Baliśmy się, że po wejściu do Unii zostaniemy skansenem Europy, tymczasem wieś wydaje się być naszym skarbem narodowym, którego inni mogą tylko pozazdrościć. - Okazuje się, że typowe dla Stanów Zjednoczonych czy Europy Zachodniej wielkoobszarowe farmy przyniosły więcej szkody niż pożytku. Wsie takie jak w Polsce zniknęły już z tamtejszego krajobrazu i trudno je odtworzyć. Amerykanie, ale także Anglicy czy Francuzi daliby bardzo dużo, by cofnąć czas i znowu mieć krajobraz rolniczy, taki jak u nas - mówi Jadwiga Łopata, założyciel i wiceprezes Międzynarodowej Koalicji dla Ochrony Polskiej Wsi. Nasze tereny wiejskie to niesłychana różnorodność biologiczna, która zachowała się tylko dzięki tradycyjnym metodom gospodarowania. Mamy np. przepiękne, kolorowe łąki, z bogactwem ziół, kwiatów, owadów, ptaków i zwierzyny polnołąkowej. Na Zachodzie, gdzie rozwinięto rolnictwo wielkoobszarowe, z wysokim zużyciem chemii, takich łąk już nie ma. Proces ich przywracania będzie bardzo trudny, kosztowny i długotrwały. "Ino na wsi jesce dusa, co się z fantazyją rusa" Bogactwem polskiej wsi jest także sposób życia jej mieszkańców. To głównie tu kultywuje się tradycje, tu nadal są więzi sąsiedzkie, nikt nie wstydzi się swojej religijności. W Polsce jeszcze wciąż gospodarkę przejmuje syn po ojcu, i w swej pracy bazuje na wiedzy przekazywanej z pokolenia na pokolenie. Tej mądrości nie można nigdzie indziej się nauczyć, jak tylko w domu rodzinnym. To trzeba chronić i podtrzymywać za wszelką cenę. We Francji czy Anglii wsie stały się głównie przechowalnią dla bogatych, którzy chcą mieć domek za miastem, by odpocząć po pracy. Tam nie ma już wiejskiej wspólnoty. - Pewien francuski rolnik powiedział mi kiedyś zdesperowany: "Ja nie chcę hektarów, ja chcę sąsiadów!". To naprawdę smutne, że we wsi, w której było kilkudziesięciu gospodarzy, został tylko jeden. Gdy wieś pustoszeje, to znika też infrastruktura, czyli sklepy czy szkoły, niepotrzebne stają się kościoły. Ci, którzy zostają, czują się opuszczeni - mówi Jadwiga Łopata. Skoro jest tak dobrze, to dlaczego jest tak źle? Niestety, niekorzystne procesy zachodzą także i u nas. Choć ponad 90 proc. powierzchni Polski to tereny wiejskie, żyje ma nich ok. 37 proc. ludności kraju. Jeszcze po wojnie było to ponad 60 proc. Można zatem mówić nawet o wyludnieniu polskiej wsi. Skala zjawiska jest jeszcze większa, jeśli wziąć pod uwagę, że wsią nazywamy wszystko, co jest poza granicami administracyjnymi miast. Ich znaczna część to tereny przylegające do dużych metropolii, z których zniknęła wiejskość, ich mieszkańcy nie mają nic wspólnego z rolnictwem. - Zwłaszcza w ostatniej dekadzie rolnictwo zdecydowanie traci na znaczeniu. Pod koniec lat 80. ubiegłego wieku w rolnictwie zatrudnionych było 28 proc. Polaków, obecnie odsetek ten spadł do 12-19 proc. Nikt dokładnie nie wie, ile tak naprawdę mamy w naszym kraju gospodarstw wiejskich. Ogólnie mówi się, że jest ich ponad dwa miliony, ale bierze się pod uwagę także te, które gospodarują tylko na pół hektarze ziemi. Część z nich to gospodarstwa typowo samozaopatrzeniowe, które nie produkują na rynek. Tych drugich jest niewiele, może kilkaset tysięcy - mówi prof. Jerzy Bański z Instytutu Geografii i Przestrzennego Zagospodarowania Polskiej Akademii Nauk w Warszawie. Unia sypnęła groszem Wieś zaczyna spełniać inne funkcje niż kiedyś. Podobnie jak na Zachodzie, tereny podmiejskie stają się po prostu miejscem życia zmęczonych mieszczuchów. - Jednak tradycyjne rolnictwo wciąż ma się dobrze w Wielkopolsce czy na Kujawach. Tu są najlepsze warunki glebowe i społeczno-gospodarcze. Gorzej wiodło się zawsze rolnikom we wschodniej Polsce, która była mniej doinwestowana. Dzięki dopłatom z Unii różnice te zaczynają się jednak zacierać. Rolnicy, choć obawiali się wejścia do Unii Europejskiej, dzięki dopłatom bezpośrednim odnoszą teraz najwięcej korzyści. Za unijne pieniądze wybudowano wiele wiejskich oczyszczalni ścieków, kanalizacji, wodociągów. Dola cierpka jak wiśnie Unijne pieniądze to jednak nie wszystko. "Pozwólcie polskim rolnikom godnie żyć i pracować", z takimi transparentami kilkudziesięciu sadowników protestowało niedawno w Warszawie przeciw zbyt niskim cenom skupu wiśni. Twierdzą, że sprzedają owoce poniżej kosztów produkcji, bo takie ceny dyktują pośrednicy. W skupie kilogram wiśni kosztuje złotówkę, albo i mniej, a w sklepie sprzedaje się je za 3 albo nawet 5 złotych. To przykład jednego z większych problemów polskiej wsi. Rolnicy z małych gospodarstw borykają się z problemami ekonomicznymi, bo nie mają możliwości sprzedaży swoich produktów. Szkoda tym większa, że od dawna wiadomo, że najlepsza jakościowo żywność pochodzi właśnie od nich. - W czasie wchodzenia do Unii Europejskiej zlikwidowano tysiące małych przetwórni i mleczarni. Obecnie przepisy służą tylko dużym, wyspecjalizowanym gospodarstwom. Sytuację mogłyby poprawić małe przydomowe przetwórnie. Np. wiele gospodyń robi wspaniałe domowe soki, dżemy, przetwory warzywne czy mleczne. Wielu ludzi z chęcią by je kupiło. Uruchomienie takiej przetwórni wymaga jednak dużych kosztów i spełnienia wielu warunków obwarowanych wymyślnymi przepisami, które nie mają nic wspólnego z ochroną zdrowia, lecz służą wyeliminowaniu konkurencji, jakimi są liczne, małe gospodarstwa rodzinne - mówi Jadwiga Łopata. Rolnicy mówią, że nie potrzebują marnych, uzależniających dotacji (ponad 80 proc. dotacji trafia do 20 proc. gospodarstw i przetwórni, oczywiście tych wielkich), tylko dobrych regulacji prawnych, które ułatwią im sprzedaż tego, co wyprodukują, tak jak jest to np. w Holandii, Grecji czy Szwajcarii. Nawet gospodarstwa samozaopatrzeniowe miałyby coś do zaoferowania, gdyby przepisy były bardziej życiowe.