Objawienie Pańskie jest jednym z najstarszych świąt w Kościele. Na Wschodzie obchodzono je jako Epifanię, Objawienie - czyli połączone wspomnienie Bożego Narodzenia, pokłonu mędrców, chrztu Pańskiego i cudu w Kanie Galilejskiej. W Kościele zachodnim wspomnienie pokłonu trzech królów stało się odrębną od Bożego Narodzenia uroczystością w IV wieku. Jak na tak dawne święto, obrosłe wielowiekową tradycją, uroczystość Objawienia Pańskiego ma w sobie wiele niewiadomych i do dziś zmusza nas do stawiania sobie pytań.Historia i legendaPrzede wszystkim bowiem należy spróbować znaleźć to, co wiemy o nim na pewno. Królowie? Nie byli królami. Nie nazywa ich tak ani Biblia, ani najstarsze tradycje. Dopiero późniejsza interpretacja jednego z psalmów pozwalała dostrzegać w nich władców. Św. Mateusz Ewangelista określa przybyszów greckim słowem magoi, które oznaczało kastę uczonych, perskich kapłanów. Orygenes i Tertulian pod tym pojęciem rozumieli astrologów z Babilonu. Arystoteles magoi nazywał uczniów Zaratustry, a Herodot - szczep irański. Z królami, władcami odległych krain, tajemniczy goście małego Jezusa niewiele zatem mieli wspólnego. Co więcej, być może wcale nie było ich trzech. Św. Mateusz nie podaje przecież ich liczby, mówi jedynie o trzech złożonych darach. Wprawdzie o trzech magach pisał Orygenes, trzech również pojawia się na większości malowideł w katakumbach, ale czasem malowano ich dwóch, czterech, sześciu czy nawet dwunastu. Trudno powiedzieć, czy przekazana przez tradycję liczba trzech magów miała oddawać historyczną prawdę, czy raczej wyrażać teologię. Symbolika cyfry 3 oznaczała pełnię. Tu pod postaciami trzech mędrców cały świat składał hołd Jezusowi. Doskonale widać to w sztuce, która w trzech magach zamykała całego człowieka: młodego, dojrzałego i w podeszłym wieku, albo też ludzi wszystkich krańców świata: z Europy, Azji i Afryki. Skąd przyszli magowie? Św. Mateusz notuje, że "ze Wschodu". W czasach Jezusa pojęciem tym określano wszystkie ziemie, znajdujące się na wschód od rzeki Jordan, a więc Arabię, Babilonię, Persję... Proroctwo z Psalmu 71 wspominało o królach Szeby (dzisiejszej Etiopii) - i stąd zapewne wzięło się przekonanie, że jeden z magów był czarnoskóry. I jeszcze jedno: kiedy przybyli? Św. Mateusz zapisał, że "weszli do domu i zobaczyli Dziecię". Jezus z rodziną nie mieszkał już w stajence, lecz w domu. Skoro Herod kazał wymordować wszystkich chłopców do dwóch lat, zatem i Jezus mógł już nie być noworodkiem: równie dobrze mógł mieć kilka miesięcy czy nawet ponad rok. Tak naprawdę historycznie poznać trzech magów nie sposób. Legenda o tym, że było ich trzech i że nosili imiona Kacper, Melchior i Baltazar, pojawiła się dopiero w średniowieczu. Ta sama legenda głosiła też, że magowie po oddaniu pokłonu Jezusowi mieli wrócić do swojej krainy, gdy jeden z Apostołów głosił im lata później Ewangelię, mieli przyjąć chrzest, zostać biskupami, a następnie ponieść śmierć męczeńską. To pobożna legenda, ale w niej ukryta jest głęboka i prawdziwa symbolika samego pokłonu i darów. Dary Magowie - według świadectwa św. Mateusza - złożyć mieli Jezusowi w ofierze dary ze złota, kadzidła i mirry. O kadzidle i mirze jest w Biblii mowa dość często. Zwyczaj okadzania ołtarzy był znany wśród wielu narodów starożytnych, w tym również wśród Żydów. Za kadzidło służyła wówczas żywica z ponad dziesięciu gatunków drzew z domieszką ziołowych aromatów. Używane było ono nie tylko jako przyjemny środek zapachowy, miało być również symbolem wznoszącej się do Boga modlitwy. Mirra to żywica drzewa Commiphore, starożytny środek leczący i gojący rany. W starożytności zarówno kadzidło, jak i mirra osiągały wysokie ceny i były darem równie wartościowym jak złoto. Na czym polegała nadzwyczajność darów, przyniesionych przez mędrców? Czy tylko na ich kosztowności? W II wieku św. Ireneusz z Lyonu tłumaczył, że podarowane przez magów złoto jest znakiem królewskiej godności Jezusa, kadzidło znakiem Jego Boskości, a mirra - zapowiedzią śmierci na krzyżu. Według Złotej Legendy magowie podarować mieli złoto dla ubogiej Maryi, kadzidło dla zniwelowania nieprzyjemnego zapachu stajni, a mirrę, by wzmocnić ciało Jezusa i odpędzić od niego złe robaki. Według XX-wiecznego teologa Karla Rahnera złoto jest symbolem ludzkiej miłości, kadzidło - tęsknoty, a mirra - cierpienia, jakie przynosimy Jezusowi, by je przemienił. Jeszcze inne interpretacje każą nam widzieć w znakach symbol godności królewskiej (złoto), kapłańskiej (kadzidło) i wypełnienia proroctw mesjańskich (mirra). Dary miały być też świadectwem tego, że magowie uwierzyli w Chrystusa, który jest prawdziwie Bogiem (złoto), prawdziwie człowiekiem (mirra) i prawdziwie Królem (złoto). Późniejsze tradycje dopasowały dary do poszczególnych magów i w ten sposób Afrykańczyk z mirrą został nazwany Kacprem, Azjata z kadzidłem Baltazarem, a Europejczyk ze złotem - Melchiorem. Zwyczaje Zwyczaj święcenia złota i kadzidła w święto Trzech Króli pojawił się stosunkowo późno, bo dopiero na przełomie XV i XVI wieku. Król Jan Kazimierz przy okazji tej uroczystości składał na ołtarzu ofiary ze wszystkich rodzajów monet, wybitych w minionym roku. Poświęconym złotem dotykano szyi, by ustrzec się przed chorobami. Poświęconym kadzidłem - w Polsce najczęściej żywicą z jałowca - okadzano całe domy i gospodarstwa, łącznie z oborami, żeby symbolicznie zabezpieczyć je przed chorobami i nieszczęściem. Jeszcze młodszy jest zwyczaj święcenia kredy, który upowszechnił się w XVIII wieku. Poświęconą kredą chrześcijanie wypisują na drzwiach bieżący rok oraz rozdzielone krzyżami litery C, M i B. Nie są to, jak się często błędnie interpretuje, imiona trzech mędrców (KMB: Kacper, Melchior i Baltazar), ale łacińskie błogosławieństwo Christus Mansionem Benedicat - "Niech Bóg błogosławi temu domowi". Św. Augustyn tłumaczył te litery jeszcze inaczej, jako wyznanie Christus Multorum Benefactor - "Chrystus dobroczyńcą wielu". W polskiej tradycji cały czas od Bożego Narodzenia aż do Trzech Króli uważano za święty. Nazywano go "szczodrym czasem". Nie wykonywano wówczas żadnych ciężkich prac, nie młócono ani nie mielono na żarnach, kobiety przerywały nawet przędzenie. Czas spędzano głównie na spotkaniach towarzyskich i śpiewaniu kolęd. A kiedy już skończyły się świąteczne ciasta, wypiekano szczodraki - słodkie pieczywo, które służyło dla gości oraz dla kolędników i dzieci. Tradycja szczodraków zrodziła się wówczas, kiedy jeszcze nie ziemiach polskich nie było niemieckiej tradycji choinek i prezentów. To właśnie słodkie bułeczki miały umilić dzieciom świętowanie. Czasem nadziewano je serem, a czasem przyrządzano na słono, z nadzieniem z mięsa lub kapusty. W niektórych regionach pieczono je tak, żeby przypominały miniony rok: jeśli był urodzajny, to i szczodraki były duże, z białej mąki, bogato nadziewane. Jeśli rok był ubogi, takie same były i świąteczne bułeczki: małe, z mieszanej mąki, bez nadzienia. Uroczystość ta wiązała się z jeszcze jednym, świeckim już, zwyczajem. Właśnie tego dnia, na rozpoczęcie staropolskiego karnawału, wybierano "migdałowego króla". Zabawa popularna była od XVI wieku, a przywędrowała do nas z Francji i Anglii. Na zakończenie wystawnej kolacji podawano specjalnie przygotowany placek. Początkowo nazywał się on gorenflot, od nazwiska mnicha, który miał go wymyślić w XVI wieku, i był w kształtcie ośmiokąta, tak by siedem części było dla gości, a ósma dla Boga. Później już kształt nie miał znaczenia: ważne było, by w środku ukryty był jeden migdał. Ten, któremu trafił się kawałek z migdałem, zostawał migdałowym królem i musiał w czasie karnawału urządzić dla innych zabawę. Czasem ciasto zastępowano rogalami, a w Warszawie przygotowywani dwie patery ciasta, dla pań i dla panów, by w ten sposób skojarzyć "migdałową parę królewską".