Skomplikowane wywody lekarzy, genetyków i etyków ilustrowane są często uroczym zdjęciem komórki jajowej w chwili jej nakłuwania pipetą zawierającą jądro. Widzimy moment tworzenia zygoty. Jesteśmy "świadkami" powstania nowego organizmu. "Cudu" stworzenia. Piękne zdjęcie przyciąga naszą uwagę i budzi naszą sympatię do tej metody "kreacji" człowieka. Sugestywnie narzuca nam, jak mamy odczytywać rzeczywistość i jaki sens przypisać zjawisku, które mamy poddać ocenie. Spróbujmy jednak spojrzeć bacznie na to zdjęcie raz jeszcze. Spróbujmy spojrzeć na nie - feministycznie. Cóż widać? Oto najmniejsza komórka specyficznie kobieca. Komórka, której stworzeniu podporządkowane jest życie każdej dojrzałej kobiety. Przez cały cykl, miesiąc w miesiąc, organizm kobiecy podejmuje trud produkcji tej jednej mikroskopijnej drobinki. To przez nią i dla niej cierpimy bóle, znosimy trudności z nią związane, ulegamy falującym wraz ze zmianami hormonalnymi nastrojom. Nastrojom męczącym, wyczerpującym. Czujemy opuchnięcie ciała, podatność na infekcje. Oto ona. Królewskie jajo. Niepodważalny dowód kobiecości. Przez krótki czas komórka gotowa jest na przyjęcie plemnika. Dokonuje starannego wyboru. Wybredna, otwiera się tylko dla tego jednego. Jeśli wybierze źle, zazwyczaj ginie wraz z wybrankiem. Tak dzieje się w naturze. Ale nie na tym zdjęciu. Królewskie jajo nie ma prawa wyboru. Więcej, ono wybrać nie chce. Broni się przed zapłodnieniem poza organizmem kobiecym. Trzeba więc tej maleńkiej kobiecej komórce zadać gwałt. Ostrym narzędziem kierowanym ręką obcego człowieka wprowadzić do jej wnętrza jądro. A jeszcze wcześniej trzeba tę komórkę pobrać z ciała kobiety. Ciała, poddanego stymulacji hormonalnej, drastycznej procedurze nieobojętnej dla zdrowia. Bolesnej. Obciążającej psychicznie. Czy dopuszczamy cierpienie zadawane kobiecie i przemoc wobec kobiecej komórki jako dobry, godny początek nowego życia? Przypatrzmy się temu zdjęciu i tej sprawie nadzwyczaj uważnie. Joanna Potocka