Na początku powtórzę zasłyszaną ongiś opinię, którą już kiedyś zdarzyło mi się cytować na łamach "Przewodnika Katolickiego": nigdzie indziej zapach kadzidła, intonacja pieśni i głos kapłana nie brzmi w uszach katolika tak swojsko, jak właśnie w świątyni anglikańskiej. Nic dziwnego, bo Kościół anglikański przez wieki - poza formalnym odłączeniem - praktycznie nie różnił się od katolickiego. I mimo coraz większego wpływu myśli protestanckiej, bliskość teologiczna z Rzymem pozostała nadal mocna. Wynika to także z liturgicznych zmian posoborowych, które w znacznej mierze wzorowane były na rycie anglikańskim. Na dodatek w ciągu ostatnich kilkudziesięciu lat ekumeniczny dialog miedzy Rzymem a Canterbury nabrał takiego rozpędu, że jeśli można gdzieś mówić o faktycznym, a nie udawanym, ekumenicznym ociepleniu, to właśnie miedzy katolikami a anglikanami. Drugie podejście Szkopuł jednak w tym, że jak każde wyznanie z nurtu protestanckiego, także i anglikanizm poddawany jest ogromnym naciskom progresistów i wszelkiej maści zwolenników dostosowywania nauczania i obyczajów Kościoła do "ducha czasów". I niestety, stopniowo ustępuje przed "nowoczesnością". Tak stało się również przed kilkoma tygodniami za sprawą decyzji Synodu Generalnego anglikańskiego Kościoła Anglii, który dopuścił święcenie kobiet na biskupów. Wniosek przeszedł przez anglikański "parlament" zdecydowaną większością głosów - i to we wszystkich trzech izbach: wśród biskupów, duchownych i świeckich (poprzednio, w 2012 r., wniosek odrzuciła właśnie izba świeckich). Decyzję synodu musi jeszcze co prawda zatwierdzić brytyjski parlament i królowa Elżbieta II jako głowa Kościoła Anglii, ale jest to tylko czysta formalność. Tym samym rodzimy Kościół anglikański już wkrótce dołączy do innych Wspólnot Anglikańskich, które już wcześniej zdecydowały się wprowadzić biskupstwo kobiet. Tak jest m.in. w USA, Kanadzie, Nowej Zelandii i Australii. Jedynym ustępstwem na rzecz tradycjonalistów jest powołanie "latających biskupów", którzy będą opiekowali się parafiami nieakceptującymi kapłaństwa kobiet. Tymczasem konserwatywni anglikanie, którzy nie godzą się z decyzją synodu, argumentują, że nie zachodzi żadna teologiczna konieczność, aby dopuścić kobiety do świeceń biskupich, a jedynym faktycznym powodem zmiany jest chęć wpisania się w światowe trendy "równościowe". Już kilka miesięcy temu były prymas Wspólnoty Anglikańskiej, konserwatywny abp George Carey przestrzegał przed "tańczeniem, jak świat zagra", wskazując na "sejsmiczne przemieszczenia i zmiany wynikające z braku zgody w kwestii posługi duchownej, małżeństwa i seksualności". "Nie możemy sobie pozwolić na rozłam" - apelował Carey. Został jednak zignorowany. "Trwa, a nawet się pogłębia" Klamka zatem zapadła. Decyzja synodu anglikańskiego jest już nawet nie tyle krokiem, ile wręcz gigantycznym skokiem do tyłu w dialogu ekumenicznym. Jak stwierdził metropolita Birmingham Bernard Longley, zarazem katolicki współprzewodniczący Międzynarodowej Komisji Anglikańsko-Rzymskokatolickiej (ARCIC), celem dialogu ekumenicznego jest "pełna, widzialna komunia kościelna", która obejmuje także "pełną komunię w urzędzie biskupim". Tymczasem - argumentował Longley - "decyzja Kościoła Anglii o dopuszczeniu kobiet do biskupstwa stawia niestety kolejną przeszkodę na drodze do tej jedności między nami". Jeszcze ostrzej zareagował Rosyjski Kościół Prawosławny, stwierdzając oficjalnie, że "dopuszczenie kobiet do święceń biskupich zamyka nawet teoretyczną możliwość uznania ze strony Kościoła prawosławnego istnienia sukcesji apostolskiej w hierarchii anglikańskiej". Czy zatem wszystkie mosty zostały spalone? Niekoniecznie, a przynajmniej nie jeśli chodzi o Kościół katolicki. Wspomniany przed chwilą bp Longley oświadczył, że pomimo trudności dialog katolicko-anglikański "trwa nadal, a nawet się pogłębia". Hierarcha przewiduje nawet rozszerzenie możliwości przystępowania przez anglikanów do Komunii w Kościele katolickim. Taką możliwość zakłada zresztą w pewnych wyjątkowych okolicznościach i po spełnieniu określonych warunków watykańskie Dyrektorium ekumeniczne z 1993 r. Drogi do dialogu nie zamyka także obecny prymas Kościoła Anglii abp Justin Welby, który w specjalnym liście przesłanym papieżowi Franciszkowi potwierdził, że ewentualne zjednoczenie Kościołów anglikańskiego i katolickiego jest możliwe niezależnie od niedawnej decyzji Synodu Generalnego. "Mamy świadomość, że nasi partnerzy ekumeniczni mogą uznać to za kolejną trudność na drodze do pełnej komunii. Jednak, mimo wszystko, więcej nas łączy. Modlę się, by więzy przyjaźni nadal się wzmacniały i by ciągle wzrastało wzajemne zrozumienie naszych tradycji" - napisał Welby. No tak, ale po takim kroku "łączy nas" niestety jeszcze mniej.. Hobbici znaleźli skarb Mimo wszystkich tych przeszkód nie brakuje jednak cały czas pozytywnych znaków w dialogu katolicko-anglikańskim. I nie chodzi tu tylko o regularne spotkania przedstawicieli oby wyzwań, ale może jeszcze bardziej o dobrą "chemię" między papieżem Franciszkiem a prymasem Welbym. Po pierwszym wspólnym spotkaniu anglikański prymas nie ukrywał, że jest pod ogromnym wrażeniem osobowości Franciszka, stwierdzając, że "katolicy otrzymali wielkiego papieża, papieża niespodzianek". Przed spotkaniem abp Welby modlił się zresztą długo przy grobie św. Piotra, a potem - na swoje specjalne życzenie - także przy grobie św. Jana Pawła II. Takich prokatolickich gestów nowy anglikański prymas wykonał zresztą w ciągu roku swojego urzędowania znacznie więcej: m.in. jego kierownikiem duchowym jest mnich benedyktyński, a w Lambeth Palace, czyli głównej rezydencji zwierzchnika Kościoła anglikańskiego, posługę modlitewną pełni katolicka wspólnota Chemin Neuf złożona z przedstawicieli różnych wyznań. Spore nadzieje przynoszą także deklaracje samego Welby’ego, który niedawno po raz kolejny stwierdził: "Dzielą nas ważne różnice dogmatyczne (...). Ale jednocześnie Kościoły, które prowadzą ten dialog, muszą się zgodzić na to, że nie ma takiej rzeczy, której nie można by poświęcić w imię posłuszeństwa Chrystusowi wzywającemu nas do jedności". Łukasz Kaźmierczak