Jolanta Hajdasz: Panie profesorze, czy przewidział pan, że dzień po zwolnieniu pana z pracy w Szpitalu św. Rodziny zostanie dokonana aborcja? Pierwsza od ośmiu lat. Prof. Bogdan Chazan: - Pojechałem do szpitala, żeby jeszcze załatwić zaległe sprawy i zobaczyłem, że w naszej kaplicy modli się duża grupa osób. Informacja, że ma być, czy już została przeprowadzana aborcja, obiegła cały szpital. - Nie wiem, czy i kiedy to było zaplanowane i czy było odkładane do czasu, aż mnie nie będzie i pójdę na ten przymusowy urlop przed zwolnieniem z pracy, czy też postawiono kolegów nagle wobec konieczności wykonania aborcji. Nie wiem, jakich argumentów użyto. Może kogoś szantażowano, może użyto mojego przykładu jako argumentu, by nie stawiać oporu? Tego nie wiem. W każdym razie ta aborcja się odbyła. To mój wielki ból, wielki smutek. A nie obawia się pan, że jest to próba badania zachowania wszystkich pracowników medycznych? - Na pewno tak. Jedną z przyczyn tego, że stało się to tak szybko, jest być może chęć dyscyplinowania zespołu, żeby mając na uwadze mój przykład wiedzieli, że żartów nie ma i kto nie zabija dzieci, nie może pracować w publicznym szpitalu. To niezwykle groźne zjawisko, bo pracownikom służby zdrowia - i lekarzom, i tym niższego szczebla - praktycznie nie zostawia się wyboru. Utratą pracy skutecznie można dziś wystraszyć każdego. - Niewątpliwie, ale to jest część większej całości. Żyjemy podobno w wolnym kraju, ale lekarze wierzący, ci na przykład, którzy podpisali "Deklarację wiary" są w niewybredny sposób krytykowani, ośmieszani, a czasem też karani. Tak wiele zależy od opinii lekarzy, od ich postaw. Jak stanąć w ich obronie w sposób skuteczny? - Święty Jan Paweł II w swoim przemówieniu wygłoszonym w 2002 r. podczas spotkania z katolickimi ginekologami zrzeszonymi w organizacji "MaterCare International" zwracał uwagę na konieczność obrony przez lokalne Kościoły lekarzy opowiadających się za życiem. Ludzie są tylko ludźmi, boją się. Każdy z lekarzy, zwłaszcza młodych, chciałby zdobyć specjalizację, pokonywać kolejne szczeble zawodowej kariery, utrzymać rodzinę. Ja jestem w takiej sytuacji, że mnie już raczej nikt nie może skrzywdzić, ale żal mi tych młodych ludzi. Nie możemy pozwolić na łamanie ich sumień. - Nie wiem, czy jest ważniejsza sprawa w obecnej chwili niż zdecydowane stawanie w obronie lekarzy, pielęgniarek i położnych. By o tym się przekonać, wystarczy wejść do Szpitala św. Rodziny, porozmawiać z personelem. Ludzie są smutni, przestraszeni, zranieni. Chce pan powiedzieć, że oświadczenia to już obecnie trochę za mało? - Ja jestem zwykłym lekarzem, ale obserwując wczoraj atmosferę w szpitalu, zwłaszcza jeśli chodzi o położne i pielęgniarki, jestem załamany. Ich strach, ich płacz, ich bezradność w zaistniałej sytuacji, świadomość tego, że są wykorzystywane... Są instrumenty, którymi się skutecznie zastrasza pracowników medycznych i oni nie mają gdzie szukać obrony. Modlitwa to nasz jedyny ratunek. Czy będzie pan się odwoływał od zwolnienia z pracy przez prezydent Warszawy? - Tak, oczywiście, będzie sprawa w sądzie pracy. Nie wiem, jak długo potrwa, tu nie można raczej liczyć na szybkie rozstrzygnięcie. Zostałem wyrzucony z pracy, ale mam nadzieję, że do szpitala powrócę. W tym wszystkim martwi, że tak zawzięcie, z takim zacietrzewieniem się mnie dyscyplinuje, używając najwyższego wymiaru kary, a przecież jeszcze mnie straszą pozbawieniem prawa wykonywania zawodu, jeszcze będzie dochodzenie w prokuraturze, prawdopodobnie będą procesy cywilne, te wszystkie narzędzia mogą być użyte przeciwko mnie. - Jak się bronić przed taką nagonką? Moim zdaniem ta sprawa jest tak ważna dla przyszłości obrony życia w Polsce, że powinna być zorganizowana akcja konkretnej pomocy lekarzom, jakiś komitet kryzysowy. Sami nie damy rady. Co pan ma na myśli? - Chodzi o to, żeby nie stało się tak, że za chwilę zapadnie martwa cisza. Na razie, można powiedzieć, obrońcy życia ponieśli klęskę, tak to oceniam. Za chwilę "kurz bitewny" opadnie i oby wszystko nie pozostało tak jak dawniej. Nie wiadomo, na jaką skalę obudziły się sumienia wielu ludzi, ich pozytywne emocje. Trzeba jak najszybciej wykorzystać wszystkie możliwości działań w obronie cywilizacji życia. W ostatnim czasie do konsultacji społecznych skierowano ustawę o in vitro, tę, która będzie legalizowała finansowanie z budżetu państwa tej procedury. Po wejściu w życie przepisów ułatwiających dostęp do in vitro każda młoda para mająca problemy z urodzeniem potomstwa bardzo łatwo wpadnie w sieć zarabiających na niej. To raczej pewne. - Co prawda oficjalnie się temu zaprzecza, ale przecież wiem z praktyki, jak to jest, że pary niepłodne są natychmiast, bez próby leczenia, bez diagnostyki, kierowane do pracowni in vitro, bo im młodsza para, im krótszy ma okres niepłodności, tym sukces w postaci ciąży po in vitro jest większy, więc pod hasłem "nie traćmy czasu na niepotrzebną diagnostykę" tworzy się taką sytuację, sztuczną panikę, stres, a para, która stoi wobec perspektywy nieposiadania potomstwa, ulegnie każdej argumentacji i zrobi wszystko, żeby mieć dziecko. In vitro to potężny biznes. - Bardzo. I oczywiście nie tylko in vitro. Z jednej strony potężny biznes mają producenci środków antykoncepcyjnych, którzy upowszechnili w społeczeństwie świadomość, że ciąża to wpadka, choroba i w związku z tym są duże środki przeznaczane na antykoncepcję, a potem, po 35. roku życia, nagle jest popłoch i pary za wszelką cenę chcą mieć dziecko. I znowu ten sam biznes czerpie z tego zyski. A dodatkowo jeszcze jest wspomagany przez fundusze państwowe. To jest też jedna z przyczyn kryzysu demograficznego. To są naczynia połączone. Po zapłodnieniu in vitro rodzi się także więcej dzieci chorych, czy tak? - Z badań, które są prowadzone na świecie, wynika, że po takim poczęciu statystycznie częściej rodzą się dzieci z chorobami wrodzonymi i wadami. Przykład dziecka, o życie którego toczyła się ta ostatnia batalia, tylko to potwierdza. A przecież trzeba jeszcze zauważyć, że duża część z nich po rozpoznaniu nieprawidłowości rozwojowej jest abortowana. Prasa lewicowa i liberalna podkreśla teraz, że mamy "dwóch doktorów Chazanów" - ten młody, który dokonywał aborcji, i stary, który jej odmawia... - Z zachowaniem wszelkich proporcji, ale w takim razie mamy też dwóch świętych Pawłów, jeden młodszy, który zabił św. Szczepana i prześladował wiarę chrześcijańską, a drugi, starszy, który ją szerzył. A im więcej młodych Chazanów przejrzy na oczy i szybciej pójdzie w ślady starego Chazana, tym będzie lepiej, mniej będzie nieszczęść, nienarodzone dzieci będą bezpieczniejsze. Mogę tylko dodać, idąc tym samym tropem, że są naraz, w tym samym czasie, dwie panie prezydent Warszawy Hanny Gronkiewicz-Waltz... Aborcja jest czymś strasznym, prawda? - Żeby naprawdę wiedzieć, na czym polega jej istota, to jednak trzeba przy tym być, choć raz w życiu to zobaczyć, być na sali zabiegowej. Tego nie można opisać. Jeżeli jest aborcja farmakologiczna, to kobieta bierze w zaciszu domowym dwie tabletki i potem ma krwawienie i dochodzi do poronienia. Wyrzuty sumienia są po aborcji farmakologicznej czasem większe niż po zabiciu dziecka w późniejszej ciąży. - Inaczej to wygląda, kiedy aborcję wykonuje się w 8. - 14. tygodniu ciąży. Jest to wówczas zmiażdżenie dziecka i wyłyżeczkowanie macicy, a jeszcze inaczej, gdy jest indukcja poronienia późnego w 22. - 24. tygodniu ciąży. Dziecko wówczas zwykle rodzi się martwe, bo w wyniku tego bólu i stresu od razu umiera. Czasem po to, żeby urodziło się martwe, jest zabijane podanym wcześniej dosercowym zastrzykiem chlorku potasu. Czasami niespodziewanie dla wszystkich - i dla personelu, i dla matki - rodzi się żywe. No i wtedy jest problem, miało nie żyć, a żyje... - Prof. Romuald Dębski z jednej strony piętnował moją postawę, która według niego "skazała" niezabite dziecko na niewyobrażalne cierpienie związane z życiem po urodzeniu, a z drugiej nie dostrzega rzeczywistego bólu i cierpienia abortowanego dziecka. Te dzieci, które przeżywają aborcję, cierpią jeszcze przez wiele dni, urodzone przedwcześnie mają zaburzenia oddychania, przyjmowania pokarmu i w końcu umierają. - O nie nikt się nie upomina i nikt o ich ogromnym cierpieniu nie mówi. Bo zostały przez rodziców skazane na śmierć, a nierozumni lekarze, zamiast się sprzeciwić czynnościom niezgodnym z prawem naturalnym i ze swoim powołaniem, wzięli udział w zabójstwie człowieka. Tak, aborcja to straszna rzecz. Jak się pan czuje stając się ikoną walki w obronie życia? - Nie jestem żadną ikoną. Tak się akurat stało, że doszło do nagłośnienia tej sprawy i w Polsce, i na świecie, ale to był zbieg okoliczności. Gdy odmówiłem aborcji, bo nie mogłem się na nią zgodzić, nie przypuszczałem, że wywoła to takie następstwa. Takie rzeczy zdarzają się codziennie w wielu miejscach na świecie. Dobrze się stało, że ten fakt został nagłośniony, bo spowodował takie zainteresowanie, zaangażowanie ludzi, takie emocje i przebudzenie tylu sumień. Bóg wszystkim kieruje, dziękujmy Mu za to. Rozmawiała: Jolanta Hajdasz