Wyniki tegorocznych matur mogą szokować. Tym bardziej że są one niższe o ponad 10 proc. niż w latach poprzednich, a przecież próg zaliczeniowy to jedynie 30 proc. punktów, które należy zdobyć z każdego z trzech obowiązkowo zdawanych na poziomie podstawowym przedmiotów (języka polskiego, języka obcego i matematyki). Sytuacja, w której więcej niż co czwarty maturzysta oblał ten ważny życiowy egzamin, wyraźnie pokazuje kondycję szkolnictwa w naszym kraju. - Powiedzmy sobie wprost: jest źle i szybko dobrze nie będzie. Cały system edukacji wymaga generalnego remontu. Obecnie, jeśli chodzi o jakość kształcenia, mamy do czynienia z katastrofą. Można ją pogłębiać lub zacząć wychodzić z tej sytuacji, podejmując długoterminowe działania. Brakuje jednak w Polsce jasno określonej wieloletniej strategii rozwoju szkolnictwa. Tymczasem uważam, że powinien wręcz powstać narodowy program ratowania edukacji - stwierdza dr Jerzy Lackowski, dyrektor Studium Pedagogicznego Uniwersytetu Jagiellońskiego, były wojewódzki kurator oświaty w Krakowie, były doradca parlamentarnych komisji edukacyjnych oraz były członek Rady Konsultacyjnej MEN ds. Reformy Edukacji. Było zbyt łatwo? Egzaminu maturalnego nie zdało w tym roku 29 proc. uczniów. Wyniki te jednak różnie wyglądały w poszczególnych typach szkół. Wśród absolwentów liceów ogólnokształcących mówimy o 14 proc. uczniów, techników - 40 proc., a w przypadku liceów profilowanych, aż o połowie. Tak słabe wyniki próbuje tłumaczyć się w znacznej mierze trudniejszym niż w latach poprzednich zestawem zadań matematycznych. - Zauważmy jednak, że na przykład rok wcześniej zadania te były bardzo łatwe, a tegoroczne były przynajmniej na przyzwoitym poziomie, który jednak był za wysoki dla prawie jednej czwartej zdających. Tak oto ujawnił się skutek działań, związanych z traktowaniem matematyki i innych przedmiotów ścisłych, jako "strasznego ciężaru" nakładanego na barki "biednych uczniów" - mówi dr Lackowski. Jego zdaniem, poważnym błędem komisji egzaminacyjnych jest to, iż na egzaminach zewnętrznych stopień trudności zadań w kolejnych latach jest zróżnicowany. - Egzamin zewnętrzny może służyć do sprawdzenia funkcjonowania całego systemu edukacyjnego. Jeżeli natomiast zmienia się jego stopień trudności, to tak, jakbyśmy zmieniali skalę na narzędziu pomiarowym. W tym momencie, co jest oczywiste, wyniki matury z różnych lat są nieporównywalne − podkreśla dr Jerzy Lackowski, który zajmuje się także badaniami efektywności funkcjonowania systemów oświatowych i szkół, jakości pracy nauczycieli oraz zasad finansowania edukacji. MEN wyjaśnia O stopień trudności zadań maturalnych z matematyki zapytaliśmy Ministerstwo Edukacji Narodowej. Jego rzecznik prasowa stwierdza, że podobnie jak wszystkie matury z matematyki od 2010 r., również tegoroczna sprawdzała poziom opanowania wiadomości i umiejętności określonych w standardach wymagań egzaminacyjnych. - W porównaniu z ubiegłymi latami różnice nie wynikały ze sprawdzania innych wiadomości i umiejętności, tylko ze sposobu sformułowania niektórych zadań, co w żaden sposób nie wiąże się z umiejętnościami matematycznymi. Nie ma zatem żadnych podstaw, aby twierdzić, że matura "była zbyt trudna" - zaznacza Joanna Dębek, rzecznik prasowa MEN. Okazało się jednak, że uczniowie dobrze sobie radzą z rozwiązywaniem schematycznych, typowych problemów i rozmaitych testów. W większości przypadków przerastają ich natomiast zadania niestandardowe. Na maturze nieciekawie sytuacja wyglądała nie tylko na matematyce, z której średnio uczniowie uzyskali ok. 48 proc. punktów. W przypadku języka polskiego było to prawie 54 proc. Tak więc, gdyby próg zdawalności ustanowiono na normalnym poziomie, który wymaga zdobycia co najmniej połowy punktów, wyniki byłyby o wiele gorsze. Amnestia od wymagań Kryzys jakości kształcenia sygnalizują również pracownicy wyższych uczelni. Wielu z przychodzących na nie młodych ludzi jest bowiem kompletnie nieprzygotowanych do studiowania i samodzielności. Zdaniem Lackowskiego polski system edukacyjny ma charakter "popisów statystycznych", tzn. mamy bardzo wysoką liczbę uczących się. Jednak to, że wiele osób studiuje, nie przekłada się np. na wzrost wskaźników innowacyjności. − Nie o to chodziło u progu lat 90., kiedy dążono do upowszechnienia kształcenia na poziomie średnim i wyższym. Wówczas mieliśmy dramatycznie mało osób o odpowiednim poziomie wykształcenia potrzebnym do tego, abyśmy mogli dobrze funkcjonować jako państwo i naród. W naszym kraju zaczęto obniżać wymagania stawiane uczniom, a proces ten przyspieszyła minister Hall (minister edukacji w latach 2007-2011 - przyp. red.), wprowadzając możliwość ich promowania do kolejnej klasy z ocenami niedostatecznymi, co jest w istocie kuriozalnym rozwiązaniem, zaprzeczającym fundamentalnym zasadom oceniania - wyjaśnia. A kiedy nie stawia się młodym ludziom wymagań, nie uczy się ich też tego, by wymagali od siebie. - Obecnie młodzi ludzie, idąc do szkół wyższych, są kompletnie nieprzyzwyczajeni do stawiania im wymagań. To sprawi, że w przyszłości staniemy się społeczeństwem okaleczonym. Kolejne pokolenia wchodzące na rynek pracy nie będą zdolne do sprostania wymaganiom dorosłego życia, a tu nie będzie już amnestii od wymagań - ostrzega dr Lackowski. Efekty obniżania wymagań widoczne są szybciej przy sprawdzaniu wiedzy z przedmiotów ścisłych niż humanistycznych. Przy ich nauce niezbędna jest bowiem systematyczność i umiejętność pokonywania kolejnych progów trudności. I tu można też upatrywać słabych wyników tegorocznej matury z matematyki. Znów za rok matura... Skoro w tym roku matury poszły źle, to w przyszłym można się spodziewać ze strony MEN-u działań mających na celu poprawienie wskaźników zdawalności. Trzeba jednak przy tym pamiętać, że do tego egzaminu będą podchodzili uczniowie kształceni już według nowej podstawy programowej, która, jako kontrowersyjna, była zresztą oprotestowywana. Zakłada ona, że w przypadku szkół średnich od drugiej klasy młodzi ludzie uczą się w mocno sprofilowanych klasach, przygotowując się do zdawania egzaminu maturalnego pod kątem przyszłych studiów. Jednocześnie zmusza ona uczniów do dokonywania wyboru ścieżki dalszej edukacji już w wieku 17 lat oraz obniża stawiane im wymagania. Kłopoty na maturze mogą wynikać również z tego, że według nowej podstawy nauczyciele mają prawo tworzyć, opierając się na niej, autorskie programy nauczania. A nauczyciele bywają różni... Być nauczycielem Mówiąc zresztą o szkolnictwie, nie sposób nie podjąć tematu samych uczących. Część z nich swoje niepowodzenia zawodowe tłumaczy tym, że to po prostu uczniowie są "do niczego". - Na szczęście mamy też fantastycznie pracujących nauczycieli, którzy rozumieją słowa wypowiedziane kiedyś przez Annę Radziwiłł [znana pedagog i historyk, wiceminister edukacji, zmarła w 2009 r. − przyp. red.], że nauczanie jest pasjonujące, jeżeli masz do przekazania coś, co jest bardzo ważne, tym, którzy dla ciebie są bardzo ważni. Wtedy mamy do czynienia z dobrym nauczaniem - przyznaje Lackowski. Według niego jest rzeczą skandaliczną, iż w Polsce uprawnienia do nauczania można zdobyć za pomocą kursów, a nie tylko w systemie uczelnianym. W efekcie tego, na rynku pracy pojawiają się ludzie, którzy nigdy nie powinni stanąć przed klasą. - Nauczyciel to człowiek, który musi mieć osobowość. Ten zawód zdeprecjonowano w PRL-u i obecnie trzeba najpierw przywrócić mu odpowiednią rangę. Sprawić, żeby w szkołach jak najczęściej pojawiali się ludzie, którzy nie tylko są świetnie wykształceni i chcą uczyć, ale będą również potrafili porwać za sobą uczniów. Jednym słowem, trzeba stworzyć taki system, w którym szkoła będzie przyciągała najlepszych kandydatów do zawodu nauczycielskiego. KAMILA TOBOLSKA