Z 40 abiturientów, którzy w maju 1938 roku przystąpili w tym męskim gimnazjum do matury, połowa ponad rok później musiała zdawać dużo poważniejszy egzamin dojrzałości - w żołnierskim mundurze. Pięciu walczyło w bitwie pod Monte Cassino, dziesięciu zginęło w walkach na różnych frontach II wojny światowej. - To była najwyższa danina krwi za wolność Polski spośród wszystkich roczników wadowickiego gimnazjum - pamięta Eugeniusz Mróz. Greka dawała się we znaki Lata poprzedzające wojnę były jednak dla chłopaków z Wadowic czasem beztroskim, wykorzystywanym głównie na grę w piłkę nożną i górskie wycieczki. Jedną z takich wypraw wspominał po latach Stanisław Jura. "Pamiętam wejście na Babią Górę. Naszym przewodnikiem i opiekunem był profesor od greki Tadeusz Szeliski. Podejście na Babią od strony Diablaka prowadzi przez tzw. Akademicką Perć. Gdyśmy doszli do przepaści nad Percią, profesor trochę się bał. Koledzy zastanawiali się co by tu zrobić, aby przeforsować dalszą wędrówkę i wprowadzić pedagoga na górę. Powiązaliśmy rękawy od koszul, w ten sposób powstała prowizoryczna poręcz, dzięki której mogliśmy przeprowadzić naszego profesora na górę. Jak wszedł, zdyszany i zmachany, to ciężko sobie odetchnął" - opowiadał niedawno "Głosowi Podbeskidzia". Eugeniusz Mróz daleki jest od idealizowania siebie i kolegów. - Do tekstów z łaciny i greki korzystaliśmy z bryków. Tylko Karol ich nie potrzebował. My, to nie ukrywam, byle jakoś lekcje zbyć, za dziewczętami się oglądaliśmy. A jego pasją była nauka, kółko religijne, teatr, sport i turystyka. I to mu wystarczało. Zawsze był dobrze zorganizowany i wiedział, na co może sobie pozwolić. Kiedy graliśmy w piłkę, po jakimś czasie wołał: "Cześć chłopaki, idę do domu". Greka musiała ostro dawać się we znaki gimnazjalnym kolegom Karola Wojtyły o czym świadczy misternie uknuty plan ominięcia jednej z klasówek. Na ćwiczenia gimnastyczne chłopcy chodzili do sali Sokoła, gdzie obecnie znajduje się dom kultury, ok. kilometra od budynku gimnazjum. - Po gimnastyce miała być klasówka z greki, a nie mieliśmy wcale na nią ochoty, więc klasowe repy: Sawicki, Wąchal, Luty - koledzy, którzy szczegółowo chcieli zgłębiać wiedzę, dlatego jedną klasę zaliczali po dwa, trzy lata, mówią: chłopcy, potrzebny koc. A oni nami dyrygowali - opowiada z uśmiechem Eugeniusz Mróz. - Któryś z kolegów pobiegł do domu po koc, zapakowaliśmy do niego Włodka Wąchala i przykazaliśmy mu: ty masz cały czas jęczeć. Weszliśmy do gimnazjum, po chwili profesor Szeliski pyta nas: co się stało? Mówimy: "Włodek miał wypadek, spadł z drabinki panie profesorze". A Włodek cały czas jęczał. "Musimy go zanieść do szpitala". "A wszyscy musicie?" - pyta profesor. "Tak, bo on jest bardzo ciężki i musimy się zmieniać". "No, trudno, to idźcie". No i nieśliśmy Włodka wszyscy w tym pochodzie. Ale jak tylko zniknął nam z horyzontu budynek gimnazjum, wypuściliśmy go. A klasówka przepadła - śmieje się pan Eugeniusz.