Bardzo krótko nadzieje wiązałem z Wałęsą, znacznie dłużej z Janem Olszewskim. Popierałem wybór robotnika na pierwszego prezydenta, bo Solidarności bez robotników by nie było. Nie sądziłem, że spotka mnie aż tak wielkie rozczarowanie. Dla Olszewskiego mam wielki szacunek i za nic go nie winię, bo stał się ofiarą spisku zanim mógł się wykazać w roli premiera. Za upadek jego rządu winię tchórzy chowających się pod znakiem "S", którzy zamiast publicznie rozliczyć się ze swojej przeszłości woleli cichcem rząd usunąć i grać role bohaterów bez skazy. Natomiast z Kaczyńskim od lat wiążę swoje nadzieje i przeżywam rozczarowania. No i współczuję mu z powodu nielojalności współpracowników, a winię przede wszystkim za to, że tak bardzo nie zna się na ludziach i nie potrafi rozpoznać w swoim najbliższym otoczeniu ignorantów, oportunistów i zwykłych głupków. Może teraz, kiedy kolejna grupka "bezgranicznie oddanych mu" przez długie lata ludzi opuszcza PiS, zacznie analizować potencjał intelektualny i szczerość intencji tych, którzy go otaczają. Marzenia kontra rzeczywistość Obóz patriotyczno-narodowy, którego najważniejszą cechą jest konserwatyzm, czyli przywiązanie do polskiej historii, kultury, tradycji, religii i obyczajów, musi mieć charyzmatycznego lidera. Ale charyzma to za mało, aby zdobyć w demokratycznym państwie władzę i ją utrzymać. Nawet Piłsudski, choć wygrał bitwę warszawską, musiał później wygrać bitwę majową z parlamentarnym obskurantyzmem i partyjniactwem, aby uratować kraj od anarchii. Jednak de Gaulle, choć jego hasło "grandeur de la France", Francuzom jest tak bliskie, w neoliberalnej rzeczywistości przegrał. Wiem, wiem, to przesada porównywać Jarosława Kaczyńskiego do najwybitniejszych mężów stanu. Ma to jednak sens, bo ambicje lidera PiS i wszystkich bezgranicznie w niego wierzących są ogromne, a możliwości odbudowy polskiej potęgi niewielkie. Na dodatek w budowie silnego państwa przeszkadza bezgraniczna wiara w Unię Europejską, charakterystyczna dla wszystkich (poza PiS) partii obecnych teraz w sejmie. Należę do tych, którzy ambicje mają mniejsze. Wystarczy, aby państwo sprawiedliwie dzieliło dochód narodowy, aby surowiej zwalczało korupcję i nepotyzm i aby obywatelom zapewniło równość wobec prawa. Wtedy, i tylko wtedy, Polska będzie dużo lepsza. W tym duchu, po zerwaniu z Wałęsą, działali w polityce bracia Kaczyńscy i bez wątpienia Jarosław Kaczyński chce tak działać nadal. Problem w tym, z kim działa i na ile skutecznie. Na pewno z tymi, którzy teraz z partii odchodzą, niewiele mógł zdziałać. Czy tym orlikom a może tylko kaczuszkom winiącym prezesa partii za przegrane ostatnie wybory ktoś przeszkadzał lepiej działać w kampanii wyborczej i pozyskiwać sympatyków? Jestem świadomy błędów prezesa PiS, ale nie aż tak nieświadomy, aby nie zauważyć, że Ziobro i jego drużyna przez długie lata popełnili błędów dużo więcej i bardziej brzemiennych w skutki. Co więcej, błędy popełniali w dużo gorszym stylu niż Kaczyński. Czy ich niekompetencja, tupet i bazarowe maniery w wystąpieniach wynikały z niedostatku inteligencji, czy chcieli się przypodobać szefowi? Sądzę, że chcieli być bardziej widoczni. Ileż to razy w programach telewizyjnej indoktrynacji dzisiejsi dysydenci irytowali nawet zdeklarowanych zwolenników PiS. Jak np. Tadeusz Cymański używający argumentu "złej baletnicy nawet majtki przeszkadzają". Jemu najwyraźniej przeszkadza głowa. Tak przynajmniej wynika z politycznych bon-motów tego pana. Siła złego na jednego W 2007 roku Tusk podczas debaty z Kaczyńskim banalnymi pytaniami i frazesami zdumiewająco łatwo odwrócił notowania sondaży na korzyść PO. A jakie wnioski z tego wyciągnął Kaczyński? Teraz, przed wyborami, starał się doprowadzić do debaty ministra Rostowskiego z Zytą Gilowską jakby obawiał się debaty z Tuskiem. Wątpię, czy Gilowska zdołałaby rozjechać swojego adwersarza, jak spodziewał się prezes PiS. Bardziej prawdopodobne jest, że to Kaczyński, gdyby się przygotował, wygrałby tym razem z cwanym liderem PO. Ale nawet gdyby tak się stało PiS nie przejąłby władzy. Blok neoliberalnych partii jest zbyt silny, a kryzys nie jest na tyle widoczny, aby Kaczyńskiemu mogło się teraz udać, tak jak Millerowi po nieudanych rządach Buzka, a Kaczyńskim po fatalnych rządach Millera. Aby PiS mogło powrócić do władzy, konieczne są obiektywne media i pełniejsza świadomość społeczeństwa o naszej sytuacji gospodarczej. Teraz, kurde, my Obawiam się, że to nie szczytne cele polityczne kryją się za buntem przeciwko prezesowi i jego "pachołkom", ale przesadne mniemanie o własnej wartości i niecierpliwe czekanie na większe kariery i władzę. Zamiast grzać opozycyjne ławy, woleliby brylować w terenie jak ci z partii koalicyjnych, którzy dzielą i rządzą, powiększają swoje wpływy, zdobywają przyjaźń ludzi biznesu i celebrytów. Ale czy ziobryści potrafią zdobyć przyjaźń i uznanie wyborców? Sądzę, że są bardzo naiwni. Beata Kempa, która uzyskała w Kielcach około 70 tys. głosów, podczas gdy następni na liście PiS po około 7 tys. uważa, że zawdzięcza to sobie. Jakby nie znała reguł wyborczych i nie wiedziała, czemu politycy walczą przed wyborami o jedynki na listach. W siebie wierzy też popularny bloger i gaduła Kazimierz Marcinkiewicz, ale żadna partia go nie chce przytulić. Wygląda na to, że większość dysydentów PiS-u nie zdaje sobie sprawy, że bez namaszczenia prezesa, w polityce by nie zaistniała, pieniędzy nie zarobiła i zaproszeń od Moniki Olejnik i Tomasza Lisa nie otrzymała. Ale nie o to chodzi, aby wdzięczni byli, lecz o to, aby mieli pomysły i trzeźwą ocenę sytuacji. Dysydenci powinni zatem rozważyć, czy to dobry moment, aby PiS przejmował władzę. Może lepiej, by Tusk, skoro tak się z liderami UE zaprzyjaźnił, zdyskontował te kontakty i coś dla Polski załatwił. Chociaż, jeśli nic nie ugra to i tak ma dobrą wymówkę - już mówi, jak to mu europoseł Ziobro przeszkadza robić politykę w Brukseli. Mówimy partia, a w domyśle... W wierszu Majakowskiego w domyśle był Lenin. W partii Kaczyńskiego w domyśle jest Kaczyński. Nie widzę w jego otoczeniu polityka dostatecznie przygotowanego, aby przejąć dowodzenie od lidera PiS. Świadomie piszę dowodzenie, a nie demokratyczne kierowanie. Czy to takie złe? Warto zauważyć, że kiedy mówimy PO, to w domyśle... Donald Tusk. Stawiając zarzut Kaczyńskiemu, że nie przygotował i nie wskazał następcy, trzeba sobie zadać pytanie - a Tusk to zrobił? Właśnie dlatego, że nie zrobił, panuje nad partią niepodzielnie i partia zwycięża. Demokracja wewnątrzpartyjna to iluzja. Jak widać i teraz członkowie poszczególnych partii w Polsce zachowują się podobnie jak w partiach bolszewickich - ważą słowa, aby nie podpaść. W PiS natomiast mała grupka chciałaby, aby było całkiem inaczej. Chyba po to, aby było łatwiej się dzielić. Nauka to potęgi klucz Tak naprawdę to nie mam i nigdy nie miałem jakiegoś idola. Ale tak długo, jak długo Kaczyński pozostaje idolem większości wyborców z obozu patriotyczno-narodowego, życzę mu powodzenia i służę radą. W 2004 roku w odpowiedzi na jego uprzejmy i miły list, w którym napisał, "Jeśli ma Pan jakieś pomysły chętnie zapoznamy się z nimi", doradziłem szefowi PiS, aby możliwie często podejmował publiczne dyskusje o polityce makroekonomicznej. Brak wykształcenia ekonomicznego kandydatowi na premiera nie może przeszkadzać. Po prostu powinien dużo dyskutować z ekonomistami, mieć własne przemyślenia, a przede wszystkim zdawać sobie sprawę, jak dalece kwestie gospodarczo-społeczne są ważne w walce wyborczej. Prawdopodobnie w 2004 roku lider PiS sądził, że jest to zajęcie dla Kazimierza Marcinkiewicza, a on zajmie się ważniejszymi sprawami, czyli będzie jak Piłsudski. Jak wyszło z Marcinkiewiczem w roli kompetentnego premiera, dobrze wiemy. Pamiętamy pana Kazia opowiadającego w telewizji jak to sobie poczynał w Brukseli; "a ja mu powiedziałem, Tony, ja ci mówię"... Nie pamiętam dalej, o czym to mówił do premiera Wielkiej Brytanii i nie wiem, w jakim języku. Ale dla lidera PiS casus Marcinkiewicza powinien być przestrogą. Kadry i ekonomia są bardzo ważne. Widzimy, jak wiele zyskuje w oczach opinii publicznej Donald Tusk coraz wnikliwiej i częściej wypowiadający się na tematy ekonomiczne. Zatem najwyższa pora, aby Kaczyński począł korzystać z rad prospołecznych ekonomistów. Wtedy dotrze do większego elektoratu niż mają partie koalicyjne, a PiS, merytorycznie przygotowany, przejmie władzę.