Dopóki polityka w Polsce będzie trampoliną do łatwych karier i szybkiego bogacenia się, dopóty nie mamy szans na rozwój społeczeństwa obywatelskiego i zbudowanie sprawnego demokratycznego państwa. Jeden z czołowych dysydentów Peerelu, twórca słynnego określenia "dyktatura ciemniaków", przewidywał, że III RP potrzebuje 20 lat, by zapanował u nas ład i porządek, aby prawo i sprawiedliwość wyznaczały standardy naszej demokracji. Teraz, po 20 latach, ów dysydent musiałby przyznać, że jego nadzieje zawiodły i mamy w Polsce coś, co nazwałby zapewne demokracją cwaniaków i ciemniaków. Partie polityczne rosną w siłę, a państwo jest w stanie permanentnego kryzysu społecznego i moralnego. Nie może być inaczej, skoro trzęsą nim partyjni wodzowie przy pomocy miernych, ale wiernych pretorianów, a skompromitowani politycy powracają na publiczne areny niczym wańki-wstańki. Czy ktokolwiek przypuszczał, że Miller i wielu innych, którzy pożegnali się z polityką w niesławie, tak łatwo powrócą do gry? Czy wielu sądziło, że Wałęsa po fatalnej prezydenturze będzie występował w mediach w charakterze dyżurnego autorytetu, a Lepper i Marcinkiewicz pozostaną ulubieńcami komercyjnych dziennikarzy, producentów newsów? Gdyby każdy polityk w Polsce musiał szczerze odpowiedzieć na pytanie, dlaczego jest w tej partii, a nie w tamtej, to większość odpowiedzi brzmiałaby: bo nigdzie indziej nie mogłem się załapać, albo: w innych partiach nie dostałbym tak wysokiego miejsca na liście wyborczej. Takim politykom pojęcia przyzwoitość, ideały, honor muszą być obce - to widać, słychać i czuć. Chociaż 80 proc. rodaków źle ocenia naszą klasę polityczną, ta klasa mocno trzyma się kupy i bardzo dba o swoje interesy, co potwierdzają przetasowania na scenie politycznej przed zbliżającymi się wyborami do europarlamentu i aktywność weteranów. Kawior i kaszanka Nawet jedzenie kawioru i picie szampana wymaga pewnej klasy ze strony europarlamentarzysty, a cóż dopiero politykowanie w Unii Europejskiej. Tymczasem wśród polskich przedstawicieli w PE jest wielu, którzy być może nauczyli się ładnie jeść i pić, ale pozostają bezużyteczni w staraniach o jak najlepsze zabezpieczenie naszych interesów. Niestety, partie polityczne chcą tam znowu wysłać swoich zasłużonych ludzi i tak zwane lokomotywy wyborcze. Problem w tym, że wyborcy (zapewne będzie ich 20 proc. z ogółu uprawnionych do głosowania) kwalifikacji ani kompetencji kandydatów na europosłów sprawdzać nie chcą lub nie mogą. Tym, którzy nie chcą, wystarczy bowiem, że ich ulubieńcy dobrze prezentowali się w międzypartyjnych wojnach w sejmie i w telewizyjnych programach "publicystycznych", w których politycy przekrzykują się nawzajem, obiecując wyborcom kaszankę. Natomiast ci, którzy chcieliby sprawdzić kwalifikacje, wiedzę i poglądy kandydatów, takiej okazji nie mają, choć teoretycznie jest to możliwe. French, English? Yes, yes, yes Telewizyjne dyskusje w oficjalnych językach UE z udziałem kandydatów na europosłów i wyborców zainteresowanych sprawdzeniem ich kwalifikacji mogłyby wiele wyjaśnić. Dyskusje i odpowiedzi na pytania bardzo przybliżyłyby sylwetki kandydatów wyborcom, nawet tym nieznającym języków Moliera i Szekspira. Choć obcy język to tylko narzędzie w pracy europosła, to wszyscy, którym zdarzyło się negocjować kontrakty lub umowy w obcych językach, doskonale wiedzą, jak ważna jest językowa perfekcja i ile można dzięki niej zyskać. Poza biegłą znajomością języków europosłowie powinni mieć gruntowną wiedzę w dziedzinach ważnych dla naszego gospodarczego rozwoju, np. energetyce, nowych technologiach itp. i wykazać zainteresowanie pracą dla dobra ogółu albo posiadać doświadczenie w dyplomacji. Takich ludzi w Polsce nie brakuje, ale do polityki się nie garną lub pozostają w cieniu. Dzieje się tak, ponieważ klasa polityczna jest zdominowana przez pospolite cwaniactwo budzące niesmak wśród szanujących się fachowców, którzy potrafią robić karierę bez pomocy politycznego biznesu. Kompetentni kandydaci do polityki sami się nie zgłoszą, a społeczeństwo nie ma żadnych możliwości wprowadzenia ich na listy wyborcze. Mogłyby ich proponować organizacje pozarządowe i związki zawodowe. Być może właściwi kandydaci będą na listach, ale na dalszych pozycjach. W takich przypadkach inicjatywy obywatelskie zachęcające do głosowania na nich mogą poprawić naszą reprezentację w UE i osłabić wszechwładzę partyjnych decydentów. Kolejny krok w stronę realnej demokracji można zrobić, odchudzając nasz sejm. Mamy 100 senatorów (tyle ile USA) i 460 posłów, w większości nieznanych opinii publicznej. Gdyby serio potraktowano niedawną propozycję PiS zmniejszenia liczby senatorów do 50, a posłów do 360, politycy mieliby okazję usunąć miernych i cwanych z Sejmu, zaś obywatelom byłoby łatwiej ustalić, kto ponosi odpowiedzialność za idiotyczne przepisy prawa i za brak pilnych regulacji prawnych. Niestety, żadna partia tą propozycją nie jest zainteresowana, łącznie z PiS, które już o niej chyba zapomniało. Cwaniactwo pospolite Na początku swojej prezydentury Wałęsa, alarmowany w czasie publicznej debaty o tym, że cwaniacy i złodzieje rozkradają Polskę, odpowiedział: a ja też się scwaniłem. Dopiero po dwóch latach zapowiedział puszczanie złodziei w skarpetkach, lecz nie puścił ani jednego. To wyjaśnia, dlaczego neoliberalni i postkomunistyczni politycy wybrali sobie byłego prezydenta jako wzór cnót III RP i symbol przemian po okrągłym stole, a polska solidarność jest w rozsypce. Ma to ciągle swoje odbicie w postawach wielu ludzi polityki i biznesu, którzy starają się przechytrzyć wszystkich, tak jak onegdaj ich polityczny guru próbował przechytrzyć i aparat bezpieczeństwa, i swoich najbliższych kolegów, i zwykłych obywateli. Jan K. Kruk