Premiera ograniczają własne ambicje prezydenckie, ale również wzrastające aspiracje koalicjanta z PSL, przejawiające się w konkurencyjnym wobec PO projekcie rozwiązania opcji walutowych i w negocjowaniu z SLD oraz PiS za plecami partnera. Trójkąt bermudzki Miejsce zgodnej do niedawna - a przynajmniej niewynoszącej sporów na zewnątrz rządowych budynków - koalicji zajął prawdziwy trójkąt bermudzki. Jego wierzchołki tworzą: premier, coraz mocniej objawiający się również w roli kandydata na prezydenta (odpowiadającej mu znacznie bardziej niż codzienna kanclerska robota), wicepremier z PSL, który w tychże wyborach może zostać konkurentem obecnego zwierzchnika (Waldemar Pawlak nigdy nie oświadczył, że rezygnuje z kandydowania), oraz drugi wicepremier - typowany na następcę szefa rządu Grzegorz Schetyna. Logika przyszłych wyborów prezydenckich rządzi już na półtora roku przed ich terminem nie tylko prezydium rządu, ale całą polską polityką. Rzutuje na możliwości przeciwdziałania kryzysowi, skoro w sprawie tak fundamentalnej jak opcje walutowe koalicjanci zgłaszają konkurencyjne rozwiązania. Podobnie jak w kwestii ograniczenia - na czas spowolnienia gospodarczego - państwowych dotacji dla partii politycznych. Spór o opcje walutowe wynika z różnicy postaw między "liberalnym" Tuskiem a "prospołecznym" Pawlakiem. Ujawnienie "układu strażackiego" przez sprzyjający zwykle tym silniejszym w rządzie springerowski "Dziennik" (w poprzedniej kadencji równie zaangażowany po stronie PiS, a przeciw jego "braciom mniejszym" z Samoobrony i LPR), stworzyło obu politykom kolejne pole konfrontacji. Jeśli uzupełnić, że początkowo Pawlak wskazać miał Schetynę jako inspiratora ataku - pojęcie trójkąta bermudzkiego przestaje być ozdobnikiem retorycznym, a okazuje najwłaściwszym diagramem do opisu powikłanych relacji premiera i jego zastępców. Jak kukułcze jajo Zaś sprawa senatora Tomasza Misiaka - podobnie jak wcześniejsza, udaremniona przez Tuska próba odwołania Ewy Kopacz z funkcji szefowej mazowieckiej PO - zaburza relacje między premierem a jego zastępcą z własnej partii. Z perspektywy Tuska i jego wywodzących się z Trójmiasta powierników, twórców zwycięstwa wyborczego sprzed półtora roku: Sławomira Nowaka i Tomasza Arabskiego - Misiak okazał się kukułczym jajem, podrzuconym przez pochodzącego z Wrocławia wicepremiera. Schetyna i Misiak znają się od czasów, gdy jeszcze w Unii Wolności walczyli z Władysławem Frasyniukiem o władzę nad partyjną strukturą dolnośląską. Biogram polityczny właściciela Work Service i niedoszłego szefa eurokampanii PO wiąże się z jego promocją przez Schetynę. Dotychczas to "wicekanclerz", zajmując się organizacyjną stroną rządzenia, dawał Tuskowi cenne w polityce poczucie bezpieczeństwa: zdejmował z niego odpowiedzialność za kadry w województwach i struktury w terenie. Teraz przysporzył mu kłopotu. Już wcześniej zaszkodził popularności rządu, ogłaszając w niefortunny sposób cięcia budżetowe kosztem policjantów - elektoratu, o który dba każda władza, jeśli chce się utrzymać... Nasza mała emancypacja Z kolei emancypacyjne zapędy PSL wzmocniły wybory prezydenta Olsztyna, gdzie Piotr Grzymowicz w barwach ludowców pokonał kandydata PO. Sukces sprzyja poczuciu niezależności, ale ugruntowuje je również instynkt samozachowawczy. PO forsuje bowiem zawieszenie na dwa lata finansowania partii przez podatników. PSL się temu sprzeciwia, we współpracy z PiS i SLD: podobna koalicja, jak w kwestii opcji walutowych. Przewodniczący klubu ludowców Stanisław Żelichowski, cieszący się opinią polityka, który wie, co mówi - ujawnia, że posłowie PiS przychodzili do PSL z propozycją "trójprzymierza", obejmującego także SLD. Odkąd Jarosław Kaczyński wprowadził Samoobronę do rządu, w polskiej polityce wszystko stało się możliwe. Platforma też zastrzega sobie możliwość "podmiany" koalicjanta - z PSL na SLD. Wróg, przeciwnik, partner koalicyjny... Słynne już stopniowanie: wróg, przeciwnik, partner koalicyjny, zapamiętane z czasów poprzednich sojuszy rządzących - powracać będzie tym częściej, im mniej czasu dzielić nas będzie od wyborów prezydenckich. Donald Tusk już teraz kieruje się ich logiką: stąd miejsce na liście wyborczej dla Danuty Huebner i zabiegi o funkcję w Europie dla Włodzimierza Cimoszewicza. Mają na celu skaptowanie elektoratu lewicy i uniemożliwienie jej wykreowania mocnego kandydata. To, co przed czterema laty Konstanty Miodowicz rozwiązał dzięki Annie Jaruckiej, dziś PO próbuje przeprowadzić "po dobroci". Trudniej pójdzie z PSL. Jeśli notowania PO i Tuska osłabną, Pawlak - pomny doświadczeń z sojuszu z SLD, od którego uzyskiwał więcej, niż wynikałoby z siły głosów w sejmie - może w zamian za wycofanie własnej kandydatury prezydenckiej zażądać funkcji premiera. Wtedy Tusk zmuszony będzie wybierać między prezydenturą, a popularnością we własnej partii. Jeśli nawet przyszłego premiera obsadzi PO - główny kandydat Schetyna już przysparza troski Tuskowi. Bywały w stolicach Europy premier wie doskonale, jak Nicolas Sarkozy obsadził wzorowego urzędnika Francoisa Fillona w fotelu szefa rządu Francji, by szybko się przekonać, że... skromny nominat wyprzedził go w badaniach popularności. Dlatego pojawiają się konkurencyjne kandydatury, a z perspektywy Tuska lepszy wydaje się potencjalny "techniczny" premier Zbigniew Chlebowski, niż dysponujący własnym autorytetem i zapleczem konserwatysta Bronisław Komorowski. Trójkąt bermudzki, jak wiadomo, wytwarza silne pole magnetyczne, dlatego ciężko się z niego wydostać.