Niemal w każdym wypadku likwidacja szkoły dla lokalnej społeczności jest dramatem. Tak jest m.in. w przypadku szkoły w Piekle w Pomorskiem, której losy opisywaliśmy przed kilkoma tygodniami. Jeszcze wtedy sprawa była otwarta, a samorząd pobliskiego Sztumu ostatecznej decyzji nie podjął. Dziś wiadomo, że w tej istniejącej od 1938 r. i zasłużonej dla polskości placówce, ten rok szkolny jest już ostatnim. Władze samorządowe argumentowały, że uczęszcza do niej za mało uczniów i ponosi zbyt duże koszty na jej utrzymanie. Tym bardziej że niż demograficzny w kolejnych latach jeszcze bardziej ograniczy liczbę uczniów. A likwidacja szkoły to dla samorządu czysty zysk. Tyle przecież będzie oszczędności... Po wyborach można W tym roku samorządy zgłosiły chęć likwidacji - według różnych informacji - od ok. 500 do ponad 800 szkół. Przy czym, jak ocenia poseł Sławomir Kłosowski z PiS, b. wiceszef MEN i b. kurator oświaty z opolskiego, w ok. 150 przypadkach sytuacja jest dramatyczna. Mniej więcej w tylu, w ilu kuratorzy zgłosili, nikogo nie wiążące, sprzeciwy. Zlikwidują mniej, bo najpewniej ok. 400 (oficjalne dane są jeszcze niepewne i niepełne). Część samorządów wycofała się z tych planów po protestach rodziców, nauczycieli i nauczycielskich związków zawodowych. Niektóre powołały placówki o tzw. ograniczonym stopniu organizacji. - Chodzi o tworzenie filii, w których uczą się dzieci z młodszych klas - tłumaczy Wojciech Książek, szef regionalnej sekcji oświaty "S" w Gdańskiem. - Na tej zasadzie udało się częściowo obronić szkołę w Krzyżu koło Czerska w Pomorskiem. Młodsi będą chodzić do szkoły na miejscu, starsi będą musieli dojeżdżać. O to też bezskutecznie walczyli rodzice w Piekle. W Małopolsce rodzice - wspierani m.in. przez posła PO Jarosława Gowina - ocalili cztery szkoły w gminie Wolbrom. Małopolska oświatowa "S" razem z rodzicami próbuje uratować niektóre placówki, wskazując na wadliwość uchwał o likwidacji. - Np. w gminie Trzyciąż koło Olkusza mają być likwidowane trzy szkoły, a stało się to, moim zdaniem, bez właściwych konsultacji, na podstawie błędnych obliczeń - mówi Zbigniew Świerczek, przewodniczący oświatowej "S" w Małopolskiem. Ten rok, w porównaniu z poprzednim, był pod tym względem wyjątkowy także ze względu na ubiegłoroczne wybory samorządowe, uważa poseł Sławomir Kłosowski. - Z likwidacją szkół wielu wójtów i burmistrzów czekało do wyborów. W kampanii wyborczej ten temat właściwie nie istniał. Po wyborach wszystko się zmieniło. Teraz jest czas do kolejnych wyborów. Może ludzie zapomną? - ironizuje poseł. Idziemy do Czech Fala likwidacji nastąpiła po zmianach w przepisach ułatwiających samorządom decyzje. Wcześniej władze mogły skutecznie zablokować takie zakusy. Było sporo odwołań do ministerstwa, a po odwołaniach, gdy gmina się upierała, kierowano sprawy do sądów administracyjnych. - Kuratorzy mieli ogląd sprawy, mogli interweniować, np. w sytuacjach, gdy w sąsiadujących gminach czy powiatach likwidowano szkoły i edukacja byłaby tam niemożliwa - podkreśla poseł Kłosowski. Kurator mógł w sytuacjach szczególnie trudnych powiedzieć: stop. Jednak przed dwoma laty, po zmianie ustawy, opinia kuratorium przestała być wiążąca. Samorządom zbytnio ułatwiono likwidację placówek. Tak się okazało w wypadku szkoły w Piekle, ale i w dziesiątkach innych. - Ministerstwo ma alibi, może uciec od odpowiedzialności, powiedzieć: to nie my likwidujemy, To nie my, to oni! Tyle że brak kompetencji kontrolnych to jego wina, nikogo więcej. Sami pozbawili kuratorów tych możliwości - dodaje poseł. - Jeszcze w styczniu, gdy zaczęły docierać informacje o planowanych masowych likwidacjach, wystąpiliśmy z projektem ustawy o systemie oświaty, tak aby wprowadzić mocne weto kuratorów - mówi poseł Kłosowski. - Niestety, projekt trafił do zamrażarki sejmowej i sprawa została zawieszona. Koalicja tego przed wyborami raczej już nie wyciągnie i rzecz pójdzie do kosza. Nie chcieli ryzykować Drastyczny przykład pochodzi z Opolskiego, gdzie likwiduje się szkołę w Głubczycach, na pograniczu polsko-czeskim. Gmina zaproponowała uczniom szkołę 18 km od Głubczyc. Więc rodzice rozważają, czy nie posyłać dzieci do Czech. Mają bliżej, placówki są dobrze wyposażone, z kortami. Skoro państwo polskie nie jest w stanie zapewnić szkoły ich dzieciom, to może Czesi zapewnią? Zdaniem związkowców z nauczycielskiej Solidarności, niekontrolowana fala likwidacji szkół to ewidentny przykład na to, że rząd nie radzi sobie z problemem, a szefowa MEN Katarzyna Hall, oddając kompetencje likwidacyjne samorządom i nie zastrzegając sobie możliwości korekty, pozbawia się możliwości ingerencji nawet wtedy, gdy likwidacja szkoły może godzić w interes państwa, np. właśnie w rejonach przygranicznych. Przy zachodniej granicy np. ochoczo likwidowane są szkoły zawodowe lub profilowane. Są sygnały z województw dolnośląskiego, lubuskiego i zachodniopomorskiego, że tam młodzież wybiera szkoły zawodowe w Niemczech, które przyciągają wysokimi stypendiami. Ich polscy uczniowie mogą do Polski już nie wrócić. Bierzesz albo wylatujesz - Burmistrzowie, wójtowie narzekają, że nie mają pieniędzy, ale gdy zrzucano na nich kolejne zadania, nie przekazując odpowiednich funduszy, milczeli - mówi Ryszard Proksa, szef oświatowej "S". - Nie chcieli ryzykować wypadnięcia z łask partyjnych kolegów z centrali. "Edukacja jest dobrem ogólnonarodowym. Obrona wspólnego dobra wymaga wspólnych działań" - napisali w oświadczeniu związkowcy z oświatowej Solidarności. Usiłowali bronić likwidowanych szkół (w wypadku Piekła zorganizowali m.in. pikietę protestacyjną przed radą w Sztumie). Bez większych efektów. Samorządy na ogół są zdeterminowane. Często mają powody. Rządowa subwencja na ucznia to 4,7 tys. zł. W ub.r. było mniej (4,3 tys.), niemniej koszty utrzymania szkół znacznie wzrosły. Nic dziwnego, że samorządy chętnie pozbywają się kłopotu: oddają zarządzanie szkołami organizacjom, stowarzyszeniom itp., które nie mając obowiązku kierować się zasadami Karty nauczyciela, wystarczy im zwykła umowa. A jak się nie podoba, to krzyż na drogę, przyjdą inni chętni. - Znam przypadki ze Świętokrzyskiego, gdzie dyrektorów wprost nakłaniano do przejmowania szkół. Mówiono im: albo bierzesz, albo wylatujesz - opowiada jeden z działaczy oświatowej "S". - MEN dąży do komercjalizacji edukacji i zastępowania szkół prowadzonych przez samorządy placówkami prowadzonymi przez fundacje. Ale nie chce tego robić własnymi rękami. Społeczeństwo obywatelskie Po awanturze w Łodzi, gdzie popierająca prezydent z PO koalicja PO-PiS chciała zlikwidować ok. 30 szkół, kilka udało się wybronić. Kilka przypadków było skandalicznych. Np. chciano zlikwidować SP nr 40, jedną z najstarszych w mieście. Po likwidacji dzieci musiałyby dojeżdżać z przesiadkami. - Mieliśmy kilka spotkań z władzami miasta, przedstawiliśmy argumenty. Wszystko działo się w szybkim tempie, bo zbliżał się koniec maja, termin decyzji rady miasta. Gdyby było więcej czasu, może wybronilibyśmy więcej szkół - mówi Roman Laskowski, szef regionalnej sekcji oświaty "S" w Łodzi. Zamknięcie szkoły w wielkim mieście nie rodzi takich problemów, jak na wsi. Tam często szkoła jest nie tylko miejscem nauki. Przewodniczący Wojciech Książek podkreśla, że szkoły w takich miejscach promieniują na całą okolicę. - Tam odbywają się wybory, spotkania wiejskie. Takie szkoły to centra kultury na wsi. Wsie bardzo tracą gdy placówka jest likwidowana - mówi Książek. - W uzasadnieniach uchwał samorządów o likwidacji szkół nie ma innych argumentów poza ekonomicznymi - twierdzi Elżbieta Jakubiak z PJN. - PO mówi o tworzeniu społeczeństwa obywatelskiego, a gdzie ma się ono tworzyć na wsi, skoro likwidujemy tam placówki edukacyjne, placówki, które od stuleci są centrum życia publicznego, społecznego? Solidarność zaleca: trzeba robić wszystko, żeby ocalić szkoły, a przynajmniej klasy 0-3. Nawet za cenę łączonych klas, nawet za cenę tworzenia filii szkół. Administracja może być gdzie indziej, chodzi o to, żeby dzieci nie musiały jeździć czasem 20 km. Niestety, samorządy były na to na ogół głuche. Teraz sześciolatki Według MEN, główne wyzwanie dla zarządzających edukacją przez najbliższe 20 lat to postępujące zmiany demograficzne. Z danych resortu wynika, że w ostatnich pięciu latach średnia liczba uczniów szkół podstawowych zmniejszyła się o 10 procent; a w gimnazjach o ponad 20 proc. Zmiany demograficzne w ostatnim ćwierćwieczu miały, mają i będą miały wpływ na sieć placówek edukacyjnych - przekonywała posłów minister Katarzyna Hall. Jednym ze sposobów łagodzenia skutków niżu jest obniżenie wieku szkolnego do 6 roku życia. Skoro jednak samorządy zamykają szkoły, bo nie mają wystarczających środków na ich utrzymanie, to tym bardziej te same samorządy będą miały problem z sześciolatkami, które obowiązkowo będą musiały pójść od nowego roku do szkoły, uważa poseł Sławomir Kłosowski. - I znów zrobi się problem. Bo przy zlikwidowanych szkołach i za małych subwencjach, samorządy znów staną pod ścianą, czyli tam, gdzie już stoją, czego efektem jest masowa likwidacja szkół - mówi poseł. - MEN wylicza, że w przyszłym roku pójdzie do szkoły 350 tys. siedmiolatków i 350 tys. sześciolatków. Razem 700 tysięcy. Tych dzieci nie da się pomieścić w normalnych warunkach. W efekcie, jak można się domyślać, najmłodsi będą się uczyć w zagęszczonych klasach lub w systemie zmianowym. Powszechne będzie utrzymywanie wielkich klas, 30-40-osobowych, i dwuzmianowość. To dość ponura perspektywa. Jaki sens miała likwidacja szkół? Teraz rządzący oświatą chcą poupychać uczniów jak śledzie i jakoś to będzie. A co z edukacją, wychowaniem? - zastanawia się poseł. Wojciech Dudkiewicz