Rozmawiamy przy kolacji. Czy przy plackach ziemniaczanych wypada dyskutować o Piśmie i to w dodatku Świętym? - A nie? Z jakim nastawieniem podchodzić do Biblii? Traktować ją jak dobrą lekturę, niezłą powieść z wartką akcją czy klękać przed nią, jak się klęka przed sacrum? - Podchodzić do Biblii można z różnym nastawieniem, tylko że niektóre nie zaprowadzą tam, gdzie chce zaprowadzić Biblia, czyli do wolności. Można czytać Biblię jako powieść i wtedy zatrzymamy się na poziomie literackiej dyskusji. Można czytać jako dokumenty historyczne, ale wtedy będziemy dyskutować o faktach i historycznych mitach. Najlepiej jednak szukać w Biblii prawdy dla naszego zbawienia, bo po to Biblia została napisana. Mówiąc żartem, z Biblią jest jak z kolacją - najlepiej zasiadać do niej z zamiarem zjedzenia. Inne cele nie są zabronione, ale mogą być dziwne, a nawet podejrzane. Od czego zacząć czytanie Pisma Świętego? Załóżmy, że mamy już czas i chęci. - Czas i chęci to bardzo dużo. Dorzuciłbym do tego jeszcze systematyczność. Trzeba być systematycznym i wiernym aż do bólu. Ustawić sobie pułap, że w ciągu pierwszego tygodnia czy miesiąca będę czytał po jednym rozdziale. Albo że będę czytał przez trzy minuty. Lub codziennie nauczę się nowego wersetu na pamięć. A może będę sięgać po czytania z dnia? Forma ma tutaj znaczenie drugorzędne, czasem trzeba ją zmienić, najważniejsza jest po prostu systematyczność. Tak jak z jedzeniem. Tego się nie przeskoczy, jeśli organizm ma funkcjonować normalnie. Dlaczego tak trudno się za to zabrać? - Przyczyn niechęci może być wiele. Ale skoro te przyczyny powodują, że nie otwieramy Biblii, to moja osobista rada jest taka - wziąć ją z półki, otworzyć i już nie zamykać. Ludzie dlatego nie czytają książek, bo ich nie otwierają. Podobnie z Pismem Świętym. Trzeba je otworzyć, zostawić na stoliku i przyjąć zasadę, że każdego dnia przeczytam cokolwiek. Oczywiście, oprócz wydań papierowych mamy internet. Można zaprenumerować czytania z dnia i dostawać je na e-maila. A Biblia w mp3? Czy to nie taka mała profanacja? - Ależ skąd! Jaka profanacja? To rewelacyjny pomysł! Pan Bóg przecież mówił, a nie pisał i jeśli słuchamy tekstu, to na pewno nie robimy krzywdy słowu Bożemu. Jadę samochodem, idę na spacer, dlaczego by nie zamienić popowych piosenek czy klasycznych hitów na Biblię? Czy w Piśmie Świętym są odpowiedzi na wszystkie pytania? - Myślę, że tak. Tylko o jaki poziom konkretu nam chodzi? Jeśli dziewczyna szuka w Biblii imienia swojego przyszłego męża, to prawdopodobnie go nie znajdzie. Znajdzie natomiast odpowiedź, żeby się nie martwiła, bo skoro jeszcze tego imienia nie zna, to widocznie nie jest jej to w tym momencie potrzebne. Pan Bóg nie po to pisał Biblię, żebyśmy wiedzieli, jaką śrubkę wkręcić i gdzie wkręcić. Ale napisał "czyńcie sobie ziemię poddaną", więc je wkręcamy. Czy więc otwieranie Pisma Świętego na obojętnie której stronie z nadzieją znalezienia w nim odpowiedzi na ważne dla nas pytania ma sens? A może to nadinterpretacja? - Może mieć sens. Po pierwsze, trzeba jednak odróżnić to, co tekst do mnie mówi, od tego, co jest jego przesłaniem. Na przykład drzwi w moim mieszkaniu są pomalowane na biało. Mogę się zastanawiać, co ten kolor do mnie mówi. Być może to, że powinienem bardziej zadbać o czystość swojej duszy. Ale czy to znaczy, że malarz malował je z taką intencją, bym myślał w ten sposób? Nie! On nawet nie wiedział, że będę tu mieszkał! Po prostu w życiu używamy pewnych skojarzeń, które przynoszą konkretne efekty. Gdy czytamy Pismo Święte, też pojawiają się w naszych głowach różne skojarzenia, do których mamy prawo. Natomiast gdybyśmy zaczęli mówić, że św. Jan napisał dany fragment specjalnie po to, żebyśmy podjęli taką a nie inną decyzję, to jest to już błąd. Po drugie, trzeba pilnować celu, to znaczy czy moje odczytanie doprowadziło mnie do prawdy, która zbawia. Św. Augustyn powtarzał, że ostatecznym celem wszystkiego jest miłość. Jeśli po lekturze danego tekstu kochasz bardziej Boga i bliźniego, to znaczy, że dobrze odczytałeś Biblię, nawet jeśli autor natchniony w ogóle nie chciał powiedzieć ci tego, co sobie pomyślałeś. Tym sposobem Pismo Święte za każdym razem przemawia do nas inaczej. Nawet wtedy, gdy w kościele czytane są fragmenty, które znamy na pamięć. - Gdyby tak nie było, nie byłoby sensu czytać dwa razy tej samej rzeczy, a w kościele to już w ogóle. Można by się wyłączyć np. na czas Ewangelii, bo ile można słuchać o miłosiernym Samarytaninie? Jednak nie stoimy w miejscu i za każdym razem jesteśmy na innym etapie naszego życia. Zawsze jest szansa, że słowo uderzy w strunę, w którą nie uderzyło wcześniej, że zwrócimy uwagę na coś zupełnie nowego. Nawet wtedy, gdy jakiś fragment znamy na pamięć i moglibyśmy go recytować razem księdzem. Księdza kazania, także te dotyczące powszechnie znanych tekstów, zawsze są niebanalne, bogate w treść, zarysowują kontekst kulturowy, historyczny. Przygotowuje Ksiądz materiały, które mogą być pomocne także innym kapłanom. Skąd czerpie Ksiądz inspiracje? - Staram się słuchać tekstu i życia. Czytam i rozważam tekst, dopóki nie zacznie on mówić do mnie. Bo jeśli jakieś treści dotkną mnie, to jest szansa, że przemówią również do innych. Dzięki studiom biblijnym, przygotowując się do kazania, czytam tekst po grecku lub hebrajsku i szukam w nim nieraz czegoś, czego nie oddaje polskie tłumaczenie, i zastanawiam się, co mnie zaskakuje i uderza. Ks. prof. Edward Staniek mówił nam w seminarium, że po przeczytaniu fragmentu Ewangelii powinno się mieć 30-40 pomysłów na kazanie, bo z każdego słowa da się coś "wyciągnąć". Sztuką jest z tego gąszczu idei wybrać dwie, trzy myśli ważne dla danej wspólnoty. Kiedy jednak zna się trochę ludzi, słucha ich, spowiada, można przypuszczać, co będzie dla nich istotne. Często problemem nas, księży, jest to, że zbyt rzadko spotykamy się z Panem w tekście biblijnym. Brakuje uczciwego posiedzenia nad nim przez kwadrans czy pół godziny i zastanowienia się, co on do mnie rzeczywiście mówi. Bo kiedy Bóg do mnie przemówi, to wystarczy wtedy powiedzieć o tym innym na kazaniu.