Politycy wsłuchani w podszepty swoich druhów i specjalistów od marketingu politycznego tak daleko poszli we wzajemnym oczernianiu się, że gdyby im uwierzyć, to jedynym rozsądnym wyjściem byłoby masowe zbojkotowanie wyborów. Na szczęście dla nas ten obraz nie jest prawdziwy. Politycy tylko zwariowali. Zapomnieli o tym, że najważniejszy jest przekaz pozytywny, myśl o Polsce, a nie połajanki i obrażanie przeciwnika. Wybory, zamiast wielkiej dyskusji zamieniły się w personalny pojedynek liderów. Widać - taka faza w rozwoju demokracji; i trzeba przez nią przejść. Bo gdyby zechcieli spojrzeć prawdzie w oczy, musieliby powiedzieć, że dziś mamy najlepszy od kilkuset lat czas w historii. Nie mamy żadnej wojny, kataklizmem nazywamy deszcz który pada dłużej niż cztery dni, żaden bolszewik ani "agent ochrany" nie łypie na nas podejrzliwym okiem gdy przechodzimy przez ulice, nikt nie dybie na nasze mienie i nasze życie. W domach mamy paszporty, w bankach długi i wielką koniunkturę gospodarczą wspartą miliardami euro, których, mimo wysiłku niektórych polityków, póki co nikt nam nie odebrał. Mamy też horyzont i cel działania - Euro 2012. Ale politycy uwierzyli, że dobre słowo jest słabym towarem, że najlepiej sprzedaje się błoto, że tylko z błota można zbudować dom władzy i w nim zamieszkać. Tylko język inwektyw ma przynieść wyborczy sukces - tak mówi nauka, którą posługują się specjaliści, zadając odpowiednie pytania zdezorientowanym fokusowym grupom. Dopóki jest to język, spoty telewizyjne, uliczne plakaty i teatr - można obserwować sytuacje, bawić się nią, wierzyć, i śmiać się albo płakać. Tyle, że jest to strategia krótkoterminowa. Może dać sukces wyborczy, ale na tym koniec. Ta przepaść lingwistyczna, obrażanie się i personalne wojny po wyborach przejdą na realne sprawowanie władzy. Jak tak dalej pójdzie, to Polska przez najbliższe lata nie będzie miała żadnego skutecznego rządu, a bagno, do którego na razie wpadają tylko politycy, rozprzestrzeni się na nas wszystkich. Wszyscy będziemy sparaliżowani i zawstydzeni kiedy jakiś komitet podejmie decyzję, że nie jesteśmy przygotowani do Euro 2012 etc. Kiedyś Lech Wałęsa powiedział: jeśli masz pan temperaturę stłucz pan termometr". I dziś można politykom podpowiedzieć to samo. Zacznijcie szukać tego co łączy a nie tego co dzieli. Odczytajcie w końcu te sygnały które dają wam Polacy, choćby poprzez masowe uczestnictwo we wszelkich meczach czy wydarzeniach patriotyczny, zobaczcie jak śpiewają, jak lubią swój kraj, jak chętnie przyznają się do polskości i jak w nowy sposób ją definiują. Zobaczcie panowie, że wyborcy od was wcale nie wymagają wojny, chcą, byście stworzyli sprawny rząd, który zadba o budowę klasy średniej, da własnościową podstawę egzystencji Polaków, będzie budował, a jednocześnie nie będzie kłaniał się układom, nie będzie szedł na pasku oligarchów i zadba o interes Polski. Dwa lata temu Polacy z nadzieją opowiedzieli się za rządem POPiSu dziś takiej nadziei nie mają. Dwa lata temu nadzieja została zawiedziona. Może teraz przez przekorę uda się to naprawić, a po wyborach stworzyć rząd prawdziwie zajmujący się tą resztka problemów, które zostały do rozwiązania. W przeciwnym razie w następnych wyborach wygra ta prawda, którą w Krakowie zaprezentował Vaclav Havel. Ale to już zupełnie inna historia. Teraz niech w ogłoszeniach matrymonialnych pojawi się anons: Polska poszukuje męża stanu. Krzysztof Skowroński