Jest Pan niestrudzonym rzecznikiem dość ryzykownej dzisiaj tezy, że "polityka nie musi być brudna". Czy naprawdę Pan w to wierzy? Samo życie nie jest do końca czyste. Świat po grzechu pierworodnym nie jest przecież rajem. My ludzie mamy swoje małości i grzechy, ale też swoje wielkie, czy bohaterskie czyny. Każda polityka jest więc taka, jak ludzie którzy ją tworzą. Na pewno jednak ilość brudu, która się wylewa z polskiej polityki wcale nie musi być tak duża, jak to się ostatnio zbyt często zdarza - można i należy z tym zjawiskiem walczyć. Jest wiele czynników, które powodują, że polityka zaczyna być coraz bardziej brudna, bezsensowna. Pierwszym jest coraz większe oddalenie polityki od zasad prawdziwie pojętej demokracji. Jeśli ludzie nie czują, że mogą wpływać na bieg spraw w państwie, jeśli polityka wyrywa się spod władzy reguł demokracji, to szybko prowadzi do demoralizacji? Właśnie, czy nie jest paradoksem, że po niemal 20 latach od odzyskania wolności i przywrócenia demokracji większość obywateli nie czuje swego wpływu na bieg spraw w państwie? Ogromna ilość społeczeństwa wcale nie ma ochoty przyjmować odpowiedzialności za to państwo. Czyżbyśmy nie dorośli do wolności? Jeżeli mamy demokrację, czyli rządy społeczeństwa, to społeczeństwo musi mieć nie tylko teoretyczną możliwości rządzenia, ale także musi samo chcieć rządzić. Tymczasem u nas panuje przekonanie, że rządzenie jest rzeczą z jednej strony intratną, z drugiej zaś przyjemną dziedziną, służącą zaspokajaniu jednostkowych aspiracji. Często zapomina się natomiast o tym, ze rządzenie jest zajęciem nieprawdopodobnie pracochłonnym i wymagającym od rządzącego odpowiedzialności. Jeżeli mówimy o demokracji, to właśnie taki powinien być do niej stosunek każdego obywatela. Przede wszystkim chyba każdego polityka. Może to przekonanie obywateli, że rządzenie jest sprawą łatwą, przyjemną i dochodową wynika z tego, że większość polityków prezentuje taki wizerunek? Politycy są przecież emanacją społeczeństwa. Ci politycy, którzy prezentują taki wizerunek są na czołowe stanowiska wyłaniani przez społeczeństwo, choćby w wyborach. Choć niestety w tych wyborach w najmniejszym stopniu zaczyna być decydujący element odpowiedzialności, kompetencji, czy walorów etycznych kandydata. Decydujące stały się, trzecio- lub czwartorzędne elementy. To one zaczynają rozstrzygać, kto wypływa na pierwsze strony gazet i kto jest najczęściej pokazywany w telewizji. Czy to nie jest karykatura demokracji? Owszem, jest to karykatura demokracji. Ale przecież jednak mamy te wywalczone wolne wybory, w których uczestniczy do czterdziestu kilku procent uprawnionych do głosowania. Obawiam się, że ludziom nie chce się nad tym zastanawiać. Jednym z czynników, który decyduje o tym całym stanie rzeczy jest też rola pieniędzy w polityce. To ona stała się pierwszorzędna i decydująca. Możesz mieć najlepszy program, pomysły, dorobek i doświadczenie, ale jak nie masz pieniędzy i układów - nie ma dla Ciebie miejsca w polityce! O sprawach politycznych decyduje coraz częściej pieniądz. Stało się tak między innymi za sprawą rewolucji medialnej. Dawniej informacji było mniej, docierały one do nas rzadziej, ale też inna była ich jakość. Dzięki temu większość obywateli miała więcej czasu na analizowanie sytuacji, na rozmowę z rodziną, z kolegami i na wyrobienie sobie własnego stanowiska w danej sprawie. A dziś? Proszę pana, dziś odbiorca jest zarzucany masą informacji. Komunikaty docierają do niego pomiędzy nachalną reklamą proszku do prania z jednej strony a podpasek higienicznych z drugiej. Wszystkie informacje, bez względu na ich status i znaczenie, zmieszane są w jednym wielkim szumie informacyjnym, który funduje nam się na co dzień. Co robi polityk? Zastanawia się, jak przebić się przez ten szum. Skutkuje to brutalizacją polityki. Dlatego polityk pojawia się na konferencji prasowej na przykład z akcesoriami erotycznymi. Tak, bo awanturę pokażą wieczorem wszystkie serwisy informacyjne i ludzie obejrzą ją chętniej niż najbardziej rzeczowe wywody innego polityka na konkretny temat. Proszę popatrzeć: program w telewizji, w którym siada ośmiu polityków reprezentujących różne partie i mają dyskutować o służbie zdrowia. Pada pierwsze zdanie i zaczyna się ogólny jazgot i awantura. Padają skrajne tezy i rozpoczyna się kłótnia z docinkami osobistymi. Nie ma w tym żadnej merytorycznej kompetencji. Widzowie tego spektaklu oceniają więc polityków nie po ich kompetencjach, których nie są w stanie oszacować, ale po wyglądzie zewnętrznym, po tym, który sprawniej i głośniej krzyczy, lepiej prezentuje się wizualnie? Do czego to prowadzi? Jeśli nie wręcz do upadku, to z pewnością do zaprzeczenia zasadom demokracji. Nie ma już w naszej demokracji konkurencji programów, działań, dorobków, czy światopoglądów, ale jest konkurencja PR. Proszę spojrzeć, co dzieje się u nas od roku. Obie partie zajmują się przede wszystkim PR. Głównym problemem stało się to, jak być słyszalnym. Schamienie rośnie w sposób zatrważający. Spójrzmy na niedawną awanturę o samolot do Brukseli. Podobno brali w tym udział ludzie kulturalni? Nagłaśnia się w mediach sprawy nieistotne, incydenty i mrzonki, a poważna debata nad sprawami państwa nie wchodzi już dziś w rachubę.