Jak czytamy na stronie internetowej "Wprost": Gdy kończyła się PRL, esbek z Trójmiasta Jerzy Frączkowski ukrył w swym gdyńskim domu teczki kluczowych działaczy opozycji z Wybrzeża. Wśród nich były materiały dotyczące Lecha Wałęsy, Bogdana Borusewicza, Bogdana Lisa oraz Lecha Kaczyńskiego. Na początku lat 90. informacja o posiadanych przez byłego esbeka materiałach trafiła do Urzędu Ochrony Państwa, związanego wówczas z Belwederem. Aby przejąć teczki, UOP zorganizował gigantyczną prowokację, fingując międzynarodową transakcję sprzedaży uranu. Śledztwo w sprawie handlu materiałami radioaktywnymi nadzorował obecny szef MSWiA Janusz Kaczmarek, wówczas prokurator rejonowy w Gdyni. Przyznaję, że padliśmy wtedy ofiarą prowokacji służb specjalnych - mówi "Wprost" Janusz Kaczmarek. - Wszystko wskazuje na to, że sprawa przerzutu uranu była fikcyjna, choć wówczas wydawało mi się, że dowody są mocne - dodaje. Jak ustaliło "Wprost", zabezpieczone u Frączkowskiego dokumenty i mikrofilmy trafiły do konspiracyjnego lokalu UOP w Warszawie. Tam dokładnie je przejrzano. UOP zamierzał ich użyć do inwigilacji prawicy będącej wówczas w opozycji do obozu Lecha Wałęsy, w tym do inwigilacji Lecha Kaczyńskiego. Na Kaczyńskiego nie było jednak nic, co można by wykorzystać do jego kompromitacji. Według rozmówców "Wprost", teczka Lecha Kaczyńskiego mogła trafić do zespołu płk. Jana Lesiaka, który zajmował się inwigilacją prawicy. W 2005 r. Lech Kaczyński otrzymał status pokrzywdzonego. Przejrzał wtedy swoją teczkę. Nie ukrywał, że jest zawiedziony. - Część dokumentów to po prostu śmieci. Bezpieka o wielu rzeczach nie wiedziała, czasem po prostu zmyślała. Zresztą papiery są mocno niekompletne - mówił w rozmowie z "Wprost". Wszystko wskazuje na to, że przetrzebienie teczki obecnego prezydenta nastąpiło właśnie w 1993 r. Więcej w poniedziałkowym wydaniu tygodnika "Wprost".