Trzymiesięczny Janek z genetyczną wadą jelit. Nie dożyje wieku szkolnego. Nie znajdzie rodziny adopcyjnej, ani nawet zastępczej. Tomek, kiedy się urodził, ważył tyle, co półtorej torebki cukru. Rodzice go nie pokochali. Miał chorobę sierocą. Trafił do adopcji w wieku czterech miesięcy. Rodzice Stasia są bezdomni, a on sam ma poważną chorobę genetyczną. Na razie nie zaatakowała, ale to wkrótce nadejdzie. Staś umrze, jak jego rodzeństwo. Joasia jest zdrowa. Mama oddała ją do adopcji, bo jest biedna, samotnie wychowuje już kilkoro dzieci. Dziewczynka szybko znalazła nową rodzinę. 3,5-kilowy kolos To tylko kilka historii dzieci, które trafiają do Interwencyjnego Ośrodka Preadopcyjnego (IOP) w Otwocku. Rocznie jest ich około setki. O wielu z nich niewiele wiadomo - trafiają do ośrodka np. z okna życia. Inne są porzucone w szpitalu albo odebrane w wyniku interwencji sądu, czy policji. Dlatego potrzeba bardzo szczegółowej obserwacji oraz wielu badań diagnostycznych (na żółtaczkę, HIV, cytomegalię, toksoplazmozę, USG przezciemiączkowe, stawów biodrowych i jamy brzusznej). "Zwykle dzieci w rodzinach biologicznych nie przechodzą tak szczegółowych badań. Nam zależy na dogłębnej diagnostyce, bo znaczny procent przyjmowanych do ośrodka dzieci pochodzi od matek, które nie monitorowały ciąży" - mówi Izabella Ratyńska, psycholog z Fundacji Rodzin Adopcyjnych. Większość dzieci, które trafiają do IOP to dzieci z niedowagą, z różnym stopniem uszkodzenia poalkoholowego. "Chore, z wadami genetycznymi, wcześniaki. U nas 3,5-kilogramowe dziecko to kolos" - dodaje Mirosława Romanowska, psycholog kliniczny i zastępca dyrektora IOP w Otwocku. Urwany film Może się komuś wydawać, że takie małe dziecko nie ma świadomości porzucenia. W końcu ma tylko kilka dni, co ono z tego rozumie albo zapamięta? "To nieprawda, że dziecko nie będzie pamiętało, bo jest małe. Im dłużej przebywa poza rodziną, tym jego straty emocjonalne są większe" - zapewnia Ratyńska. Dziecko porzucone żyje w strachu. Pierwsze, co czuje, to lęk, bo nie wie, co się z nim stanie. Po urodzeniu maluch jest kładziony mamie na brzuch. Ten, którego nikt nie chce, szok poporodowy przeżywa w rękach obcego człowieka, gdzieś na kozetce albo samotnie w łóżeczku. Nagle urywa się film z głosem, biciem serca mamy. To traumatyczne przeżycie. A dziecko ma potrzebę przywiązania. Jest ona bardziej pierwotna niż głód. "U wszystkich naszych dzieci ta potrzeba jest niezaspokojona. Dążą więc do jej zaspokojenia. Szukają kogoś, kto zajmie się nimi na wyłączność. Wołają o uwagę, kontakt albo wycofują się, co jest jeszcze trudniejsze" - opowiada Romanowska. Pracownicy IOP, jakkolwiek bardzo by się nie starali, nie będą w stanie natychmiast zaspokoić wszystkich tych potrzeb. "Na sześcioro dzieci przypadają trzy pielęgniarki. Czasem dziecko musi poczekać. To już jest powód, by czuć się nie do końca pewnie" - wyjaśnia Romanowska. Ktoś mnie nie chciał Porzucenie dziecka ma ogromny wpływ na jego dalszy rozwój. Psychologia rozwojowa mówi, że w pierwszych dniach życia dziecko dąży do stworzenia relacji przywiązaniowej. Dlatego tak ważny jest stały opiekun. Ten sam głos, dotyk, zapach, sposób reakcji daje dziecku poczucie bezpieczeństwa. W IOP porzuconym maluchem zajmuje się kilkanaście pielęgniarek, wolontariuszy. "Staramy się, by każda sala miała swoje pielęgniarki, ale nigdy nie jest tak, że dzieckiem zajmuje się zawsze ta sama osoba" - tłumaczy Ratyńska. "Dziecko w sposób naturalny uruchamia zachowania przywiązaniowe. Ale nie dostaje jednorodnej odpowiedzi opiekuńczej ze strony dorosłego, co zaburza jego rozwój. Często tworzy się pozabezpieczny styl przywiązaniowy" - uzupełnia Ratyńska. W efekcie, dziecko gorzej się rozwija, uczy, nie ufa ludziom, zamyka się w sobie. Co gorsza, jak zauważa Romanowska, świadomość odrzucenia w jakimś stopniu pozostaje w człowieku na zawsze. Bo był ktoś, kto mnie nie chciał. Poradzenie sobie z tym nie jest niemożliwe, ale to wielkie wyzwanie i ogrom pracy dla rodziny adopcyjnej. Im szybciej pokrzywdzone dziecko do niej trafi, tym lepiej. Miłość nie od pierwszego wejrzenia Najczęściej maluchy przebywają w IOP przez trzy miesiące. Najmłodsze dzieci trafiają do adopcji już w wieku sześciu tygodni - gdy rodzice zrzekną się swoich praw, a sąd wyda decyzję o adopcji. Nie wszystkie maluchy mają tyle szczęścia. Nie mogą jednak przebywać w ośrodku dłużej niż 12 miesięcy. Jak wyglądają statystyki w Otwocku? "Około 10 proc. dzieci wraca do rodziców biologicznych, prawie 85 proc. zostaje przekazanych do adopcji. Pozostałe trafiają do rodzin zastępczych albo specjalistycznych ośrodków opiekuńczych. To zwykle dzieci bardzo chore, obciążone genetycznie" - mówi Ratyńska. Znalezienie rodziny adopcyjnej nie jest dużym problemem. Gorzej jest z odnalezieniem się dziecka w nowym domu. "Nie jest to miłość od pierwszego wejrzenia. Rodzice uczą się dzieci, a dzieci rodziców. Niektóre początkowo odrzucają nowych opiekunów, inne bardzo chętnie nawiązują relację, wyciągają ręce, ale nie doznają ukojenia w bliskości z nowymi rodzicami" - opowiada Ratyńska. Oddać dziecko Proces asymilacji w nowej rodzinie bywa bardzo trudny. Czasem dziecko odpycha opiekunów tylko dlatego, że od początku było nauczone odrzucania i nie zna innego zachowania. Nie ufa, bo boi się, że znowu zostanie samo. Potrzebna jest tu duża cierpliwość. A wcześniej umiejętne wycofanie się opiekunów z IOP. "Im dłużej z dzieckiem jest nowy opiekun, tym krócej ja z nim przebywam" - wyjaśnia Romanowska. Jak zaznacza, nie ma groźby, że dziecko przywiąże się zbytnio do swojego opiekuna - z pielęgniarką czy wolontariuszem ma jednak zbyt rzadki kontakt. Co najwyżej istnieje ryzyko przywiązania się opiekuna do podopiecznego. Dlatego Romanowska radzi, by nie mówić o zerwaniu więzi, ale jej przeniesieniu - na inne dziecko. "To zmienia postać rzeczy. Gdybyśmy zachowywały duży dystans do dzieci, to byśmy je dodatkowo krzywdziły. One i tak się boją, nie ufają. Kiedy odchodzimy, naszą rolę powinna przejąć inna osoba, najczęściej rodzice. Oni się przywiązują, my się wycofujemy. To chyba najtrudniejsza część naszej pracy. Umieć oddać dziecko w inne troskliwe ręce" - wyznaje Romanowska. Trzeba to zrobić w sposób pewny, bo jeśli wolontariusz czuje obawę, niepokój, to dziecko również. "To musi być tak, jakbyśmy mówili dziecku, że wszystko będzie dobrze" - konstatuje. Uratowane życie Otwocki ośrodek robi wiele dobrego, ale boryka się z różnymi problemami, z których największym jest - jak to zazwyczaj bywa w takich sytuacjach - brak pieniędzy. "Finanse to w organizacjach charytatywnych zawsze trudność. Dzieci, które trafiają do IOP są bardzo słabe. Prawie wszystkie dostają preparaty krwiotwórcze, bo mają słabe wyniki krwi. Większość z nich to dzieci z niemonitorowanych ciąż - matka nie była u lekarza, nie brała suplementów. Stąd bardzo ważna jest szczegółowa diagnostyka, która kosztuje oraz dobór odpowiedniego mleka, np. zagęszczonego, specjalistycznego, które jest bardzo drogie" - wyjaśnia Ratyńska. W tej trudnej, również emocjonalnie, pracy nagrodą są szczęśliwe zakończenia pogmatwanych historii. Czasem rodzice utrzymują kontakt z IOP, wyślą kartkę, zdjęcie, pochwalą się osiągnięciami dziecka. "Najczęściej zajmuję się dziećmi, które mają problemy emocjonalne, nie nawiązują kontaktu. Jeśli udało się wyrwać takie dziecko, trafiło do rodziny, w której pięknie się rozwija, to jest to dla mnie wielka rzecz" - mówi Romanowska i wylicza dzieci z FAZ czy podejrzeniem autyzmu, z którymi udało się nawiązać kontakt. "Po sześciu latach dostałam zdjęcie dziewczynki, która skończyła początkowe nauczanie. Mogła być dzieckiem autystycznym, leżącym w zakładzie. To historie, które dają najwięcej szczęścia. Ma się poczucie uratowanego życia" - wyznaje. Interwencyjny Ośrodek Preadopcyjny działa zgodnie z Ustawą o wspieraniu rodziny i systemie pieczy zastępczej z 2011 r. Przebywają w nim dzieci w wieku 0-12 miesięcy. Część z nich wraca do rodziny biologicznej (jeśli jest taka możliwość), inne trafiają do rodzin adopcyjnych lub zastępczych. Takich ośrodków jest bardzo mało. Oprócz tego w Otwocku, jest jeszcze w Częstochowie i dopiero co otwarty Tuli Luli w Łodzi. Marta Brzezińska-Waleszczyk