- Jak przypomnimy sobie kwiecień, po ataku Iranu miała miejsce symboliczna odpowiedź Izraela i ten etap był deeskalowany. Teraz wiele zależy od tego, co zrobi Izrael, czy zmaterializuje się zapowiedź równorzędnej odpowiedzi, czy jednak sojusznicy przekonają Izrael, tak jak Joe Biden w kwietniu, żeby "przyjął zwycięstwo" - mówi Interii Michał Wojnarowicz, analityk Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych w programie Bliskiego Wschodu i Afryki. Przypomnijmy, w kwietniu Izrael przeprowadził nalot na ambasadę Iranu w Syrii. Teheran odpowiedział atakiem przy użyciu kilkuset dronów, z których większość zatrzymał system przeciwlotniczy Żelaznej Kopuły. Następnie Izrael ostrzelał kilka celów przy lotnisku w irańskim Isfahanie. Odwet miał raczej symboliczny charakter, a media nieoficjalnie donosiły, że prezydent USA ostrzegł izraelskiego premiera, że Waszyngton nie weźmie udziału w kontrataku na Iran. Najwyraźniej go przekonał, bo sprawa największych napięć izraelsko-irańskich na kilka miesięcy ucichła. Warto zaznaczyć, że w kwietniu Iran użył broni, która do celów leciała kilka godzin, więc Izrael i jego sojusznicy mieli czas na przygotowanie obrony. Trudno oczekiwać, żeby taki atak był skuteczny. Teraz Teheran użył znacznie szybszych rakiet balistycznych, z którymi walczyć musi już nie Żelazna Kopuła, tylko systemy rakiet Arrow. - Tym razem informacje o ataku miały pojawić się przed samym nalotem, choć oficjalnie Iran zaprzecza. Pytanie jaką miały formę. Pojawił się wątek mówiący o tym, że Iran ostrzegał o ataku kanałami informacyjnymi przez Rosję. W tym widać bardzo konkretną politykę - wskazuje Wojnarowicz. - To był pewien sygnał. Ale nawet atak z ostrzeżeniem może przynieść duże straty i jest pewnym wyzwaniem rzuconym drugiej stronie. Pytanie jak strona izraelska teraz na to odpowie - dodaje ekspert. Iran prowadzi "kalibrowane" ataki Michał Wojnarowicz zaznacza też, że obecne decyzje Teheranu są zachowawcze. - Działania ze strony Iranu są wykalibrowane. Warto jednak mieć z tyłu głowy, że nawet jeśli jest kalibracja ataku, wybór konkretnych celów i środków, czyli na przykład w kwietniu dużej liczby dronów, druga strona jest uprzedzona o ataku i nie jest on tak bardzo efektywny, to nigdy nie ma gwarancji, że szczątki rakiety czy drona nie spadną np. na autobus z cywilami. To też pierwszy scenariusz w kontekście odwetu Izraela, czyli tak jak w kwietniu - odpowiedź symboliczna. Ale nawet w takim wariancie istnieje ryzyko eskalacji. - Łatwo chęć zadania dużych strat Iranowi zamienić w porażkę. Gdyby na przykład nawet po udanym ataku na cel w Iranie, Iranowi udałoby się zestrzelić izraelskiego pilota, to wtedy sytuacja zamienia się w polityczny koszmar dla rządu Binjamina Netanjahu - podkreśla Wojnarowicz. Analityk PISM dodaje, że niebezpieczna jest każda kolejna odpowiedź skonfliktowanych stron. - Istnieje też ryzyko, że Iran odpowie na kolejny odwet Izraela w sposób zagrażający innym graczom w regionie. Sytuacja jest na tyle poważna, że zostały przesunięte pewne granice i każda kolejna decyzja o użyciu siły jest coraz łatwiejsza - mówi Interii. Izrael sięgnie po ostateczny scenariusz? "Myślą o tym od lat" Kolejny scenariusz to opcja atomowa. Według portalu Axios, na stole izraelskich polityków i dowódców leży opcja ataku na irańską infrastrukturę jądrową. - Izraelczycy myślą, mówią od wielu lat o ataku na irańską infrastrukturę programu nuklearnego. Mają ku temu możliwości. Ale to wymagałoby koordynacji z Amerykanami i państwami arabskimi. Nie wydaje mi się, żeby ci partnerzy jakkolwiek by tego teraz chcieli. Jest też pytanie czy na taki polityczny gambit Izraelczycy zdecydowaliby się na miesiąc przed wyborami w USA - zaznacza Wojnarowicz. - Taka sytuacja stawiałaby Amerykanów pod ścianą. Administracji Bidena nie zależy na uwikłanie się w konflikt z Iranem. Ona dążyła do ścieżki negocjacyjnej, jeśli chodzi o irański program nuklearny. Nie ma też co ukrywać, że przy całej antyirańskiej retoryce Donalda Trumpa, to nie jest osoba, która chciałaby się wikłać w konflikt na Bliskim Wschodzie - mówi dalej. Bliski Wschód. "Furtka" do zakończenia konfliktu Rzecznik izraelskiej armii oświadczył, że Izrael odpowie na wtorkowy atak Iranu "gdziekolwiek, kiedykolwiek i jakkolwiek zechce", zgodnie z doktryną rządu. - Jest na tę chwilę zostawiana furtka, żeby konflikt wstrzymać. Strony się wykazały. Tylko pytanie czy Izrael na tym poprzestanie, bo stawka jest trochę większa - komentuje Michał Wojnarowicz. - Kilka elementów tutaj się zazębia. To kwestia kalkulacji politycznych po stronie samego premiera Netanjahu. Uwikłanie regionu w konflikt o większej intensywności niż do tej pory, co miałoby duży wymiar w kontekście konsekwencji gospodarczych. Na pewno Iran będzie mieć większą łatwość w akcjach przeciwko Izraelowi tak długo, jak długo trwa operacja w Libanie. Hezbollah będzie mieć pretekst do atakowania Izraela tak długo, jak długo trwają walki w Strefie Gazy, bo trzeba pamiętać o genezie tej odsłony konfliktu - wyjaśnia w rozmowie z Interią analityk PISM. Jakub Krzywiecki Chcesz porozmawiać z autorem? Napisz na jakub.krzywiecki@firma.interia.pl ----- Bądź na bieżąco i zostań jednym z ponad 200 tys. obserwujących nasz fanpage - polub Interia Wydarzenia na Facebooku i komentuj tam nasze artykuły!