Jak Ksiądz Arcybiskup postrzega polski katolicyzm Anno Domini 2012? - Pewnie będę zarozumiały, mówiąc, że realistycznie. A realizm mój polega na tym, że próbuję mieć modlitewny kontakt z Panem Bogiem, ale także ze świeckimi i z księżmi, przez codzienną pracę. A pewnie jeszcze bardziej przez to, że siadam czasami do konfesjonału. I dlatego myślę, że moja znajomość życia jest dosyć realna. - Cóż, jestem optymistą, bo stan polskiego Kościoła nie jest zły - choć od wielu lat próbuje nam się wmawiać coś zupełnie innego. Pamiętam, że już 25 lat temu, kiedy wracałem z Rzymu do Polski, moi zachodni przyjaciele ostrzegali mnie: "teraz to pójdzie u was szybko - za pięć, sześć lat będziecie mieli to samo co u nas". Ale tak się nie stało. - No właśnie, ciekawe dlaczego? Sądzę, że z jednej strony jest to efekt działania Bożego przez ludzi, a drugiej strony owocuje historia Kościoła w Polsce. Tutaj Kościół był zawsze z ludem. On tego narodu nie zdradził. Proszę zresztą zauważyć, na czym przegrali komuniści - na tym, że zaczęli walkę z Panem Bogiem i Kościołem. I na tym samym przegra też współczesny libertynizm. Bo moralny liberalizm nie ceni wartości, nie ceni godności człowieka. Odchodzi od Bożej wizji człowieka, która w chrześcijaństwie jest świadomością słabości, niedoskonałości, grzeszności, ale zarazem przekonania, że Bóg nasz jest Ojcem Miłosiernym i że w Kościele jest miejsce dla każdego. Kościół nie jest wybiórczym salonem, który dobiera sobie ludzi. Jest posłuszny Panu Bogu i przyjmuje rzeczywistość taką, jaka ona jest. I nie boi się rzeczywistości, ponieważ wie, że nie jest sam na tej drodze. - Rok 2012 jest więc dla mnie rokiem nadziei i nowych szans, ale także trudów i cierpień, które są również dowodem bliskości łaski Bożej. Do zmartwychwstania chrześcijańskiego idzie się przecież zawsze przez krzyż. Pod koniec roku ukazał się głośny Raport o stanie wiary w Polsce, w którym obszernie kreśli Ksiądz Arcybiskup obecną sytuację polskiego Kościoła. Ale ostatnie miesiące dopisały do niego nową puentę. Pojawił się choćby Palikot i jego antyklerykalne hufce. - Dramat, który ujawnia Palikot, to jest dramat własnego człowieczeństwa, wewnętrznego zagubienia i miotania się między różnymi wyborami. Zresztą Palikot jest tylko pewnym strzałem w obraz stanu społecznych wartości w Polsce. Na dodatek nie do końca reprezentatywnym. - W tym właśnie rzecz. U nas idą do głosowania ludzie radykalni, nie idzie "średni chrześcijanin" czy statystyczny polski obywatel. Dlatego owe 48 proc. głosujących to jest w istocie klęska dzisiejszej polskiej polityki. - Nie obawiam się parlamentarnej aktywności Palikota. Jeśli jego ugrupowanie będzie nam wypominało prawdziwe wady i rzeczywiste braki, to bardzo dobrze - będziemy się starali do tego ustosunkować. A jeżeli będą to zarzuty fałszywe, to się prędzej czy później obrócą przeciwko niemu. Diagnoza postawiona w Raporcie nie wszystkim się jednak podoba. "Polityka" napisała na przykład, że jest to sentymentalno-nostalgiczna wizja Kościoła, zapatrzona w przeszłość i wyalienowana. - Prawdę powiedziawszy, dziwiłbym się, gdyby "Gazeta Wyborcza" czy "Polityka" zaczęły nagle pisać o mnie dobrze. Oczywiście, trzeba zweryfikować to, co mówią inni, spojrzeć na to z szacunkiem, pomodlić się za autorów tych opinii o światło wiary, ale nie przejmować się interpretacją czy epitetami. Iść naprzód. Powtórzę: źle by było - i zacząłbym się naprawdę bardzo niepokoić - gdyby tamtejsi redaktorzy zaczęli mnie komplementować. A zatem Ksiądz Arcybiskup absolutnie nie poczuwa się do owego rzekomego "odrealnienia od świata dzisiejszego"? - Oczywiście, że się nie poczuwam. Ksiądz polski, odkąd sięgam pamięcią, nigdy nie był daleko od rzeczywistości, skoro siadał w konfesjonale. I to jest właśnie nasza ludzka siła. W Raporcie o stanie wiary w Polsce bardzo często powołuje się Ksiądz Arcybiskup na swoje doświadczenia spotkania z drugim człowiekiem. Można wręcz mówić o pewnego rodzaju fascynacji... - Ja myślę, że to jest normalna droga każdego księdza, jego codzienny chleb, nieważne, czy jest on wikariuszem czy biskupem. Jeśli jest choć trochę otwarty, to ludzie prędzej czy później sami do niego przyjdą ze swoimi problemami. Doświadczam tego również podczas biskupich wizytacji, które naprawdę nie sprowadzają się tylko do zewnętrznej celebry, uniżonych powitań i wszechobecnego nastroju triumfalizmu. - Programy duszpasterskie można realizować tylko z ludźmi, inaczej niczego się nie osiągnie. Dlatego też staram się rozmawiać z wiernymi i kapłanami przy każdej możliwej okazji. A jeszcze sobie wyrzucam, że za mało, że powinienem więcej i częściej. "Przyszłość Kościoła jest w dużej mierze przyszłością świeckich" - taka teza pada w książce wielokrotnie. - Jestem o tym głęboko przekonany. Pytanie tylko jakich świeckich? Otóż takich, którzy zechcą żyć w prawdzie, którzy wezmą na siebie pełną odpowiedzialność za wewnętrzne nawrócenie, za zmaganie się ze sobą. Bo prawdziwa ewangelizacja zaczyna się od ewangelizowania siebie. To jest droga do ewangelizacji innych. - Świeckich, którzy potrafią budować kościoły, organizować różne imprezy i stowarzyszenia jest sporo. Mamy wielu takich świeckich. To są błogosławione inicjatywy, ale trzeba pójść jeszcze dalej. Każdy powinien się poczuć odpowiedzialny za Kościół właśnie w sensie duchowym i społecznym. Niestety, dzisiaj nie mamy zbyt licznych wzorców takiego pozytywnego zaangażowania ludzi świeckich. I to jest nasz wielki dramat. Do znudzenia powtarzamy za to mit o budzeniu uśpionego świeckiego olbrzyma... - Słyszałem to stwierdzenie już 30 lat temu, a dziś stało się ono truizmem. (...) Cały wywiad dostępny w wersji drukowanej Przewodnika Katolickiego