Wstrząsające zabójstwo lekarza-aborcjonisty George'a Tillera należy traktować jako symboliczny koniec niepisanego rozejmu, podczas którego przeciwnicy aborcji w USA nie stosowali przemocy. Teraz, po jedenastu latach względnego spokoju, do Stanów Zjednoczonych wraca wojna. Właśnie tak - wojna. Wie o tym każdy, kto choć raz zetknął się ze specyficzną formą, w jakiej przebiega tamtejszy spór o ochronę życia poczętego. Z jednej strony mamy więc radykalnych aborcjonistów gotowych dawać "wolność wyboru" nawet w zaawansowanej ciąży, z drugiej zaś ich najbardziej zagorzałych odpowiedników po stronie pro-life, którzy zabijają "babykillerów", przyrównując ten czyn do egzekucji rzeźników z Gestapo. Partyzanci Armii Boga Na początku były jednak tylko pikiety i blokowanie klinik aborcyjnych. Z czasem, wraz z liberalizującymi się coraz bardziej przepisami aborcyjnymi w większości amerykańskich stanów, niektórzy aktywiści środowisk pro-life zaczęli sięgać po bardziej radykalne środki: oblewanie ginekologów czerwoną farbą, blokowanie zamków w drzwiach klinik czy też podrzucanie do nich pojemników z gazami łzawiącymi i śmierdzącymi substancjami. Przełom nastąpił w 1993 roku, kiedy to z rąk Michaela Griffina zginął dyrektor kliniki aborcyjnej w Pensacoli dr David Gunn. To był sygnał do wojny na całego, bez względu na koszty i ofiary. Dalej wszystko potoczyło się już według klasycznych reguł partyzantki miejskiej: antyaborcjoniści zeszli do podziemia, rozpraszając się i tworząc dziesiątki dobrze zakonspirowanych, działających zupełnie niezależnie od siebie grupek bojowników. Tak przygotowani radykałowie spod znaku Armii Boga, Akcji Obronnej Wybawienia Ameryki i kilku jeszcze innych organizacji rozpoczęli swoje polowanie na "babykillerów". Ci ostatni zaś, czując rosnące zagrożenie, schronili się za wysokimi murami ściśle strzeżonych klinik aborcyjnych. O dziwo owa taktyka przemocy zaczęła przynosić pewne efekty: z "klinik śmierci" masowo zaczął uciekać personel pomocniczy, a liczba lekarzy dokonujących aborcji zmalała - według różnych szacunków - od kilku do kilkunastu procent. Gruszek w popiele nie zasypiałyby jednak także policja i FBI, którym stopniowo udało się rozpracować i wyłapać większość antyaborcyjnych guerillas. Symbolem i "męczennikiem" tych ostatnich stał się były prezbiteriański pastor Paul Hill, stracony w 2003 roku za to, że dziesięć lat wcześniej w Pensacoli zastrzelił dwie osoby: ginekologa mającego przeprowadzić tego dnia trzydzieści aborcji oraz jego ochroniarza. Fala przemocy osłabła zupełnie wraz z objęciem amerykańskiej prezydentury przez George'a Busha juniora - zdecydowanego przeciwnika aborcji. Ale bilans tej trwającej przez niemal całą poprzednią dekadę bezsensownej wojny domowej i tak jest tragiczny. Z jednej strony wyznacza go liczba przeprowadzanych półtora miliona aborcji rocznie w USA, z drugiej zaś kilkunastu zabitych ginekologów oraz podobna liczba ranionych lub porwanych aborterów, którym udało się ostatecznie przeżyć ataki antyaborcjonistów. Zamach numer dwa O mały włos, a na tej liście już wtedy znalazłby się także dr George Tiller - jeden z najbardziej znanych amerykańskich aborterów, nie bez przyczyny nazywany przez przeciwników Tiller the Killer (Tiller Zabójca). To właśnie bowiem Tiller jako jeden z zaledwie kilku lekarzy w całych Stanach przeprowadzał "późne aborcje" (nawet po 20. tygodniu ciąży), a także dokonywał ich na płodach, które po urodzeniu miałyby szansę przeżyć jako wcześniaki. Zdaniem obrońców życia w klinice Tillera nie przestrzegano wymogu prawnego zakładającego, że taka aborcja możliwa jest jedynie w przypadku zagrożenia zdrowia lub życia matki. Dlatego też aborcyjny ośrodek Tillera od wielu lat był celem pikiet antyaborcyjnych, a w 1985 roku został niemal doszczętnie zniszczony przez wybuch bomby. Samego Tillera zaś w 1993 roku postrzelono przed kliniką. Wtedy jeszcze udało mu się przeżyć. Zamach numer dwa miał miejsce 31 maja 2009 r.: nieznany mężczyzna oddał do Tillera strzały w luterańskim zborze w miejscowości Wichita w stanie Kansas, zabijając ginekologa na miejscu. Wkrótce po tym zdarzeniu policja zatrzymała 51- letniego Scotta Roedera, radykalnego przeciwnika aborcji, który był już w przeszłości aresztowany za posiadanie materiałów wybuchowych. Ten jednak nie przyznaje się do winy. Niemal natychmiast po zamachu postawiono także na nogi siły bezpieczeństwa w całym kraju, a prokurator generalny Stanów Zjednoczonych Eric Holder zalecił szeryfom federalnym "zaproponowanie ochrony" najbardziej znanym amerykańskim aborterom. Rodzina Tillera podjęła natomiast decyzję o natychmiastowym i definitywnym zamknięciu jego kliniki aborcyjnej. Zapowiedziała jednak, że rozpocznie działalność "charytatywną", której celem ma być wspieranie grup aborcyjnych. "Jesteśmy dumni z odwagi i działalności naszego męża i ojca, który poświęcił swoje życie zapewnianiu kobietom najwyższej jakości pomocy medycznej pomimo częstych gróźb pod swoim adresem. To jest dziedzictwo, które nigdy nie zginie" - napisali członkowie rodziny Tillera.