Guy Verhofstadt - obaj zagorzali krytycy Wielkiej Brytanii i zwolennicy integracji europejskiej. - To znak ze strony Unii, że żarty się skończyły. Londyn nie może mieć łatwo, by inne kraje nie poszły jego śladem - zaznacza Patryk Toporowski, ekspert ds. integracji gospodarczej w ramach UE Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych.

Reklama

Z tą prognozą zgadza się dr Beata Przybylska-Maszner, adiunkt w Zakładzie Badań nad Integracją Europejską Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu. - Na dzień dzisiejszy płynące ze strony instytucji unijnych sygnały zapowiadają trudne negocjacje, w których strona unijna będzie się domagała od Wielkiej Brytanii daleko idących ustępstw, jeśli chodzi o kształt przyszłych relacji - zapowiada ekspertka.

Na ton negocjacji - niemal w czasie rzeczywistym - będzie wpływać także sytuacja wewnętrzna w dwóch najważniejszych krajach UE27, czyli Niemczech i Francji. Możliwe bowiem, że stanowisko rządów będzie odzwierciedlać wahające się przed wyborami - parlamentarnymi w Niemczech i prezydenckimi we Francji - nastroje opinii publicznej i zmiany wskaźników poparcia partii rządzących.

Ogólnie Wielka Brytania przystępuje do negocjacji z Brukselą poważnie osłabiona. Do czasu ogłoszenia orzeczenia Wysokiego Trybunału widać było mocne osłabienie funta, pogarszające się wyniki i wskaźniki gospodarcze oraz zmianę w nastrojach inwestorów. Firmy jeszcze co prawda z Wielkiej Brytanii nie uciekają, ale widać coraz więcej sygnałów, że wstrzymują planowane tam wcześniej duże inwestycje. - Dodatkowo zaczął się proces powolnego przenoszenia do Paryża czy Wiednia niektórych ważnych stanowisk, a do innych miast, w tym do Warszawy, tych mniej prestiżowych - tzw. back-office i middle-office. W dłuższej perspektywie podobny los czeka zapewne także front-office - przewiduje Toporowski.

Asy w rękawie

Londyn jest zatem osłabiony, ale nie jest w stanie krytycznym. Wciąż dzierży w ręku kilka kart, które mogą mu pomóc w negocjacjach z Brukselą. Głównym atutem jest jego istotna rola w gospodarce europejskiej pod względem wskaźników import/eksport. Dlatego m.in. Londyn tak dużo wpłacał do unijnej kasy i dlatego Brexit stanowi tak poważne osłabienie Wspólnoty w stosunku do innych potęg gospodarczych świata.

- Wielka Brytania jest importerem netto żywności, największym na świecie. Rynek wewnętrzny ułatwia eksport w dużych ilościach z krajów członkowskich w tym zakresie. Brak tych udogodnień i swoboda Londynu w kształtowaniu własnych relacji handlowych z innymi krajami może ograniczyć przepływ żywności z UE na Wyspy - zauważa ekspert PISM.

Niebagatelną rolę na korzyść Wielkiej Brytanii odgrywa także londyńskie City, drugie największe centrum finansowe świata. UE liczy wprawdzie na to, że Brexit spowoduje odpływ skoncentrowanego tam kapitału do europejskich stolic, ale nie będzie to ani łatwe, ani szybkie.

Oprócz gospodarki, Londyn ma jeszcze w rękawie asy polityczne. - Jeśli myślimy o rozwoju unijnej służby dyplomatycznej i wzmocnieniu pozycji UE na scenie światowej, to siłą Brukseli był fakt, że w jej imieniu zazwyczaj występowało niemiecko-francusko-brytyjskie trio dyplomatyczne. Razem działało na rzecz interesów politycznych, co z kolei wpływało na pozycję gospodarczą UE - ocenia Przybylska-Maszner.

Ogólnie jednak pozycja Wielkiej Brytanii nie jest godna pozazdroszczenia. - Ciosy, które zaczynają powoli spadać na Wielką Brytanię, pomogą wyważyć role i pokazać miejsce Londynu w negocjacjach. W ich początkowym okresie Londyn będzie bardziej petentem niż ich faktycznym uczestnikiem - uważa Toporowski.

Model brytyjski. Czyli jaki?

Najbardziej zacięty bój będzie się toczył zwłaszcza o zasady uczestnictwa Wielkiej Brytanii w rynku wewnętrznym i formą współfinansowania przez Londyn przyszłej współpracy z UE.

Bruksela ma kilka wypracowanych modeli kooperacji z państwami trzecimi, m.in. ze Szwajcarią, czy w ramach Europejskiego Obszaru Gospodarczego z Norwegią. Wielka Brytania zapowiada jednak, że chce wypracować swój własny.

- Najprawdopodobniej Brytyjczycy będą chcieli model a la carte - czyli będą chcieli prawa do swobodnego wyboru obszarów, w których chcą współpracować, a w których nie. Trochę podobny do tego, z jakiego do tej pory korzystali w ramach UE. Ale tego typu podejście nie będzie do zaakceptowania ze strony Brukseli. Możliwe, że negocjacje będą się toczyły na zasadzie "jeśli wybierzecie ten obszar, to musicie zaakceptować też ten" - przewiduje Przybylska-Maszner.

Zdaniem Toporowskiego natomiast, najlepszym scenariuszem byłoby wejście Londynu do EOG. - Jednak to jest cały czas scenariusz gorszy niż członkostwo w UE, ponieważ obowiązuje tam swobodny przepływ osób, a jednocześnie Londyn straciłby wpływ na kształtowanie prawa regulującego rynek wewnętrzny - zauważa.

Wielka Brytania musiałaby również wpłacać składkę. - Szczęśliwie dla Brytyjczyków działa ona jednak inaczej niż budżet UE, ponieważ kraj wpłacający sam decyduje, na jakie projekty przeznacza pieniądze, więc Londyn mógłby w większym stopniu inwestować środki według własnej strategii - tłumaczy Toporowski.

Przybylska-Maszner przypomina jednak, że jakiekolwiek są plany Londynu ws. warunków przyszłej współpracy "musi sobie zdawać sprawę z tego, że dotychczasowe modele - czy to szwajcarski, czy norweski - wymagały daleko idących ustępstw ze strony partnerów zewnętrznych. Londyn musi mieć świadomość, że przyszła współpraca z UE może go drogo kosztować".

Co z Polakami?

Wielka Brytania zapowiada, że złoży wniosek o uruchomienie procedury wyjścia z UE najpóźniej w marcu 2017 roku. Rozpoczęte w ten sposób negocjacje będą grą ogromnej liczby sprzecznych interesów.

Wiele do ugrania ma także Polska. Oprócz wspomnianych już dwóch miliardów euro w grę wchodzą jeszcze interesy Polaków mieszkających teraz lub w przeszłości na terytorium Wielkiej Brytanii.

W tym kontekście zwraca uwagę choćby kwestia warunków emerytur Polaków, którzy pracowali na Wyspach. - Czy nadal będzie obowiązywało prawo, które pozwoli im w przyszłości doliczyć składki odłożone w brytyjskim systemie emerytalnym do wysokości emerytur wypłacanych w Polsce? - zastanawia się Przybylska-Maszner.  

***

Jeśli interesuje cię temat Unii Europejskiej, obserwuj autorkę na Twitterze

INTERIA.PL

Reklama

Reklama

Reklama