w ub. roku za przejazdy samochodem otrzymali z Sejmu dokładnie po 41 191 zł i 50 gr. Oznacza to, że każde z nich przejechało tyle samo: po 53 551 km, czyli średnio po 3825 km miesięcznie. Tymczasem limit kilometrów - ustalony przez marszałka Sejmu - wynosi 3,5 tys. km. Nie uczą się na błędach czy czują się bezkarni? - Cóż mogę powiedzieć? Państwo Łyżwińscy działają nielogicznie. Bo jak wyjaśnić to, że w ubiegłym roku dostali za to po łapach, a w tym robią to samo? - mówi "SE" Marek Suski z PiS, przewodniczący Komisji Regulaminowej i Spraw Poselskich. - Być może i w tym roku będą musieli oddać, co bezprawnie pobrali - prognozuje. W ubiegłym roku śledztwo przeciwko Łyżwińskim prowadziła prokuratura. Sprawę została umorzona, małżeństwo musiało oddać pieniądze Kancelarii Sejmu. Łyżwiński i jego żona otrzymali od października 2005 do końca 2006 r. z Kancelarii Sejmu na utrzymanie biur po 146 tys. zł. Łyżwińska nie rozliczyła się jednak z 40 tysięcy. a jej mąż z 50 tysięcy złotych. Co się stało z tymi pieniędzmi - nie wiadomo. Na spłacenie tego długu małżeństwo ma czas do końca kadencji Sejmu. Wtedy bowiem Kancelaria Sejmu przeprowadzi pełne rozliczenie wydatków na poselskie biura. Wiadomo, że Łyżwińscy są zadłużeni po uszy. Z ich oświadczenia majątkowego z października 2005 roku wynika, że mieli w bankach 610 tys. zł długów. Z naszych ustaleń wynika, że do spłacenia pozostało im jeszcze 500 tys. złotych, a komornik zajął ich diety poselskie. Łyżwinscy przez cztery lata wzięli z Kancelarii Sejmu ponad 300 tys. zł na paliwo! W ubiegłym roku ich zamiłowanie do podróży samochodem kosztowało podatnika. Już ponad 83 tys. Jeśli nie powstrzymają swej motoryzacyjnej pasji, w tej kadencji pobiją niechlubny rekord z lat 2001-2005. - Wiemy o samochodowej sprawie małżeństwa Łyżwinskich. Zaraz po świętach zajmie się nią prezydium Sejmu - obiecuje w "SE" Bronisław Komorowski, wicemarszałek Sejmu.