Słabość wymiaru sprawiedliwości po roku 1989 ma różne oblicza. Pojawia się na etapie wykrywania przestępstw, często tych najpoważniejszych. Zabójstwa generałów: Jaroszewicza, Fonkowicza, Papały, niewykrycie sprawców porwania i zamordowania Krzysztofa Olewnika to może najgłośniejsze przykłady spośród wielu spraw, w których trzeba mówić o kuriozalnej nieskuteczności organów ścigania. Czytaj nasz raport specjalny: Morderstwo Krzysztofa Olewnika Zdumiewa wysoka "umieralność" wśród skruszonych przestępców, którzy zdecydowali się na współpracę z wymiarem sprawiedliwości. Podobnie zdarza się wśród funkcjonariuszy organów ścigania i pracowników zakładów karnych, którzy otarli się o najgłośniejsze z nierozwiązanych spraw dwudziestolecia. Ostatnio źle dozowane lekarstwa doprowadziły np. do śmierci w celi Artura Zirajewskiego, ważnego świadka w sprawie zamordowanego przed laty komendanta Marka Papały. Czytaj nasz raport specjalny: Kto zabił gen. Marka Papałę? Lista sposobów na opornych Jedna z osób uważających się za ofiarę wymiaru sprawiedliwości w odpryskowym procesie tzw. opolskiej afery ratuszowej sporządziła wykaz "mechanizmów łamania praworządności", jakich w ciągnącym się od 2002 roku postępowaniu miały się dopuścić organa prokuratury i sądownictwa. Abstrahując od konkretnej sprawy, w której sąd przed miesiącem odrzucił apelację dwóch oskarżonych, sformułowany na wysokim poziomie ogólności wykaz metod nadużywania, obchodzenia i łamania prawa wydaje się nieźle opisywać realia wymiaru (nie)sprawiedliwości w Polsce. Ale nawet ta lista, obejmująca dwadzieścia pozycji, na której znalazły się tak poważne zarzuty jak: zamierzone "fabrykowanie" spraw, przeciąganie postępowań, nadużycia procedury, selekcja świadków i dowodów, dowolności w protokołowaniu, niedostatecznie uzasadnione akty oskarżenia, tendencyjność składów orzekających czy nierzetelność organów odwoławczych, nie wyczerpuje jeszcze bogactwa możliwych uchybień. O których, dzięki powszechności telefonów komórkowych z funkcją nagrywania filmów oraz witrynie YouTube w sieci, łatwiej dziś niż kiedykolwiek wcześniej poinformować opinię publiczną. Cios prezesa Piotr Gulczyński miał chyba wtedy zły dzień. Podszedł do dokumentalisty Ryszarda Szołtysika i uderzył w trzymaną przez niego kamerę. Wyniki obdukcji są jasne: rozcięta warga, obfite krwawienie. Incydent, w którym prezes Instytutu Lecha Wałęsy użył przemocy fizycznej wobec dziennikarza, miał miejsce w Warszawie, na sali sądowej, wprawdzie już po zakończeniu rozprawy, ale jeszcze w obecności pani sędzi, stron postępowania Grzegorz Braun vs. Lech Wałęsa, publiczności oraz grupy dziennikarzy. Tylko dzięki zdecydowanej postawie koleżanek-dziennikarek, które nie poprzestały na słowach oburzenia, lecz zażądały zatrzymania sprawcy bezprzykładnego ataku, pani sędzia poinformowała o zdarzeniu dwoje policjantów z posterunku sądowego. I w zasadzie na tym się skończyło. Funkcjonariusze nie tylko nie zatrzymali sprawcy ataku, który wraz z byłym prezydentem i jego otoczeniem szybko opuścił gmach sądu, ale nawet nie chcieli się przedstawić. Film dokumentujący to zdumiewające zdarzenie można od dłuższego już czasu obejrzeć w sieci. Wnioski? Ten spektakularny, choć z pewnością nie najbardziej drastyczny przykład, ilustruje coraz bardziej oczywisty dla Polaków fakt, że posiadany prestiż społeczny, pełniona funkcja, status majątkowy czy choćby rozgłos celebryty mają wpływ na sposób, w jaki funkcjonariusze organów ścigania i wymiaru sprawiedliwości reagują na najbardziej nawet oczywiste przekroczenie przez kogoś prawa.