- Wszystkie znaki wskazują, że to już jest eskalacja - przewiduje dr Jakub Gajda. - O tym też mówią wprost media na Bliskim Wschodzie. Izraelskie media już obwieściły trzecią wojnę z Libanem, która - zdaniem władz izraelskich, z Benjaminem Netanjahu na czele - jest konieczna i której domagają się obywatele Izraela. Szczególnie ci wysiedleni z pogranicza z Libanem, gdzie od roku trwają ostrzały ze strony Hezbollahu. Z drugiej strony, w podobnym tonie wypowiadają się przedstawiciele samego Hezbollahu, którzy podkreślają, że męczeństwo Nasrallaha jedynie mocniej zjednoczy wszystkich przeciwko Izraelowi - dodaje orientalista i ekspert od Bliskiego Wschodu z Fundacji Pułaskiego. - Eskalacji wykluczyć nie możemy, bo napięcia w regionie są ogromne i wciąż się nawarstwiają. Poza tym, bez względu na to, jakie priorytety deklaruje Iran czy Hezbollah, nie wpływa to na decyzje podejmowane przez rząd Benjamina Netanjahu. To, czy dojdzie do wojny regionalnej i jak może ona wyglądać zależy przede wszystkim od Izraela - zauważa z kolei Sara Nowacka, analityczka ds. Bliskiego Wschodu z PISM. Izrael gra na wielką wojnę Uderzenie izraelskiej armii na Liban - w wersji oficjalnej - ma doprowadzić do rozprawienia się z Hezbollahem, organizacją, którą duża część Zachodu uznaje za ugrupowanie terrorystyczne. Władze izraelskie przyznają, że celem numer jeden operacji wojskowej jest odrzucenie Hezbollahu od granicy izraelsko-libańskiej. Drugim celem jest osłabienie i destabilizacja całej organizacji, zwłaszcza jeśli chodzi o logistykę i system dowodzenia. Tyle jeśli chodzi o oficjalne powody otwarcia kolejnego frontu konfliktu na Bliskim Wschodzie. A nieoficjalne? Tutaj wszystko sprowadza się do Benjamina Netanjahu, jego rządu i polityki wewnętrznej Izraela. - Atak na Liban odczytuję jako polityczne zagranie Netanjahu wymierzone w krytykę społeczeństwa izraelskiego pod adresem jego rządu za nieskuteczność działań w Strefie Gazy i nieuwolnienie porwanych przez Hamas Izraelczyków - mówi Interii Sara Nowacka z PISM. - Ze strony Netanjahu to próba zagwarantowania sobie chociaż jednego sukcesu, ponieważ atakami na Hezbollah dużo trudniej antagonizować społeczeństwo izraelskie niż tym, jak prowadzone są działania Izraela w Strefie Gazy - dodaje analityczka ds. Bliskiego Wschodu. Mówi dr Jakub Gajda, orientalista i ekspert ds. Bliskiego Wschodu w Fundacji Pułaskiego: - Działania Netanjahu przysparzają poparcia jego rządowi. To swoista właściwość Izraela, że groza i retoryka związana z walką o przetrwanie Izraela wybija się ponad wszelkie inne kwestie polityczne i społeczne. Netanjahu gra va banque, bo broniąc Izraela walczy jednocześnie o utrzymanie władzy i, jak widać, nie cofnie się przed niczym. Wie, że atmosfera zagrożenia, wielkiej wojny nie sprzyja temu, żeby ktokolwiek podnosił kwestię zmian politycznych w Izraelu. Skonsolidowanie elektoratu i wzmocnienie poparcia dla rządu to jednak tylko część celów izraelskiego rządu. Strategicznym, geopolitycznym dążeniem władz Izraela jest wciągnięcie do wojny Iranu i rozprawienie się z najgroźniejszym przeciwnikiem w regionie w dużej mierze rękami Stanów Zjednoczonych. Gdyby Izraelowi udało się sprowokować Iran do odwetu za atak na Liban, władze izraelskie mogłyby przedstawiać Teheran jako egzystencjalne zagrożenie dla Izraela i ładu bezpieczeństwa w regionie. Iran nie chce wojny z Zachodem W Iranie są jednak doskonale świadomi pułapki, jaką na ich kraj zastawił Izrael. W dużej mierze właśnie dlatego Iran nie zdecydował się na dokonanie ataku odwetowego na Izrael za operację likwidacji jednego z politycznych liderów Hamasu Ismaila Hanijjy, do której doszło pod koniec lipca w ataku rakietowym w Teherenie. - Władze Iranu mają świadomość motywacji Izraela i są w bardzo skomplikowanej sytuacji. Z jednej strony, ideologia islamskiej rewolucji mówi, że należy oczyścić świat muzułmański z narośli, jaką jest Izrael. Z drugiej, wojna regionalna nie jest na rękę Iranowi - tłumaczy sytuację Iranu dr Jakub Gajda z Fundacji Pułaskiego. Jak mówi w rozmowie z Interią ekspert od Bliskiego Wschodu, "teraz Iran nie ma dobrych opcji na stole". - Jeśli dokona odwetu, będzie to oznaczać konflikt z Zachodem pod wodzą Stanów Zjednoczonych i zaprzepaszczenie szans na współpracę, której Iran potrzebuje, żeby wyjść z kryzysu gospodarczego i wykorzystać swój potencjał. Jeśli odwetu nie dokona, jako lider zawiedzie wielu muzułmanów, zwłaszcza szyitów, w regionie i jego notowania spadną - podkreśla nasz rozmówca. Powstrzymanie Iranu od zbrojnej odpowiedzi na działania Izraela to zasługa zabiegów dyplomatycznych Stanów Zjednoczonych i państw Zachodu, które odwiodły władze Iranu od wkraczania na wojenną ścieżkę. - W zamian miały zagwarantować Iranowi, że Izrael nie dopuści do eskalacji wojny i powstrzyma się od działań w Libanie. Dzisiaj z Iranu dochodzą głosy, że Zachód po raz kolejny okazał się zakłamany i oszukał Iran, bo Izrael i tak zaatakował Hezbollah i wkroczył do Libanu - przypomina Sara Nowacka z PISM. Jej zdaniem, "o odpowiedź Iranu będzie jednak trudno". - Tamtejsze władze na pierwszym miejscu stawiają swoje interesy narodowe i mają świadomość, że bezpośrednie zaangażowanie w wojnę z Izraelem, czy całym Zachodem, byłoby wielkim zagrożeniem m.in. dla programu nuklearnego Iranu - argumentuje analityczka. I dodaje: - Dlatego Iran sugerował niechęć do pełnoskalowej, regionalnej wojny. Ale jedno to sam Iran, a drugie - organizacje współpracujące i finansowane przez Iran. Tutaj eskalacji wykluczyć nie możemy. Netanjahu szachuje Waszyngton Trzecią zmienną w bliskowschodnim równaniu są Stany Zjednoczone. Izrael to bastion Ameryki i całego Zachodu w regionie, absolutnie strategiczny sojusznik Waszyngtonu w skali globalnej. Co więcej, sojusznik bezalternatywny, bo Amerykanie nie mają kim "zastąpić" Izraela na Bliskim Wschodzie nawet, gdyby chcieli. Ich opinia wśród większości państw regionu jest więcej niż zła. Z drugiej strony, Izrael jest całkowicie świadomy swojej bardzo mocnej pozycji negocjacyjnej i robi, co może, żeby wciągnąć Amerykanów do regionalnej wojny, w której siły izraelsko-amerykańskie raz na zawsze rozprawiłyby się z Iranem. Z trzeciej strony, w Stanach Zjednoczonych zaczyna się finisz kampanii prezydenckiej i podejmowanie ryzykownych ruchów w kwestii Izraela czy całego Bliskiego Wschodu nie jest na rękę ani rządzącym demokratom, ani starającym się o odzyskanie władzy w Białym Domu republikanom. - Amerykanie mają narzędzia nacisku na Izrael, ale przed zakończeniem kampanii wyborczej nikt nie będzie ryzykować ich wykorzystania. To niesie ze sobą duże ryzyko zantagonizowania elektoratu, a przy tak zaciętym wyścigu prezydenckim nikt go nie podejmie. Dlatego na ten moment Stany Zjednoczone nie są w stanie do niczego zmusić Izraela - mówi Sara Nowacka.