Niedawno posłanka SLD ostro zaatakowała marszałka Sejmu, który najbliższym współpracownikom i sobie wypłacił bardzo wysokie premie a oszczędza na szeregowych posłach - skąpi im na zagraniczne podróże i inne wydatki. Bardzo głośno pytały też komercyjne media, za co pewien ekonomista PiS dostał 102 tysiące zł z "Rzeczpospolitej", gdzie podobno nic nie robił. Gdyby wszystkie takie przypadki krzyczącej niesprawiedliwości wyszły na jaw, to pokrzywdzeni bogacze mogliby wywołać wiosnę ludów w III RP. Z pewnością tak się nie stanie, bo wśród tysięcy nagradzanych, nie wiadomo za co, wysokimi premiami i setek tysięcy korzystających z przywilejów podatkowych są przedstawiciele wszystkich partii i ich rodziny. Sponsorzy wszystkich partii też są bogaci i rozmów o niesprawiedliwości sobie nie życzą. Z kolei bogaci, lecz przyzwoici, co to w młodości bywają prawdziwymi socjalistami, nie chcą narażać się na ostracyzm środowiska ani zadzierać z armią przeciętnie bogatych, lecz nieprzeciętnie pazernych. W rezultacie o niesprawiedliwości i absurdach współczesnego świata słyszymy w III RP nieliczne głosy bogatych i sławnych... ale głównie tych z zagranicy. Megagwiazdy jako tarcze Niedawno najsławniejsi piłkarze - Platini i Pele - z oburzeniem wypowiadali się o wielkich transferach i apanażach obecnych mistrzów futbolu. Poparł ich Watykan, ale u nas wywołało to tylko kpiny na forach internetowych ze strony młodych fanów piłki nożnej marzących nie tyle o sukcesach sportowych, co o pieniądzach, jakie zarabiają ich idole. Rozsądni kibice oceniają te transfery jako działania biznesowe; na sprzedaży koszulek i przeróżnych gadżetów związanych z nazwiskami owych półbogów futbolu zarobić można nawet więcej niż na kreowaniu celebrytów w świecie show-biznesu. Główny powód, dla którego komercyjne media lansują megagwiazdy w sporcie, w produkcji filmowej i show-biznesie jest jednak inny. Kilka tysięcy takich gwiazd rozproszonych po całym świecie ma usprawiedliwiać postępowanie setek tysięcy bankierów, menedżerów, gwiazd ekonomii, polityki i mediów, którzy płacą sobie ile zechcą. Megagwiazdy sportu, filmu i estrady to jakby żywe tarcze i dobry pretekst, aby odwrócić uwagę maluczkich. Armia cwaniaków i pasożytów w kręgach VIP-ów i high life'u może argumentować: skoro ci, którzy błyszczą tak krótko i tak szybko gasną, dostają tak dużo, to nam, rządzącym światem i biorącym odpowiedzialność za los miliardów ludzi, za postęp na drodze do powszechnego dobrobytu, należy się nawet więcej. Jak ta odpowiedzialność w III RP wygląda? Chyba nawet gorzej niż w peerelu. Naprawianie przez wzbogacanie Kiedy w połowie lat 60. jako stażysta na wielkiej budowie socjalizmu skrupulatnie wyliczałem akordowe zarobki według cenników robocizny, to niektórym robotnikom wychodziło nawet trzy razy więcej niż innym, którym pracować się nie chciało. Takie zróżnicowanie było wtedy zbyt duże i trzeba było wynagrodzenia nieco spłaszczać. Pomimo to zdarzało się, że ci, którym wyliczono mniej, donosili o "niesprawiedliwości" rozmaitym sekretarzom partii, którzy całkiem serio przekonywali kierownictwo budowy, że ludzie mają jednakowe żołądki i trzeba im płacić po równo. Większość ludzi miała jednak więcej poczucia sprawiedliwości niż obecnie; często robotnicy sami dzielili łączne wynagrodzenie brygady, ustalając wskaźniki odpowiednio do wkładu pracy w zespole i różnicując w ten sposób wypłaty nawet bardziej niż to wynikało ze stawek zaszeregowania. Nieprzypadkowo teraz wszystkich zwracających uwagę na zbyt duże zróżnicowanie dochodów i brak związku pomiędzy wynagrodzeniem a pracą w III RP porównuje się do sekretarzy partyjnych z peerelu bądź określa mianem zawistnych nieudaczników. Ponieważ z takimi się nie dyskutuje, to o niesprawiedliwości i poczuciu przyzwoitości u nas się nie rozmawia, ale ciągle rozprawia o naprawianiu Rzeczypospolitej poprzez obniżenie podatków... bogatym. Parę lat temu uparcie rozprawiał o tym Rokita, zaś obecnie do agitacji w sprawie płaskiego podatku zabiera się Olechowski, prawdopodobny kandydat SD na prezydenta. Od kogo i dlaczego Szybko rośnie deficyt budżetowy i dług skarbu państwa, tymczasem PO jeszcze szybciej wycofała się z podwyższenia składki na ubezpieczenie i podnoszenia podatków najbogatszym, choć większość ludzi nie ma wątpliwości (potwierdzają to liczne sondaże), że to bogaci powinni w większym stopniu ponosić ciężar ratowania państwowej kasy. Większość fortun obecnych nowobogackich powstała przecież w czasie korupcyjnej prywatyzacji na początku lat 90. i rosła dzięki licznym furtkom podatkowym oraz bezrobociu, które pozwalało utrzymywać w Polsce względnie niskie koszty pracy. Jednak występowanie przeciwko bogatym to dla większości polityków ze wszystkich partii podcinanie gałęzi, na której siedzą i polityczne harakiri. Wprawdzie około 350 posłów, głosowało za 50-procentowym podatkiem dla najbogatszych, kiedy kończyły się rządy SLD, ale trzy miesiące później, gdy zaczynał rządzić PiS, podobna liczba posłów (w większości tych samych), była temu zdecydowanie przeciwna. A więc politycy w pewnych sprawach szybko osiągają consensus, bez skrupułów oszukują wyborców i zdobywają punkty u tych, którzy naprawdę trzęsą naszym państwem. Obecnie - jak twierdzi szef PSL - publiczność nie chce podnoszenia podatków. Ale która publiczność? Zapewne ta poinformowana przez rządzącą koalicję, że w grę wchodzi jedynie podatek pogłówny np. 100 zł od łebka oraz publiczność bogata, która na ratowanie biednego państwa nie jest skłonna wydawać nawet takiej kwoty ani rezygnować ze swoich przywilejów. Dlatego trzeba oczekiwać, że zamiast podnosić podatki, rząd zabierze ulgi podatkowe biedniejszym i pozostawi furtki podatkowe dla bogatych.