Przed 1989 rokiem u Polaków dominowało myślenie w kategoriach wspólnotowych, głównie z racji walki o wolność. Po 20 latach staliśmy się chyba w pełni społeczeństwem na miarę zachodniej Europy - konsumpcyjnym i nastawionym indywidualistycznie? Na pewno idzie to w tym kierunku. Ale przede wszystkim staliśmy się społeczeństwem o wiele bardziej zróżnicowanym - na dobre i na złe. Nie mitologizowałbym tej wspólnotowości przed '89 rokiem, bo różnie to wyglądało. W końcu w działalność opozycyjną zaangażowany był margines, zwłaszcza młodego pokolenia. Ludzie jednoczą się w społeczeństwach, którymi rządzi niedostatek. Nie ma w nich pokus konsumpcyjnych do tego, by dzielić się na mniejsze grupki reprezentujące odmienne style życia. W wyobrażeniu wolnej Polski przyjmowaliśmy, że wówczas powstanie prawdziwa wspólnota narodowa. To była iluzja, dlatego że demokracja to również kapitalizm, a ten budowany jest w szybkim tempie, różnymi metodami, czasem na skróty. Kapitalizm prowadzi do tego, że ludzie zaczynają się bogacić, wchodzić w kontakt z całym światem. Dotyczy to zwłaszcza mieszkańców dużych miast, którzy są największymi beneficjentami przemian. Kiedy przychodzi demokracja, następuje polaryzacja stanowisk i wartości. Odpowiedzią jest raczej indywidualizm i poszukiwanie stylu życia na własną rękę, opartego na dobrach konsumpcyjnych, na ugadżetowieniu życia. Na drugi plan schodzą wartości wspólnotowe. Taki trend mogliśmy przewidzieć, ale nie chcieliśmy, sądząc, że w Polsce będzie to wyglądało inaczej. Socjolog Tadeusz Szawiel mówi, że strajkujący w sierpniu 1980 roku stoczniowcy stali się zbiorowym podmiotem dzięki dwóm spoiwom: religii i symbolom narodowym. Czy dziś mielibyśmy takie spoiwo? Ile było solidarności w tych 20 latach, myślenia w kategoriach wspólnotowych? Do 1989 roku istniała zgoda, by w działaniach wolnościowych brał udział Kościół i wiara. Natomiast kiedy wolność została odzyskana, zaczęły pojawiać się różne pomysły, jak demokracja powinna wyglądać. Z jednej strony wysunięto koncepcję społeczeństwa obywatelskiego z państwem de facto świeckim, z drugiej - koncepcję konserwatywną, z państwem narodowym i katolickim, wreszcie nacjonalistyczną - z obroną tożsamości polskiej i religijnej. To rozwarstwienie miało korozyjny wpływ na ową solidarność przez małe "s", jeżeli chodzi o poczucie wspólnotowości Polaków. Ale nie mogło być inaczej. Jak się okazuje, w czasach Solidarności religia była jednak pojmowana w dużej mierze jako religia polityczna. Podobnie sojusz robotniczo-inteligencki miał charakter strategiczny. Stąd można było domniemywać, i tak się rzeczywiście stało, że rozbieżności co do myślenia czym jest państwo i naród się ujawnią, a do tego dojdą interesy rozmaitych grup i rywalizacja o to, kto jest bardziej dla procesów wolnościowych zasłużony. Te 20 lat dla myślenia w kategoriach wspólnotowych, bliskich np. komunitarystom, którzy mówią, że ludzka tożsamość jest określana najpierw przez przynależność do szerszej zbiorowości, to były czasy korozji. Zastąpiła je indywidualistyczna koncepcja tożsamości przede wszystkim jednostki, która ma dopiero decydować, do jakiej grupy chce przynależeć. Dlaczego głównymi beneficjentami transformacji są mieszkańcy wielkich miast? Odzyskanie wolności nałożyło się dokładnie na triumf globalizacji współczesnego świata - ekonomicznej i kulturowej. I wiązało z zupełnie nową postacią kapitalizmu nazywanego elastycznym, konsumpcjonistycznym, a w USA nawet postkapitalizmem. On całkowicie zmienia strukturę społeczeństw, bo te grupy, które do tej pory zachowywały jeszcze rodzaj autonomii i były postrzegane jako ważne podmioty gry, również ekonomicznej, a więc przede wszystkim chłopi i robotnicy, znikają. Transformacja w Polsce odbywała się de facto przy panującym przekonaniu, że Polska właściwie składa się z mieszkańców miast, i to wielkich miast. I rzeczywiście to oni najwięcej na transformacji zyskali. To w wielkich miastach powstała, może wąska, ale jednak rozszerzająca się warstwa tych, którzy mogą się czuć ludźmi globalnymi, jeżeli chodzi o możliwość podróżowania, poznawania świata. Tyle że warto sobie uświadomić, iż w 1989 roku niemal 50 proc. ludności stanowili mieszkańcy wsi, dziś - 30 proc. A wieś jako podmiot transformacji zniknęła w ciągu 20 lat z mediów, ze społecznego przekazu. Przypomniano sobie o niej przy okazji wejścia do Unii, kiedy pojawiła się kwestia dopłat dla rolników. Podobnie stało się z warstwą robotniczą, która dziś jest szczątkowa w porównaniu z czasami Solidarności. Wystarczy zobaczyć, ile zakładów funkcjonowało przed '89 rokiem, a ile dziś. A co stało się z polskim patriotyzmem? Przed '89 rokiem szczyciliśmy się, że jesteśmy patriotami, którzy dużo wiedzą o świecie. Polacy, zwłaszcza młodzi, w kontaktach z przedstawicielami innych narodowości musieli jednak ciągle coś udowadniać. Dzisiaj, Polacy nie muszą i nie chcą już niczego udowadniać, np. przed społeczeństwami, do których masowo emigrują czy podróżują. Chcą być nierozpoznawalni, a nie wiązani z jakąś częścią Europy, szczególnie wschodnią. Polacy aspirują, by nocować w hotelach cztero- i pięciogwiazdkowych... Chcą czuć się obywatelami świata? Tak. Chcą, by prędzej kojarzono ich z Niemcami czy Belgami, a nie np. Rosjanami, którzy bywają bogaci, ale ich styl bycia jest ciągle rozpoznawalny. To nie znaczy, że Polacy są mniej patriotyczni, tylko mniej o tym mówią. Być może jest tak, że patriotyzm powinniśmy dzisiaj rozumieć inaczej, na sposób zachodni, jako lojalność wobec własnej ojczyzny, przyzwoitość i pracę na rzecz państwa, bez ideologicznych zacietrzewień. Dzisiaj Polacy w Anglii czy Irlandii nie chcą tworzyć gett. Zadowalają się tym, że mają swoje sklepy, ale wolą mieszkać w rozproszeniu.