Czyżbym więc był dopuszczalnym błędem statystycznym, promilem promila nieobjętym działaniem rachmistrzów i ankieterów z Głównego Urzędu Statystycznego? Otóż nie. Okazuje się bowiem, że spis nazywany szumnie "powszechnym", od samego początku planowany był tak naprawdę jako spis "reprezentatywny". A to zasadnicza różnica. Teoretycznie oczywiście, każdy, kto chciał, miał wolny czas oraz stosowne ku temu środki, mógł dokonać samospisania przez internet. Tylko ile było takich osób? I ile takich gospodarstw? Większość danych uzyskanych podczas spisu pochodziła więc z informacji zebranych podczas wizyt w 20 proc. polskich mieszkań, wybranych do badania drogą losową. To tak gwoli wyjaśnienia, dlaczego do tak wielu domów nie zapukał w ubiegłym roku żaden GUS-owski ankieter. Mimo tych wątpliwości trzeba jednak uczciwie przyznać, że zaprezentowane kilkanaście dni temu przez prezesa GUS Janusza Witkowskiego wyniki ubiegłorocznego NSP są niezwykle interesujące. Tym bardziej że przynoszą odpowiedź na przynajmniej trzy absolutnie kluczowe pytania. Ilu nas jest? "Wyniki spisu ludności wykazały, że zgodnie z definicją ludności faktycznej (stosowanej dotychczas w spisach ludności i badaniach demograficznych) w Polsce w dniu 31 marca 2011 roku mieszkało 38,5 mln osób" - podał GUS w swoim oficjalnym komunikacie. I proszę się nie zrażać tym nieco zawiłym urzędniczym językiem. Owa "ludność faktyczna" to po prostu wszystkie osoby, które są zameldowane w danej gminie lub deklarują, że mieszkają w niej na stałe lub czasowo. A zatem liczba ta obejmuje również tych, którzy wyjechali za granicę w celach zarobkowych, ale nadal są zameldowani w naszym kraju. I jeszcze jedna istotna uwaga - w statystyce tej nie uwzględniono cudzoziemców niemających polskiego obywatelstwa lub prawa stałego pobytu w naszym kraju. 38,5 mln - tylu jest więc obecnie Polaków. I tutaj zaskoczenie - to o 271 tys. osób więcej (czyli 0,71 proc.), niż wykazał poprzedni spis z 2002 r.! Zastanawiający jest przy tym jednak fakt, że wzrost ten dotyczy jedynie kobiet (przyrost o 353 tys.), natomiast liczba mężczyzn zmniejszyła się (spadek o 84 tys.). Tym samym zwiększa się wskaźnik "feminizacji" naszego kraju - jak podaje GUS aktualnie na 100 mężczyzn przypada 109 kobiet. No tak, na papierze jest nas coraz więcej, ale tak naprawdę to nie mamy specjalnych powodów do radości. Bo chociaż liczba obywateli na razie jeszcze rośnie, to jednak zmienia się struktura wieku Polaków: ubywa dzieci, przybywa za to osób starszych. Kluczowe znaczenie ma tutaj zbyt mała "dzietność kobiet" - i stanu tego nie zmienia nawet wzrost liczby urodzeń w latach 2004-2010. Dość powiedzieć, że "w latach 2002-2011 istotnie zmniejszyła się liczebność (o blisko 1 533 tys.), jak i odsetek ludności w wieku przedprodukcyjnym (o 4,2 pp.)." - informuje raport GUS. Efekt? Jeszcze w 2002 r. udział ludności w wieku 0-17 lat w ogólnej populacji Polaków wynosił 23,2 proc., obecnie już tylko 19 proc. Zwiększa się za to gwałtownie liczba osób w tzw. wieku niemobilnym (określanym przez GUS na pułap 45-59/64 lata) oraz poprodukcyjnym (60/65 lat i więcej). W tym ostatnim przypadku liczba ta wzrosła w ciągu dekady o prawie milion osób! To już jest naprawdę ostatni dzwonek, żeby próbować odwrócić niekorzystny trend. I dlatego wszyscy bez wyjątku politycy w naszym kraju powinni wydrukować sobie dane ze spisu 2011, oprawić je w ramkę, postawić na widocznym miejscu i codziennie - rano i wieczorem - powtarzać: demografia, głupcze! Ilu wyjechało? Pytanie o polskich emigrantów zarobkowych oznacza tak naprawdę stanięcie w prawdzie dotyczącej rzeczywistej liczby mieszkańców naszego kraju. A zatem jak się ma "liczba faktyczna" do faktów? "Wyniki spisu 2011 wykazały wstępnie, że ok. 1 940 tys. osób, będących stałymi mieszkańcami Polski, przebywało w momencie spisu za granicą powyżej 3 miesięcy, dla porównania w spisie 2002 takich osób było 786,1 tys." - czytamy w komunikacie GUS. Radzę zwrócić uwagę na te liczby, bo są to tak naprawdę pierwsze oficjalnie publikowane, wiarygodne dane po "wielkim wyjechaniu". Wzrost liczby emigrantów jest skokowy, co wiąże się oczywiście z przystąpieniem Polski do Unii Europejskiej w 2004 r. i otwarciem tamtejszych rynków pracy. W tym momencie konieczne staje się więc wprowadzenie nowej kategorii: "liczba ludności rezydującej" w Polsce. Zgodnie z danymi uzyskanymi podczas Narodowego Spisu Powszechnego w dniu 31 marca 2011 r. takiej ludności było 37,2 mln (37 244 tys.) osób. W tej liczbie są także cudzoziemcy niemający polskiego obywatelstwa (ok. 0,2 proc.). Ciekawa jest także struktura polskiej emigracji - wbrew pozorom dość "równościowa" - za granicę wyjechało nieco więcej kobiet (51 proc.) niż mężczyzn. Najwięcej polskich emigrantów pochodzi z województw: śląskiego, małopolskiego i dolnośląskiego. Bardziej precyzyjne są jednak dane dotyczące liczby rezydentów w stosunku do "liczby faktycznej". Wynika z nich, że najwięcej osób wyjechało za chlebem z województw: opolskiego (8,3 proc. tj. o 82 tys. mniej rezydentów), podlaskiego (6,7 proc., 80 tys. mniej) oraz podkarpackiego, warmińsko-mazurskiego i zachodniopomorskiego (4-5 proc. mniej). Nie zaskakują natomiast główne kierunki emigracji: Wielka Brytanii (30,2 proc. polskich emigrantów), Niemcy (21,6 proc.), Stany Zjednoczone (11,4 proc.), Irlandia (6,5 proc.) oraz Niderlandy (4,6 proc.). Za granicą przebywa zatem bez mała dwa miliony Polaków zameldowanych na stałe w naszym kraju. To dużo (a pamiętajmy, że nie znamy liczby osób, które wymeldowały się i bezpowrotnie opuściły nasz kraj). Z drugiej strony byli też i tacy, którzy prorokowali, że skala emigracji będzie jeszcze większa. Tak czy owak, suche liczby nie mówią wszystkiego - precyzyjniejsze informacje na temat faktycznych skutków wielkiej emigracji przyniosłyby dopiero dane na temat trwałości małżeństw polskich emigrantów, liczby urodzonych w nich dzieci oraz te bardziej prozaiczne - dotyczące wysokości transferów środków pieniężnych do Polski oraz struktury wykształcenia i przekroju zawodowego tych, którzy wybrali pracę na Zachodzie. Ilu jest Ślązaków? W przypadku pytania o tożsamość narodowo-etniczną mieliśmy do czynienia z rodzajem plebiscytu, odbywającego się w aurze stale podgrzewanych emocji. Znamienny był już sam fakt, że po raz pierwszy w historii polskich spisów powszechnych ankieterzy stawiali pytania o przynależność narodowo-etniczną. W tym kontekście szczególnie ciekawe było pytanie o narodowość śląską, zwłaszcza że w ostatnich miesiącach mieliśmy do czynienia z prawdziwą "śląską falą" - głównie za sprawą działalności tyleż prężnego, co kontrowersyjnego Ruchu Autonomii Śląska. RAŚ stał się liczącą siłą polityczną w regionie, ale także przedmiotem gorącego ogólnopolskiego sporu o rzeczywiste intencje i granice żądań autonomistów. Ja się ma do tego NSP 2011? Cóż, mimo naprawdę ogromnej skali prośląskiej propagandy i swoistej "mody" na śląskość nie udało się wykreować jej jako narodowości jedynej. Owszem, realnym sukcesem RAŚ jest fakt, że do tożsamości śląskiej poczuwa się aż 809 tys. osób, ale mniej niż połowa z nich (362 tys.) wskazuje ją jako jedyną identyfikację narodową. Więcej osób (415 tys.) czuje się zarówno Polakami, jak i Ślązakami. A więc w przypadku śląskości wybierane jest raczej kryterium etniczne niż narodowe. I kolejna charakterystyczna rzecz: im więcej zdeklarowanych Ślązaków, tym mniej osób wskazujących na przynależność do mniejszości niemieckiej (w 2002 r. ponad 150 tys. osób, teraz w sumie 109 tys.). Jeszcze bardziej zintegrowani są Kaszubowie: aż 212 tys. osób zadeklarowało przynależność polsko-kaszubską, zaś tylko 16 tys. - wyłącznie przynależność kaszubską. Ową mozaikę narodowościową uzupełnia jeszcze niewielki odsetek ludności ukraińskiej (48 tys.), białoruskiej (47 tys.), rosyjskiej (13 tys.), łemkowskiej (10 tys.), romskiej (16 tys.) oraz - uwaga, uwaga - całkiem spora liczba ludności amerykańskiej (11 tys.) oraz angielskiej (10 tys.). Ma więc rację GUS, stwierdzając w swoim raporcie, że "dane ostatniego spisu wskazują na wzrost poczucia odrębności etnicznej społeczności regionalnych w Polsce, choć w większości przypadków wiąże się to z jednoczesnym odczuwaniem polskiej tożsamości narodowej". Łukasz Kaźmierczak