Brak dialogu społecznego, zamach na wcześniejsze emerytury dla wielu grup zawodowych pracujących w szczególnych warunkach, problem stoczni, niski poziom płacy minimalnej i ogólnie wynagrodzeń, obsadzanie spółek skarbu państwa rzekomymi fachowcami o ortodoksyjnie liberalnym podejściu do gospodarki - o rozwiązanie tych spraw upominała się Solidarność zarówno za rządów PiS, jak i dziś, gdy władzę sprawuje PO. A to tylko niektóre z bolączek. Można odnieść wrażenie, że żadna z dwóch, wywodzących się z sierpniowego korzenia partii nie realizuje polityki społecznej, jakiej mają prawo oczekiwać pracownicy. Chora scena polityczna Jeżeli kancelarie prezydenta i premiera licytują się co do liczby schodów, jakie miał pokonać Lech Kaczyński w drodze na spotkanie z amerykańską sekretarz stanu i to staje się przedmiotem publicznej debaty, to można stwierdzić: nie tędy droga, panowie! Podrzucanie mediom tematów zastępczych nie posuwa do przodu żadnej z newralgicznych dziś spraw. - Dla mnie cała scena polityczna jest chora, choć mam nadzieję, że nie jest to choroba nieuleczalna - recenzuje Piotr Duda, przewodniczący ZR Śląsko-Dąbrowskiego "S", ale nie jest zwolennikiem powoływania nowego ugrupowania na prawicy. - Optymalnym rozwiązaniem była koalicja PO-PiS. Połączenie prospołecznego nastawienia PiS-u i liberalizmu PO nie pozwoliłoby ani jednym, ani drugim na skrajności. Jeżeli te dwa ugrupowania, wywodzące się z jednego, solidarnościowego źródła, nie potrafiły się dogadać, to nie wierzę w powstanie nowej partii. Jako Solidarność musimy cały czas stać na straży tego, co wywalczyliśmy w roku 1980 i w co wierzyli także ci, którzy dziś są zarówno w PiS-ie jak i PO. Tworzenie nowych formacji politycznych doprowadzi, jego zdaniem, ponownie do rozdrobnienia partyjnego, a najkorzystniej byłoby przyjąć ordynację zapewniającą zwycięskiemu w wyborach ugrupowaniu bezwzględną większość głosów w sejmie. - PiS część obietnic spełniło. Nie mogło zrealizować wszystkich, bo musiało wchodzić w koalicję z Samoobroną i LPR. W Stanach rządzą albo demokraci, albo republikanie i sprawa jest jasna. U nas trzeba się układać, a to powoduje rozmycie się odpowiedzialności za realizację przedwyborczych obietnic. Gdyby obowiązywała zasada, że zwycięzca bierze wszystko, nie byłoby wytłumaczenia - podkreśla Duda. Przeciwny tworzeniu dziś nowej, chadeckiej partii jest także wiceprzewodniczący Solidarności Jerzy Langer. - Kwestia programu a jego realizacja to dwie różne sprawy. Jeżeli jakaś formacja w sondażach zwyżkuje to chętnie przyklejają się do niej ludzie, którzy niekoniecznie identyfikują się z programem. Taki los spotkał PiS. A potem jest poczucie zawodu, kiedy taka partia dochodzi do władzy. Ani AWS, ani PC, ani dziś PiS nie stanowiły środowisk jednorodnych. Inaczej rozmawia się z Jarosławem Kaczyńskim, inaczej z lokalnymi liderami. Powstanie nowego ugrupowania problemu nie rozwiąże. Langer uważa, że porażka wyborcza PiS związana była z zaniechaniem realizacji programu "Polski Solidarnej": - Gdyby PiS miało możliwość i chęci realizowania tego programu, to nie byłoby dziś w opozycji. Nie można ograniczać programu społecznego tylko do walki z korupcją. Czas rządów PiS-u jest jednak zbyt krótki, by poddawać go jednoznacznej ocenie. Niektóre rzeczy się udały, np. korzystna zmiana ustawy o PIP. A może nowe otwarcie Wśród liderów Solidarności są jednak zwolennicy powołania nowej partii na prawicy. Dostrzegają oni miałkość aktualnych debat i marazm, w jaki popadli główni aktorzy sceny politycznej. Waldemar Bartosz, szef ZR Świętokrzyskiego "S": - PR partii rządzącej jest bardzo dobry, ale całkowicie pusty, z kolei PiS przeszło na dość niszowe, radykalne pozycje. Brakuje siły umiarkowanej, a wrażliwej społecznie, którą tradycyjnie jest chadecja. Myślę, że miałaby dziś szansę. Co taka partia musiałaby zaproponować? - Konserwatyzm w sferze wartości i wrażliwość społeczną w sferze socjalnej. Powinna szukać takich rozwiązań w ramach gospodarki wolnorynkowej, które dawałyby szansę wszystkim warstwom społecznym, w tym jednej z najsłabszych, czyli pracownikom najemnym - odpowiada Bartosz, ale nie chce wskazywać potencjalnego lidera takiego ugrupowania. W tej roli wielu widziałoby prezydenta Łodzi Jerzego Kropiwnickiego, byłego ministra pracy w rządzie Olszewskiego, obecnie szefa Chrześcijańskiego Ruchu Samorządowego. On sam jednak się dystansuje: - Cieszy mnie obecny pluralizm polityczny. To idea, o którą walczyłem przez całe życie - odpowiada dyplomatycznie. Część politologów diagnozuje, że Platforma i PiS stały się ugrupowaniami "pospolitego ruszenia", w których mieszczą się politycy różnych opcji. Aby nie zrażać części elektoratów, unika się jednoznacznych deklaracji w programach partii. PR-owskie debaty publiczne toczą się na tematy poboczne, a sprawy solidaryzmu społecznego, w tym sprawiedliwego systemu wynagrodzeń i podatków, zupełnie się rozmywają. Te opinię podziela Marian Piłka, były prezes Zjednoczenia Chrześcijańsko-Narodowego i były poseł PiS, obecnie w Prawicy Rzeczypospolitej. - Zamiast zdrowej konkurencji mamy do czynienia z postępującym procesem degeneracji systemu partyjnego - uważa. - Obecna ordynacja wyborcza i system finansowania stabilizują scenę polityczną, maksymalnie utrudniając wejście na nią nowym partiom. Jeśli spojrzeć na wszystkie debaty, jakie toczą się między Platformą a PiS-em, to są to debaty o nic. Ten stan będzie trwał dopóty, dopóki ludzie nie uwierzą, że jest jakaś alternatywa. Piłka widzi potrzebę nowego zdefiniowania interesu narodowego. - Największym zagrożeniem jest dziś kryzys demograficzny. Wszystkie inne sprawy schodzą na drugi plan. Stąd konieczność polityki prorodzinnej z dłuższymi urlopami macierzyńskimi, ulgami podatkowymi i systemem emerytalnym uwzględniającym liczbę posiadanych dzieci. Potrzeba innej polityki gospodarczej, która dziś nastawiona jest na eksport emigrantów. Pytany o to, dlaczego takim ugrupowaniem nie stało się ZChN, odpowiada: - ZChN było partią dwóch grup: ideowców oraz parafialnych oportunistów. Niestety, doszło do zwycięstwa tej drugiej. Jeżeli interes partii zaczyna przeważać nad dobrem społecznym, jest tylko kwestią czasu, kiedy dana formacja zakończy swój żywot.