Z prof. Andrzejem Chwalbą, historykiem z Uniwersytetu Jagiellońskiego, autorem książki "III RP - raport specjalny", rozmawia Katarzyna Śliwa. Solidaryzm, to szczególnie związana z ruchem społecznym Solidarności wartość. Co stało się z ową ideą na przestrzeni 20 lat? Idea ma się dobrze. Gorzej z praktyką. Osoby związane z polityką, wywodzące się z Solidarności, stale o niej przypominały, tak na forum krajowym, jak międzynarodowym. Sama idea solidaryzmu społecznego nie jest polskim wytworem. Można ją wywodzić jeszcze z czasów rewolucji francuskiej, choć tam miała charakter laicki i radykalny. W końcu XIX w. trafiła do światowych związków zawodowych. Zagościła w pierwszej Solidarności, przyciągając 10 mln ludzi. Choć po 7 latach, gdy doszło do ponownej legalizacji, z tych 10 mln zostało 1,5 mln. Skąd taki spadek liczebności? Jedni ludzie byli zmęczeni, inni oddali się aktywności biznesowej. Ponadto obok związków zawodowych zaczęły powstawać partie polityczne, kluby, stowarzyszenia i można było działać poza związkiem zawodowym. Nie bez znaczenia były rosnące różnice polityczne w Solidarności, które zaczęły się ujawniać już pod koniec lat 80. Wyłaniają się opcje: laicka, liberalna, narodowa, konserwatywna, katolicko-społeczna, krzyżują się szable. Dlatego odtworzenie stanu z '80 roku było niemożliwe. Z kolei lata 90. to osłabienie idei solidarności. Okazała się zbyt naskórkowa i nie wytrzymała zderzenia z realiami czasu historycznego. Przypomnijmy, że zamykano wówczas liczne zakłady pracy lub je prywatyzowano, rodziły się nowe, nieznane wcześniej antagonizmy społeczne. Wielu robotników nie kryło rozgoryczenia. Gdy w '88 roku ostatni raz poderwali się do strajku decydującego o przemianach, przyjeżdżali do nich intelektualiści, dyplomaci, niektórzy przedstawiciele Kościoła, studenci i artyści. Kiedy zaczęły się masowe zwolnienia, podobnego zainteresowania ich losem już nie było. Wśród załóg, pozostawionych samym sobie, pojawiło się przeświadczenie, że zostali oszukani, a po ich plecach pewna grupa doszła do władzy... Rzeczywiście, takie przeświadczenie zaistniało i trudno go nie zrozumieć. Bo też zapleczem Solidarności był masowy ruch w wielkich zakładach pracy. Początek lat 90. to okres powszechnego bezrobocia i obniżenia poziomu życia. Miejsce solidarności zajął egoizm i prywata. Osłabienie ruchu Solidarności i idei solidarności spowodowała też tzw. wojna na górze między laicką lewicą "S" a resztą. Przedstawiciele lewicy związkowej, mając świadomość, że są w mniejszości, uznali, że muszą porozumieć się z dawnymi adwersarzami, czyli postkomunistami. Tak doszło do sojuszu, który w jakiejś mierze trwa. Czy mogło być inaczej? Sądzę, że w sytuacji, gdy nie było już wspólnego wroga, pęknięcia polityczne i walka były nieuniknione. Podziały pogłębiały odmiennie definiowane interesy i partykularyzm. Okazało się, że budowanie wspólnego obozu jest niemożliwe. Unilateralność Solidarności musiała się rozsypać. AWS to ostatnia próba nawiązania do idei Solidarności i tylko częściowo udana. W późniejszych latach Solidarność coraz bardziej się zamyka, opuszcza też sferę polityki, koncentrując się na kwestiach społecznych i na kultywowaniu tradycji patriotycznych i narodowych. Na przestrzeni tych 20 lat sam związek zawodowy był też częstokroć piętnowany i atakowany, jako przeszkoda dla rozwoju przedsiębiorczości, gospodarki wolnorynkowej... Rzeczywiście takie opinie się pojawiały zwłaszcza w latach 90., kiedy "S" była aktywnym uczestnikiem polskiej sceny politycznej. Broniła miejsc pracy m.in. pracowników wielkich zakładów, które albo były zamykane, albo redukcje załóg były głębokie. W latach 90. "S", bywało, miała swoje miejsce w rządzie a jednocześnie w opozycji. W historii związków zawodowych trudno o drugi podobny przykład. Inaczej mówiąc, część Solidarności była przedmiotem, a część podmiotem polityki. W końcu "S" zrezygnowała z bezpośredniego udziału w życiu politycznym. To chyba było słuszne, ale oznaczało też pożegnanie idei i możliwości uprawiania polityki solidarnej. W debatach jubileuszowych pojawia się dziś wątek negatywnych porównań obecnego 20-lecia, z 20-leciem II RP, gdy chodzi o osiągnięcia w budowaniu państwa i gospodarki. Ludzie zadają też sobie pytanie, dlaczego po '89 r. nie zbudowano kapitalizmu społecznego, lecz model gospodarczy kilku procent bogaczy i reszty - ludzi biednych i bardzo biednych. Trudno generalizować. Bałbym się idealizacji II RP, która miała swoje plusy i minusy, wiele błędów i mankamentów oraz tragiczny finał, choć miała oczywiście i piękne karty. A jeśli chodzi o współczesność, to jedną ze słabości polskiej gospodarki jest kolonialny charakter jakiejś jej części. Czy dlatego, że wyprzedano za bezcen nasze zakłady pracy i uzależniono od obcego kapitału? Nie należy bać się obcego kapitału. Mówiąc, że sprzedawaliśmy za bezcen, idealizujemy PRL. W istocie wiele zakładów pracy nie miało większej wartości finansowej. Dekapitalizacja była bardzo wysoka, również dlatego, że po 13 XII 1981 r. prawie w ogólne nie inwestowano i dlatego 8 lat rządów generała Jaruzelskiego to lata marazmu, lata stracone. Ale nie oznacza to, że nie było przedsiębiorstw, które sprzedano zbyt łatwo i zbyt chętnie. Oczywiście, możemy zarzucić politykom, że niejednokrotnie w sposób nieuzasadniony zamykali nawet nieźle prosperujące firmy.