Do obchodów 70. rocznicy rzezi wołyńskiej pozostaje jeszcze trochę czasu, jednak lipcowe uroczystości już dziś wzbudzają olbrzymie emocje. Dlaczego właśnie lipiec? Ponieważ apogeum mordów miało miejsce podczas "krwawej niedzieli" 11 lipca 1943 r., kiedy to z rąk ukraińskich nacjonalistów z OUN-UPA zginęło kilkanaście tysięcy Polaków. Olbrzymią większość z nich zamordowano w wyjątkowo okrutny sposób. To był element szerszej akcji noszącej wszelkie znamiona ludobójstwa - zaplanowanego działania o charakterze czystki etnicznej, którego podstawowym założeniem była całkowita likwidacja ludności polskiej ma Wołyniu. Niewygodne "gołe słowo" W Sejmie znajduje się w tej chwili kilka projektów uchwał dotyczących upamiętnienia rocznicy wołyńskiej rzezi. Uwaga historyków i organizacji kresowych zwrócona jest głównie na PO, bo ugrupowanie to z racji liczebności ma najwięcej do powiedzenia przy uchwalaniu ostatecznego kształtu ewentualnego wspólnego dokumentu. Niestety, projekt przygotowany przez posłów Platformy to podręcznikowy przykład relatywizowania historii w imię źle rozumianej "poprawności politycznej". Jak poinformowała niedawno "Rzeczpospolita", w projekcie PO nie znalazło się przede wszystkim, tak bardzo oczekiwane, słowo "ludobójstwo", choć właśnie co do takiego charakteru zbrodni wołyńskiej nie ma żadnych wątpliwości Instytut Pamięci Narodowej. "W wyniku zbrodniczych działań ukraińskich organizacji nacjonalistycznych zginęło kilkadziesiąt tysięcy niewinnych osób" - ma brzmieć clou projektu PO. W tym zdaniu brakuje także określenia, że ofiarami byli Polacy - i to właśnie ze względu na to, że byli Polakami. Zastanawia również dość enigmatyczne określenie "kilkadziesiąt tysięcy" osób. Równie dobrze może to być trzydzieści, jak i sześćdziesiąt tysięcy - sam IPN w chwili obecnej szacuje liczbę ofiar rzezi na 60-80 tys. osób. Z kolei członek Rady IPN prof. Grzegorz Motyka z Instytutu Studiów Politycznych PAN - jeden z najważniejszych badaczy konfliktu polsko-ukraińskiego - ocenia, że łączna liczba Polaków zabitych przez ukraińskich nacjonalistów wynosi najprawdopodobniej ok. 100 tys. Skąd taka ostrożność w szeregach PO? Otóż w klubie Platformy nie ukrywają, że nie chcą psuć dobrych stosunków z naszym wschodnim sąsiadem, zwłaszcza w perspektywie rychłej umowy stowarzyszeniowej UE-Ukraina. Indagowana na tę okoliczność posłanka Iwona Śledzińska-Katarasińska przyznała, że sprzeciwia się użyciu "gołego słowa: «ludobójstwo»". "Nie jestem zwolennikiem wykopywania rowów historycznych" - oświadczyła. Problem w tym, że tak się po prostu nie da. Nie w tak poważnej sprawie. Wszelkie półprawdy równają się tutaj kłamstwu. Bo to zupełnie tak, jakby Izrael w imię jakichś doraźnych interesów politycznych z Niemcami relatywizował niemiecką odpowiedzialność za Holokaust. "Nazwałbym to historycznym krętactwem. Jak by tu historię przekręcić, by była bezpieczna, miła i nie wadziła nikomu" - ocenił projekt PO historyk i poseł PiS prof. Ryszard Terlecki. Zupełnie nieprzekonująco brzmi także argument straszący wizją pogorszenia stosunków z Ukrainą. Bo akurat prezydent Janukowycz i spora część jego elektoratu z przyczyn politycznych i propagandowych nie ma absolutnie żadnego powodu, by kochać Stepana Banderę i jego "bohaterów" z OUN-UPA. Można się wręcz spodziewać, że im mocniejsza będzie uchwała polskiego Sejmu, tym prorosyjski Janukowycz bardziej temu przyklaśnie. Co ciekawe, znacznie bardziej radykalne stanowisko w sprawie Wołynia zajmuje koalicyjny PSL: "Sejm potępia ludobójstwo na ludności polskiej dokonane przez Ukraińską Powstańczą Armię i inne formacje ukraińskich nacjonalistów w latach 1939-1947, co zarówno w świetle prawa międzynarodowego, jak i polskiego nie podlega przedawnieniu" - czytamy w projekcie ludowców, który wspomina nawet o 200 tys. ofiar rzezi. Mocniejsze stanowisko od PO zajmuje nawet SLD, które co prawda nie mówi w swoim projekcie sejmowej uchwały o ludobójstwie, wskazuje jednak na "ludobójczą zbrodnię". I wreszcie PSL, PiS i SP postulują ustanowienie 11 lipca Dniem Pamięci Ofiar Ludobójstwa Dokonanego przez OUN-UPA na Kresach Wschodnich II Rzeczypospolitej. Platforma nie wspomina o tym ani słowem. "Wojna polsko-ukraińska" O jednolite stanowisko w sprawie Wołynia trudno także - co mimo wszystko jest dosyć zaskakujące - na płaszczyźnie religijnej. Co prawda historycy przywołują wiele świadectw wskazujących na to, że prawosławni duchowni byli często inspiratorami, a nawet bezpośrednimi wykonawcami mordów na wołyńskich Polakach - katolikach, ale jednak poruszamy się w świecie chrześcijańskich wartości. Tutaj takie pojęcia jak wyznanie winy, żal za grzechy i przebaczenie nie powinny podlegać żadnej relatywizacji. Dzieje się jednak inaczej. Przez kilka długich miesięcy biskupi rzymskokatoliccy i greckokatoliccy na Ukrainie próbowali wypracować treść wspólnego listu w sprawie 70. rocznicy rzezi. Bezskutecznie. Strona greckokatolicka nadal nie potrafi udźwignąć ciężaru prawdy. Jak poinformował metropolita lwowski abp Mieczysław Mokrzycki, grekokatolicy w swoich projektach uciekają się do różnych eufemizmów w stylu "tragedia wołyńska" i "wojna polsko-ukraińska", a mówiąc o czystce etnicznej, wspominają o "przymusowym wysiedleniu ludności polskiej z Wołynia". Tylko czy metodyczne wymordowanie 60 proc. polskiej ludności Wołynia można w ogóle nazwać "wysiedleniem"?! "Trzeba zatem nazwać po imieniu zabójstwa - zabójstwami, tortury - torturami, bestialstwo - bestialstwem" - nie pozostawił wątpliwości abp Mokrzycki, dodając, że "nie sposób pisać o anonimowych siłach dokonujących zagłady polskiej ludności w myśl źle pojętej narodowej solidarności". Co gorsza, w projektach greckokatolickich nie tylko brakuje wskazania rzeczywistych sprawców zbrodni, ale są wzmianki o "pozbawieniu Ukraińców praw do samostanowienia na własnej ziemi". Orędzie bez biskupa W tym kontekście dość niespodziewanie pojawiło się nagle orędzie Wołyńskiej Rady Kościołów w 70. rocznicę tragedii wołyńskiej. Pod apelem o pojednanie podpisali się biskupi wołyńscy Patriarchatów moskiewskiego i kijowskiego, Cerkwi greckokatolickiej oraz Kościołów rzymskokatolickiego i protestanckiego. List z miejsca wywołał głosy krytyki ze względu na użyte w nim sformułowania: "Krwawe walki Polaków i Ukraińców na Wołyniu były jedną z największych tragedii w historii dwóch narodów", "Poszukiwanie przyczyn i winnych jest trudne i bolesne" itp. "Ten list nie jest skandaliczny, on jest zwyczajnie fałszywy. Orędzie Wołyńskiej Rady Kościołów (...) jest próbą budowania chrześcijańskiego przebaczenia na kłamstwie. I dlatego nie może się udać" - pisał na portalu fronda.pl Tomasz Terlikowski. List reklamowano jako pierwszy, pod którym podpisał się przedstawiciel Kościoła rzymskokatolickiego. Szybko jednak okazało się, że orędzia nie podpisał jeden z widniejących pod nim sygnatariuszy, właśnie katolicki bp Stanisław Szyrokoradiuk z Łucka (zamiast niego uczynił to kanclerz miejscowej kurii). Co więcej, Szyrokoradiuk oświadczył, że pod dokumentem o takiej treści nigdy by się nie podpisał. Sprawdziło się więc to, przed czym przestrzegał abp Mokrzycki: "Obawiam się, że taka inicjatywa wspólnego listu może stać się kolejną akcją "poprawną politycznie", która nic nie wniesie w wyjaśnienie przyczyn wielkiego zła, które spowodowało śmierć ponad 120 tys. cywilów, a sam dokument będzie kompromitował Kościół, stanowiąc świadectwo relatywizowania odpowiedzialności moralnej w przypadku wydarzeń, które mają aż nader jednoznaczny i oczywisty wydźwięk". A różnica zdań jest nadal ogromna. Wystarczy zresztą posłuchać abp. Światosława Szewczuka, zwierzchnika ukraińskich grekokatolików, który w niedawnej rozmowie z KAI mówił: "Z naszej strony została zaproponowana formuła: "Wybaczamy i prosimy o wybaczenie". Jednak abp Mokrzycki nie zgodził się na to i zaproponował sformułowanie: "Przepraszamy i prosimy o wybaczenie". Skutkiem tego byłoby jednostronne przeproszenie ze strony Ukraińców, pomijając fakt, że Polacy też mają pewne winy wobec nas. Na takie ujęcie strona ukraińska nigdy się nie zgodzi". No cóż, to właściwie zamyka sprawę. I dlatego właśnie biskupi Kościoła rzymskokatolickiego na Ukrainie podjęli decyzję o ogłoszeniu własnego listu pasterskiego na temat rzezi wołyńskiej. Będzie on odczytany w tamtejszych kościołach 30 czerwca br. W specjalnym oświadczeniu biskupi napisali, że na wspólny list z grekokatolikami i prawosławnymi "widocznie jeszcze za wcześnie"... Rzeź wołyńska - masowe, zorganizowane mordy na polskiej ludności zamieszkującej teren byłego województwa wołyńskiego II RP, uznawane przez Instytut Pamięci Narodowej za czystkę etniczną o charakterze ludobójstwa. Rzeź została drobiazgowo zaplanowana i przeprowadzona w okresie od lutego 1943 r. do lutego 1944 r. przez nacjonalistów ukraińskich z OUN-UPA, przy aktywnej pomocy części ukraińskiej ludności. Jej celem było całkowite oczyszczenie Wołynia z Polaków i osób wyznania rzymskokatolickiego. IPN szacuje, że podczas wołyńskiej rzezi zginęło co najmniej 60-80 tys. osób, w przytłaczającej większości Polaków, ale również Rosjan, Żydów, Ormian, Czechów oraz przedstawicieli innych narodowości. Śmierć poniosło także ok. 2-3 tys. Ukraińców (z czego część stanowią osoby zamordowane przez samych ukraińskich nacjonalistów za pomaganie polskiej ludności). Tekst: Łukasz Kazmierczak