Krzysztof Świątek: "Anatomię człowieka znał i lał zgodnie z anatomią. Nie żebym oczerniał, ale kaci, to kaci" - to słowa Mieczysława Przyjemskiego, który w więzieniach PRL-owskich spędził 15 lat. Był pana wieloletnim kolegą. Marek Nowakowski: - Znałem Mietka od 1952 roku. Śledziłem całą jego drogę. Miał lekko ochrypły głos, z warszawskim akcentem zmiękczającym niektóre słowa. Jasny blondyn o niebieskich oczach, z żywymi iskierkami, średniego wzrostu, muskularny, pełen wigoru. Tak go widzę na początku. A w ostatnich latach - te same oczy, znużone, ale czasem jeszcze iskierki w nich się pojawiały, chodził już ciężko, lekko zgarbiony. Ostatnie podrygi starego, zmęczonego życiem kozaka. - Znałem wielu chłopaków z plebejskich rodzin. Przedwojenne roczniki: od 1930 do 1935. Mietek był z 1935. Inny mój kolega Stasiek, który odsiedział w PRL-u z 10 lat - urodził się w 1941. Wszyscy z klasycznych, przedwojennych, robotniczych rodzin. - Ojciec Mietka pracował jako drukarz, ojciec Staśka - jako studniarz. Rodziny o robotniczej tradycji PPS-owskiej, z silną pochwałą Polski przedwojennej, mimo bezrobocia i różnych perturbacji. I kiedy nastała Polska sowiecka to ojcowie Mietka i Staśka dali im taką świadomość, że ci moi koledzy opowiedzieli się przeciw nowemu porządkowi. Choć pewnie mogli karierki robić. Przecież nawet lumpy zapisywały się do ORMO, do partii, byli potrzebni - taka siła jak u bolszewii po rewolucji październikowej. Bezprawie, możliwość wyżycia się, pieniądze - to wszystko dawała partia. Byli na dole, a potem raptem na górze. - A ci chłopcy - Stasiek, Mietek - nie wstąpili w szranki nowej władzy. Doświadczeni przez okupację, musieli utrzymywać rodziny, więc kradli węgiel, sprzedawali papierosy na dworcu głównym, prowadzili drobne handelki. Takie życie. Cwaniactwo, kombinacje, ukraść, zahandlować - bo to nie nasze państwo. Oni nie przyjęli nowej rzeczywistości i buntowali się na swój nieprzemyślany sposób, na dziko, na ślepo. Polskość była w nich żywa. Pan Mieczysław, pracując jako więzień na Śląsku w kopalniach, niedługo po wojnie, obijał mordy hanysom, którzy ostentacyjnie używali niemieckiego. "Jesteśmy w Polsce" - krzyczał do nich. - Przypominała mu się okupacja. Dlatego szedł do naczelnika i mówił, że nie chce słuchać tego germańskiego szwargotu. Czuł istotę, jeśli chodzi o sprawy społeczne. Nie dał się kierownikowi i nie zapisał do partii. Na początku trafiał do więzienia nie za złodziejskie historie, ale za sprawy honorowe - np. pobicie esbeka, który chciał się wepchnąć przed kolejką do taksówki. - I Mietek w procesie sądowym nie miał żadnych szans. Bo trafił przed oblicze pani prokurator, w pełni dyspozycyjnej, która zdobyła ten stopień w parę miesięcy. System łamał ludzi. Jeśli stroną oskarżającą w procesie była władza, to człowiek nie miał szans. Taki jest początek drogi Mietka. Przypominają się przy okazji dokuczliwości życia codziennego w PRL. Ogromne kolejki na postojach taksówek. Walka w tych kolejkach, jak wszędzie. I uprzywilejowani np. ubecy, którzy wpychali się przed wszystkimi. W książce "No i dobra, siedzę sobie", która jest spisaną opowieścią Mieczysława Przyjemskiego, przytacza on historie młodych, którzy praktykowali tzw. połyki - połykali łyżki, pałąki od wiader. Ale nie robili tego dlatego, że im odbijało. Był to wyraz bezsilności wobec niesprawiedliwych wyroków. - Zaraz po wojnie często siedzieli pod celą, bo nie mówi się w celi, z AK-owcami, WiN-owcami, NSZ-owcami albo wywłaszczonymi ziemianami, których też przecież nękano i otrzymywali swoiste wykształcenie więzienne. Dostawali nie tylko ugruntowanie światopoglądu, że nowa Polska jest krajem przemocy i zależności od imperium sowieckiego, ale także wiedzę. Mietek był inteligentnym chłopakiem, w więzieniach czytał Szołochowa, Dostojewskiego. Potrzebował książek bardziej niż ci dzisiejsi yuppies, którzy czerpią wiedzę tylko z internetu. - O więzieniu we Wronkach, jednym z najostrzejszych, mówił, że jeśli ktoś je przeszedł i nikogo nie sypnął, to tak jakby skończył uniwersytet. - Bo trzymali się zasady, by nie pęknąć, nie ulec władzy, naczalstwu, prokuratorom, tajniakom, psom, by po prostu trzymać się. Wszystko to był dla nich świat zewnętrzny, który próbował ich złamać. I mieli zasadę, że jak człowiek był twardy, powiedział "nie", to zdał egzamin. Zdarzało się kapowanie, ale ci "charakterni" nie dali się nigdy złamać. Mietek przywołuje postać Pepo, który chlastał się, ciął, bo nie chciał mieć żadnych związków z władzą, choć mógłby zyskać przywileje, gdyby trochę ustąpił. Te więzienia to była szkoła charakteru i zasad. I oni tych zasad się trzymali. Wspomniana książka to świadectwo szczere aż do bólu. - To mówiony pamiętnik Mietka, który niczego nie ukrywa. Nie dokonuje własnej apoteozy. Niektórzy spowiadają się ze swego życia, przedstawiając je jako kolorowe i pełne sukcesów. Mietek - wręcz przeciwnie. Od strony zawodowej charakteryzuje siebie jako nieudanego złodzieja. Już matka mówiła mu, że jest niefartowny. Co skok to wyrok. Nie mówi, że był wielkim kozakiem i osiągał ogromne korzyści ze swego procederu. On odnosił byle jakie korzyści, a ciągle dostawał wyroki. PRL łamał tych ludzi. Może w innych warunkach niektórzy z nich zaszliby wysoko. Mietek był niezwykle pojętny, ciekawy życia. Jego spowiedź jest absolutnie prawdomówna. Opisuje więzienia, które nie były w czasach stalinowskich wyłącznie miejscami odosobnienia. To były katownie. - Maluje średniowieczny koszmar tych więzień. Zapchane cele, stosunki między naczalstwem a więźniami traktowanymi jak bydło. System kar - polewanie zimną wodą w karcach, "katafalki", czyli związywanie pasami rąk i nóg na 48 godzin, co potwornie dręczyło ciało, mięśnie, kręgosłup. Wreszcie nabojki, czyli specjalne grupy szturmowe klawiszów, które wpadały do cel i maltretowały. "Wpadała atanda i tłukła" - jak relacjonuje Mietek. To opis bitych, katowanych zwierząt. W nich rosła agresja i absolutna niechęć do tzw. normalnego życia. Opis uzupełnia całkowita dyspozycyjność sędziów i prokuratorów w okresie stalinowskim. Mroczna karta systemu. Wszystko to, co opowiadali więźniowie polityczni i co IPN dalej odkrywa. Resocjalizacja przez pracę polegała na tym, że jednego dnia więźniowie mieli za zadanie wykopanie 5-metrowego dołu, by następnego dnia ten sam dół zasypać. - To kojarzy mi się z opisem pobytu w Oświęcimiu znanego reżysera Bohdana Korzeniowskiego. Opowiadał, że zagoniono ich na bloku do roboty, by układali ogromną piramidę z kamieni. A potem kazano im te same kamienie przenosić w inne miejsce. Bezsensowna, frustrująca robota po nic, byle tyrać. Niezwykle sugestywny jest też opis więziennego wyżywienia. "Później jak była odwilż po '56 to dawali dorsze gotowane, z oczami, z kośćmi, ze wszystkim, z pyskami, ryjami. Tego każdy się brzydził do ust brać, ale zacisnął oczy i jadł. Jedzcie dorsze, gówno gorsze - tak się mówiło". - Wstrząsająca historia stalinowskich więzień końca lat 40. i początku 50. Choć Mietek w pewnym momencie się do tego przyzwyczaił. Uznał fatalistycznie, że takie już będzie jego życie. Na to wskazuje refren jego opowieści. Każdą kolejną odsiadkę kwitował słowami: "No i dobra, siedzę sobie". Był dobrym obserwatorem. Charakteryzuje jednego kierownika mówiąc: "To był komunizm materialny. Przez pryzmat złotówki". - Ładne określenie. W mówionym pamiętniku udało się zachować naturalny język Mietka. Z zawodu - tego nie złodziejskiego - był specjalistą od konserwacji wind, fachowcem w swojej dziedzinie. Pracował, w tych okresach, gdy chciał się poprawić i prowadzić poczciwe życie, m.in. w firmie pana Floriana Perepeczki, ojca słynnego aktora Marka. Mietek miał złote ręce. Kiedyś pan Florian nie chciał mu zapłacić i Mietek rozłożył się na szezlongu w jego mieszkaniu, czekając na wynagrodzenie. Dopiero synowa pana Floriana Agnieszka Perepeczko uregulowała należność. Kiedyś opowiadał mi, że na polach ciągnących się wzdłuż Spacerowej grywał w piłkę z Gromkiem, czyli Gromosławem Czempińskim. Wzdłuż Spacerowej znajdowały się kwartały pięknych domów przedwojennych. Tam mieszkali dostojnicy, wysocy oficerowie wojska i bezpieki, dygnitarze partyjni. Gromek już pewnie Mietka nie pamięta. Kapitalny jest język pana Przyjemskiego. Opisując scenę bicia przez jednego z klawiszy, używa określenia: "po nerach mnie kluczami otulił". Bardzo to plastyczne i sugestywne, oddające ból. - Z drugiej strony ironia słowa "otulił". Albo mówi: "Jak chłop ze wsi przywiózł gazetę, to myśmy czytali od dechy do dechy, a na wolności to przecież w 'Trybunę Ludu' śledzie ludzie owijali". - Czytając spisaną opowieść Mietka, miałem poczucie rozkoszy językowej. Jest wiele tak celnych skrótów, że od razu powstaje w głowie obraz. Mietek był mistrzem takich skrótów. Inny fragment: "Sam nie piłem tego wina, bo można się było obalić. I w głowę, i w nogi wchodziło. Nogi gumowe, a głowa głupia". Albo: "Pomyślałem - zdrzemnę się. Przyłożyłem głowę do takiej zgrabnej ławeczki". - W książce udało się zarejestrować unikalny język Mietka - niepowtarzalną gwarę warszawską, sposób w jaki mówili chłopaki z ulicy, warszawskie cwaniaki, połączoną ze złodziejską kminą, językiem więziennym. Udało się utrwalić coś, co już przeszło. Skąd pana przekonanie, że za kryminalną ścieżką Mieczysława Przyjemskiego i jemu podobnych krył się bunt? - Oni wpadali w kręgi przestępcze, bo dawały im pozory wolności. Że to ich życie jest poza władzą. My jesteśmy złodziejachy i robimy swoje, mamy swoje prawa. Wyroki? Trudno, koszty takiego życia. I dlatego ci chłopcy wchodzili w świat poza prawem. To była forma dzikiego, ślepego buntu wobec PRL-owskiej rzeczywistości. Może mitologizuję, ale znałem ich. Mietek niezwykle ożywił się kiedy okazało się, że zapraszam go do Collegium Civitas i spiszemy opowieść jego życia. Czuł, że zostawi po sobie ślad. Że jego życie nie będzie tylko nieznaną prawie nikomu opowieścią o beznadziejnie pechowym kryminaliście.