W ostatnich dniach mniej mówi się o wojnie w Ukrainie, a więcej o kolejnej odsłonie konfliktu na Bliskim Wschodzie. Izrael zaatakował bowiem Liban, a jego celem był, uznawany przez część państw zachodnich za organizację terrorystyczną, Hezbollah. Po uderzeniu sił izraelskich zareagował z kolei Iran, który wystrzelił w kierunku Izraela 200 rakiet. Co dalej? Czy na Bliskim Wschodzie dojdzie do pełnoskalowej wojny? Dlaczego oczy świata skierowane są na Liban? - To coś, co przykuło uwagę już w każdym zakątku świata, bo grozi czymś bardziej poważnym, czyli uwikłaniem w konflikt Stanów Zjednoczonych i poważną konfrontacją Iranu i Izraela - mówi Interii prof. Łukasz Fyderek z Uniwersytetu Jagiellońskiego w Krakowie, dyrektor Instytutu Bliskiego i Dalekiego Wschodu. - Bliski Wschód jest regionem, gdzie toczy się najwięcej konfliktów zbrojnych na całym globie. Niektóre z nich trafiają do nas, a inne są kompletnie zapomniane. Natomiast ten konflikt Izraela z Libanem już na nasze życie może wpływać: na ceny ropy, wahania walut, kwestie dostaw przez Morze Czerwone i Kanał Sueski - podkreśla. Izrael sięgnie po krok ostateczny? Jak natomiast ten konflikt może wyglądać? Prof. Fyderek nie ma wątpliwości. - Nie jest trudno przewidzieć, co się stanie. Izrael poniesie straty. Liban to taki mini-Afganistan: góry, stosunkowo wysokie, ruch kolumn pancernych skanalizowanych do dwóch głównych dróg, mnóstwo jaskiń, miejsc, gdzie można tworzyć zasadzki. Partyzanci zawsze mają możliwość zadawania dużych strat - mówi Interii. Problem w tym, że działania Izraela na terytorium Libanu wydają się potencjalnie mniej ryzykowne niż otwarty konflikt na linii Izrael-Iran. - Gdyby doszło do pełnoskalowej wojny między Izraelem a Iranem, doszłoby do prawdziwego wstrząsu - uważa prof. Fyderek. Atak 200 rakiet na Izrael jest preludium do tego, co może się wydarzyć po drugiej stronie. Benjamin Netanjahu zapowiedział już bowiem działania odwetowe. - Teraz Izrael może zrobić to samo i uderzyć w irańskie cele militarne, które są słabiej chronione. Iran jest ogromnym krajem, tych celów jest bardzo wiele. Izrael nie ma tak wielu konwencjonalnych możliwości. Sam, bez pomocy Ameryki, nie zdoła zniszczyć wszystkich wyrzutni. Taki atak byłby natomiast optymalny z punktu widzenia Izraela. Zaatakowali nas wyrzutniami rakiet balistycznych, no to my zniszczymy te wyrzutnie - prognozuje ekspert. - Może Izrael zaatakuje program nuklearny, ale tutaj także są ryzyka. Iran może powiedzieć, że jest atakowany, a jeśli tak, to wychodzi z traktatu o nierozprzestrzenianiu broni jądrowej. Bo przecież ich cywilny program nuklearny został zaatakowany - uważa prof. Fyderek. - I wreszcie, Izrael może uderzyć w miękkie cele Iranu, tak jak to robi Rosja w przypadku Ukrainy. Czyli elektrownie, terminale eksportu ropy naftowej. Ale wtedy Iran tego tak nie zostawi i przeprowadzi uderzenie w te miękkie cele, które ma Izrael. Tak to może wyglądać - dodaje. Bliski Wschód. "Arabowie w krajach Zatoki Perskiej siedzą jak na szpilkach" Dyrektor Instytutu Bliskiego i Dalekiego Wschodu przekonuje, że sprawa jest poważna, bo sieć powiązań między krajami zaangażowanymi w ten konflikt jest tak gęsta, że stąd nie jest daleko do konfliktu światowego. - Arabowie w krajach Zatoki Perskiej siedzą jak na szpilkach. Te rakiety i samoloty latają nad ich głowami. Są jak w szklarni, mają swoje instalacje do eksportu ropy zupełnie na wierzchu. Są łatwe do zniszczenia. W momencie kiedy giganci zaczynają się ścierać, to bardzo łatwo o pewne straty. To stamtąd pochodzi główne europejskie zaopatrzenie w ropę, szczególnie jeśli Rosja jest wyłączona z tych europejskich rynków - przypomina prof. Fyderek. Kluczowe jest zachowanie gabinetu Netanjahu, który na polityczno-militarnych napięciach chce ugrać jak najwięcej. I to właśnie jego kraj trzyma klucze do rozwiązania zapalnych kwestii. I to on wykona pierwszy krok po ataku Iranu. Dlatego ważne jest, jaka to będzie odpowiedź. - Teraz piłka jest po stronie Izraela. Jeśli Izrael chciałby realizować zapowiedzi uderzenia w instalacje naftowe Iranu, to Iran uderzy w instalacje naftowe Izraela. Jeśli tak się stanie, to włączą się Amerykanie startujący z baz w Katarze i Arabii Saudyjskiej. Z perspektywy Iranu może być w takim razie rozsądne uderzenie w kraje arabskie. "Skoro my nie możemy importować ropy, to wy bracia też nie będziecie mogli". To jest czarny scenariusz i nie twierdzę, że on jest najbardziej prawdopodobny. Chodzi mi o pokazanie skali - podkreśla prof. Fyderek. Chcesz porozmawiać z autorami? Napisz: dawid.serafin@firma.interia.pl; lukasz.szpyrka@firma.interia.pl