Sekretarz Brudziński, skądinąd także przewodniczący Rady Naczelnej i szef zachodniopomorskich struktur PiS, musiał zrezygnować z jednej z funkcji pod naciskiem Jarosława Kaczyńskiego, który chce dokonać niewielkich partyjnych roszad. Sam woli to jednak przedstawiać inaczej. Do dyspozycji prezesa oddał się wszak tuż po przegranych wyborach. A ta dymisja to tylko tego konsekwencja. Chcę się teraz skupić na pracy w zapuszczonym przez siebie nieco, macierzystym województwie zachodniopomorskim - twierdzi. - Podczas wyborów ponieśliśmy tu dość spektakularną porażkę i teraz chcę w większym stopniu poświęcić się pracy w terenie - mówi. Rzeczywiście, wyborcy ze Szczecina i okolic nie mieli litości dla tego bliskiego współpracownika premiera Kaczyńskiego. PiS na Pomorzu Zachodnim zdobył zaledwie pięć mandatów na 21 miejsc, podczas, gdy PO wzięło 13. A po wyborach okazało się, że jeszcze gorzej: startujący z list PiS Longin Komołowski, były wicepremier, którego Brudziński zawzięcie promował, nie wstąpił do klubu, zostawiając partii tylko cztery mandaty. Marynarz z gór Szersza publiczność usłyszała po raz pierwszy o Joachimie Brudzińskim półtora roku temu. Ten mało znany wcześniej polityk, otrzymał właśnie od Jarosława Kaczyńskiego funkcję sekretarza generalnego, czyli ster rządzącego wówczas PiS. - Sekretarz jest jak bosman na statku - musi gonić wszystkich do roboty i nikt za nim nie przepada - zwierzył się Brudziński w jednym z wywiadów, przyznając, ze niełatwo mu było przyjąć pracę w centrali, z dala od Szczecina w którym mieszkał. Ale gdy partia wzywała, siła wyższa. Lider Kaczyński oddawał bieżące kierowanie partią w ręce lojalnego wobec siebie działacza. On miał inne sprawy na głowie: właśnie wycofał poparcie dla premiera Kazimierza Marcinkiewicza i sam sięgał po stery szefa rządu. Sam Joachim Brudziński uwielbia marynistyczne metafory. Ale nic dziwnego, zawsze tego górala z Beskidu Sądeckiego ciągnęło go morza. Po podstawówce w górach zdał do szkoły rybołówstwa morskiego w Świnoujściu. Podczas studiów na Uniwersytecie Szczecińskim zarabiał pływając na statkach handlowych i rybackich (dopłynął jak twierdzi, do wszystkich lądów, z wyjątkiem Arktyki), a po ich skończeniu założył Morskie Centrum Informacji Zawodowej, pośredniczące w poszukiwaniu pracy na zagranicznych statkach. Przez lata działał w Porozumieniu Centrum, pierwszej partii Jarosława Kaczyńskiego, jednocześnie będąc dziennikarzem, właścicielem firmy, rzecznikiem prasowym i wykładowcą akademickim. Co powie prezes Polityką zawodowo zajął się, gdy powstał PiS. Razem z późniejszym senatorem Jackiem Saukiem, zakładał tę partię w Zachodniopomorskiem. W 2002 roku został wojewódzkim szefem partii. Nie było mu łatwo w tym bastionie lewicy i Samoobrony. Tym bardziej doceniano te wysiłki w centrali. Być może jednak kluczem do sukcesu była przynależność Brudzińskiego do tzw. zakonu PC, działaczy, którzy przetrwali z Jarosławem Kaczyńskim chude lata, a teraz tworzyli zręby PiS. Gdy został sekretarzem generalnym, koledzy znali go słabo. - Nie podpada pod podziały frakcyjne - oceniał wówczas Paweł Kowal, późniejszy wiceminister spraw zagranicznych. Nikt w partii nie mówił o nim źle, co samo w sobie było już komplementem. Jeszcze wtedy nie było większych powodów do niechęci.