Do misji wojskowej przygotowuje się pół roku. Najpierw jednostka dostaje rozkaz, by się sformować, przeszkolić i zgrać. - Tu nie ma szeregowych żołnierzy, sami zawodowcy, wysokiej klasy profesjonaliści od szeregowca do generała - zapewnia Rohde. 17 Międzyrzecka Brygada... Służą ze sobą od dawna. Razem jeżdżą na ćwiczenia, szkolenia. Razem też studiują topografię terenu, ale i zwyczaje lokalnej ludności. - Przez to jako polscy żołnierze jesteśmy inaczej traktowani - wtrąca. Tak było za każdym razem. W Kosowie, Bośni, Iraku. Chętnych na misje stabilizacyjne jest zwykle znacznie więcej niż miejsc. Jadą więc najlepsi z najlepszych. Przez dobry zarobek? - Każdy ma jakiś cel, ale czy przy tak olbrzymim zagrożeniu, na jakie jesteśmy narażeni, można mówić, że jedzie się tam dla pieniędzy? - pyta retorycznie kapitan, dodając przy tym, że każdy za dobrą pracę lubi być dobrze wynagradzany, a nie należy zapominać też o tym, że gros żołnierzy ma przecież rodziny. Po co więc jeździ? - Jedziesz, bo jedzie twoja jednostka, twoi koledzy, przyjaciele. To sprawdzenie siebie, weryfikacja swoich możliwości w warunkach bojowych, bo żaden nawet najlepszy poligon takich realiów nie zapewni. Tam nie ma miejsca na błędy, pomyłki. Zrobisz coś źle to już tego nie odkręcisz. Na zagraniczną misję jedziesz "na bojowo", ze wszystkimi tego konsekwencjami - wyjaśnia kapitan Rohde. Stacja: Kosowo Pierwsze było Kosowo. Siedem lat temu świeżo upieczony podporucznik Michał Rohde dowiedział się, że Polska zdecydowała się na wystawienie odwodu strategicznego dla sił, które tam stacjonowały w ramach KFOR. - Byłem wtedy młodym oficerem. A najbardziej utkwiła mi siedmiodniowa podróż specjalnym transportem kolejowym - takim pociągiem pod specjalnym nadzorem. Przejeżdżaliśmy wtedy praktycznie przez wszystkie możliwe granice: słowacką, węgierską, rumuńską, bułgarską, grecką i macedońską. Jechał cały sprzęt, począwszy od cystern wodnych, a na najważniejszych dla nas "bewupach" (wozach piechoty - przyp. red.) kończąc - wspomina. W trakcie ośmiomiesięcznego pobytu w Kosowie pomagali Niemcom, Włochom i Amerykanom. Najdłużej, bo pół roku, stacjonowali w Brygadzie Północno-Zachodniej u Francuzów w zarzewiu konfliktu kosowskiej Mitrowicy. To były początki słynnego CIMIC-u, czyli współpracy cywilno-wojskowej. Zadania mieli różne, od patroli, poprzez ochronę serbskich enklaw, na działaniach typowo humanitarnych kończąc. - Byliśmy w strefie albańskiej. Po drugiej stronie byli Serbowie - próbowaliśmy nie dopuścić jednych do drugich. Byliśmy takim buforem, strefą zaufania, w której zaczynało się normalne życie - wyjaśnia zadania wykonywane w Kosowie, do którego wraz z kolegami wysłano go tylko na... krótkie ćwiczenia.