Bez medialnego echa na początku listopada głosami rządowej koalicji PO-PSL Sejm bez poprawek uchwalił ustawę o nasiennictwie, według projektu prezydenta Bronisława Komorowskiego. Ustawa ta daje zielone światło dla obrotu żywnością genetycznie modyfikowaną (GMO) w Polsce, co więcej nie narzuca obowiązku znakowania takiej żywności. Nie będziemy więc wiedzieli, czy kupowany przez nas ryż, chleb czy jogurt posiada modyfikowane genetycznie składniki, czy też nie. Co ciekawe, znając opinię społeczną na ten temat (według różnych badań wprowadzeniu GMO w naszym kraju sprzeciwia się od 70 do 95 proc. Polaków), minister rolnictwa i rozwoju wsi Stanisław Kalemba zapewnia, że ustawa ta, o ironio, ma być orężem w walce z uprawami roślin GMO w naszym kraju. Ma to się stać za pomocą rozporządzeń, które pozwolą na zakaz upraw poszczególnych odmian GMO, a tych, którzy ich nie zastosują, spotkają surowe kary. Zaiste pokrętny tok rozumowania; dopuścić do czegoś, by móc potem zakazać. Przetargowa karta Rząd tłumaczy przepychanie kolanem nowej ustawy (wciąż obowiązujące Prawo o genetycznie modyfikowanych organizmach z 2001 r. całkowicie zakazuje uwalniania GMO w Polsce) wymogami Komisji Europejskiej, która za brak złagodzenia naszego prawa względem GMO może nas srodze ukarać. Prof. Jan Szyszko, były minister ochrony środowiska, a później też środowiska w rządach premierów Buzka i Kaczyńskiego, określa to jednym słowem: "nieporozumienie". Przypomina też fakt, że to nie Polska, a Komisja Europejska zapłaciła karę, przegrywając proces z naszym krajem o nowy tekst ustawy Prawo o organizmach genetycznie modyfikowanych, przygotowanej przed pięcioma laty przez PiS (szerzej w tekście poniżej). Po co więc taka nadgorliwość władzy? Po części odpowiedź dał w czasie posiedzenia komisji sejmowej trzy dni przed uchwaleniem ustawy Olgierd Dziekoński. Minister z Kancelarii Prezydenta zasugerował, że szybkie uchwalenie ustawy o nasiennictwie pomoże wynegocjować rządowi większe pieniądze z Unii przy ustalaniu nowego budżetu. Prof. Szyszko uważa, że używanie GMO jako karty przetargowej przez gabinet Tuska to świadectwo zupełnej bezmyślności rządu. - Ten rząd woli prosić o pieniądze, niż żądać określonych cen za swoje dobre produkty. Finał będzie taki, że rząd nic nie dostanie, a straci to, co winno być domeną Polski: słynną na całym świecie tradycyjną, produkowaną w zdrowym środowisku żywność - przestrzega. Rak, bezpłodność i alergie O co tak naprawdę toczy się batalia? Najkrócej: o nasze zdrowie i... polskie rolnictwo. Choć oba te argumenty ostro kontrują zwolennicy GMO. Wiceprzewodniczący Komitetu Biotechnologii przy Prezydium PAN prof. dr hab. Tomasz Twardowski uważa, że nie ma naukowych dowodów na szkodliwość GMO. Chwali za to nie tylko GMO, ale i inne produkty Monsanto (koncernu, który w swoich rękach posiada 90 proc. światowego rynku GMO). Ciekawe, czy i jemu przypadł choćby ułamek gigantycznej kasy, którą na całym świecie amerykański potentat wydaje na lobbing swoich produktów (tylko w 2010 r. firma na ten cel oficjalnie przeznaczyła 6,5 mln USD)? A dowody szkodliwości? Niestety są. Najświeższy to ten z września. Badacze z Uniwersytetu w Caen przez dwa lata podawali szczurom kukurydzę typu NK603 odporną na glifosat, substancję aktywną herbicydu Roundup firmy Monsanto. Gryzonie piły też wodę zawierającą chwastobójczy herbicyd w ilościach dopuszczonych do spożycia w USA. Efekt? Jak podaje autor badań dr Gillies-Eric Seralini, 50 proc. samców i 70 proc. samic żyło odpowiednio 30 i 20 proc. krócej. Szczury na diecie z GMO chorowały też na raka, miały poważnie uszkodzone wątroby i nerki. Szkodliwość zmodyfikowanej genetycznie kukurydzy (na terenie UE dopuszczona jest tylko kukurydza MON810 wytwarzająca własny pestycyd) wykazały najpierw Austriacka Agencja ds. Zdrowia i Bezpieczeństwa Żywności (2008 r.), a później Włoski Narodowy Instytut Badań nad Żywnością i Żywieniem (2009 r.). W obu przypadkach kukurydzą karmione były myszy. Austriacy dowiedli, że kukurydza GMO drastycznie obniżyła płodność w trzecim i czwartym pokoleniu, a Włosi, że gryzonie miały zaburzenia odporności. Pierwsze skutki GMO odczuwają też ludzie. Odkąd w latach 90. w USA i Wielkiej Brytanii wprowadzono bowiem produkty z genetycznie modyfikowaną kukurydzą i soją, lawinowo wzrosły tam alergie. Taniej znaczy drożej Na łamach "Gazety Wyborczej" biolog i genetyk PAN prof. dr hab. Piotr Węgleński przekonuje, że zmodyfikowana genetycznie pszenica, tzw. meksykanka, w Indiach uratowała miliony ludzi od śmierci głodowej. W książce Genetycznie Modyfikowane Organizmy (GMO) - Fakty i Mity prof. dr hab. Stanisław Wiąckowski przyznał wprost, że "największym kłamstwem jest reklamowanie, że [nasiona GM] chronią świat przed głodem, a zwłaszcza w świecie, który marnotrawi 30-40 proc. żywności, zamiast ją dać głodującym". W tej samej "Wyborczej" był zresztą przykład (także z Indii) pokazujący, że GMO zamiast głód zaspokajać, jeszcze go pogłębia, prowadząc nawet do masowych samobójstw. Blisko ćwierć miliona indyjskich rolników zostało bowiem wpędzonych w spiralę kredytów przez dostarczającą nasiona GMO firmę Monsanto. Warto dodać, że patenty na nasiona roślin GMO wymuszają na każdym chcącym je uprawiać rolniku wykupywanie co roku nowej opłaty licencyjnej, której wysokością firma może dowolnie żonglować, przyczyniając się w ten sposób do uzależnienia rolnika od wielkiej korporacji. Odpada więc argument ekonomiczny. Między bajki można włożyć też wyliczenia prof. Węgleńskiego (znów na łamach "Gazety"), że uprawa roślin GMO jest 20 proc. tańsza niż roślin niemodyfikowanych. Pestycydy, które za pomocą genu bakterii Bacillus thuringensis, ma w sobie kukurydza MON810 zmniejszają konieczność oprysków, kolejna jej odmiana NK603 (nad którą pracuje się nawet w Polsce) jest odporna na herbicyd Roundup, co jak alarmują amerykańscy farmerzy, w ciągu 13 lat w Europie może spowodować wzrost zużycia tego herbicydu aż o 1000 proc.! Co gorsza, raz wysiana zmodyfikowana genetycznie roślina rozsiewa się na sąsiednie pola, sprawiając, że rosnąca obok naturalna uprawa staje się GMO, a ekologiczny rolnik zmuszony jest uiścić opłatę licencyjną. Zagrożenia dla zdrowia i rolnictwa zrozumiało już dziewięć krajów Unii Europejskiej. Upraw kukurydzy GMO zakazały Austria, Grecja, Węgry, Francja, Luksemburg i Niemcy. Na uprawę roślin genetycznie modyfikowanych nie zgadzają się Włochy, Szwajcaria i Bułgaria. - Wszystkie okresowo i za zgodą na zakaz głosowany oddzielnie dla każdej odmiany na Radzie Europy - zauważa prof. Szyszko. - U nas przed wejściem do UE obowiązywał i nadal obowiązuje całkowity zakaz uwalniania, gdzie obrót nasionami jest uwalnianiem, a kary są bardzo surowe - przypomina. Czy będzie tak nadal? Czy prezydent posłucha lobbystów i partyjnych kolegów? A może Polaków? Jedno jest pewne, to on znów rozdaje karty.