W latach 60-tych Polska była jednym z krajów przodujących w dokonywaniu aborcji, miejscem tzw. "turystyki aborcyjnej". Sprzyjało temu komunistyczne prawo i towarzysząca mu celowa demoralizacja jako jedno z narzędzi totalitarnego zarządzania masami. Po 40 latach wyniki badań wskazują na radykalne odwrócenie sytuacji. W polskim społeczeństwie systematycznie powiększa się populacja osób nie akceptująca przerywania ciąży, przy czym brak akceptacji aborcji z przyczyn tzw. społecznych zgłasza aż 90% respondentów (por. K.Koseła, "Dwadzieścia lat wolności: czas sekularyzacji czy desekularyzacji" w: Teologia Polityczna. Rocznik filozoficzny nr 5). W tym samym czasie notowany jest wzrost deklarowanej akceptacji dla środków antykoncepcyjnych, współżycia przedmałżeńskiego, rozwodów. Opublikowane z kolei ostatnio w "Rzeczpospolitej" wyniki badań opinii wskazują, że polska młodzież w dalszym ciągu uważa rodzinę za najwyższą wartość. Jakie czynniki wpływają zatem na sprzeczną z umiłowaniem rodziny zwiększającą się liczbę rozwodów? Co skłania młodych do wchodzenia w nietrwałe związki zamiast zakładania rodziny? Czym kierują się Polki sięgając po antykoncepcję? Czy pomiędzy tymi wszystkimi zjawiskami istnieją jakieś związki? To na pewno ciekawe przyczynki do prowadzenia pogłębionych badań polskiej obyczajowości. Uszczęśliwianie na siłę Kiedy zastanawiamy się nad interpretacją tego wszystkiego w sposób naturalny gdzieś z tyłu głowy zaczyna rysować się następujące zagadnienie: jeśli stworzenie szczęśliwej rodziny jest największym marzeniem większości młodych Polaków, to co możemy zrobić, aby im w spełnieniu tego marzenia dopomóc? Pokusa postawienia takiego pytania jest wielka, a pokusa udzielenia generalnej odpowiedzi zapewne jeszcze większa. I jest wiele środowisk, które tej pokusie ulega. Scenariusze odgórnego urządzania życia młodym - i za młodych - snują zazwyczaj wszystkie ciotki i babki, ale także nie mniej radykalne w swoich przekonaniach środowiska pozarodzinne. Jednym ze sztandarowych pomysłów, dość cyklicznie powracającym ustami różnorodnych ciotek rewolucji, jest obowiązkowa edukacja seksualna. Prowadzona z perspektywy feministycznej. Współczesne spadkobierczynie Marksa i Freuda są przekonane, że poprzez właściwą edukację można wyrwać dzieci z kręgu kultury patriarchalnej i ukształtować je na nowo, co zapewni im szczęście i zdrowie, zwłaszcza tzw. "zdrowie reprodukcyjne". Ideologie oparte na antropologicznym przesądzie, iż człowiek jest z natury dobry i tylko kultura czyni go złym, przyjmują za pewnik także naturalną dobroć i niewinność dzieci. Przekonanie, że dzieci są w stanie dojrzale kierować swoim ciałem, a jedyne, czego potrzebują to wiedza na temat fizjologii człowieka, seksu i antykoncepcji, jest w oczywisty sposób błędne. Stoi ono w sprzeczności z antropologią chrześcijańską wyraźnie wskazującą na dobrą, ale ukąszoną grzechem naturę człowieka. Przeczy mu wiedza na temat rozwoju człowieka, doświadczenie pedagogiczne, a także nasze rodzicielskie doświadczenie. Długa droga ku dojrzałości Dojrzałość płciowa nie idzie w parze z dojrzałością emocjonalną i intelektualną. Wprost przeciwnie, wyprzedza je o kilka lat. Czas dojrzewania to w pierwszej kolejności intensywne procesy przemiany ciała. Droga do dojrzałości serca jest znacznie dłuższa i znacznie trudniejsza, bo nie zdeterminowana hormonalnie, ale podległa także rozumowi. Który to rozum w wielu sytuacjach nie tylko młodych, ale także nas dorosłych zawodzi. Szczególnie zaś wtedy, gdy poddajemy się niekontrolowanej i nieuporządkowanej pożądliwości. Chłopcy dojrzewają inaczej niż dziewczynki. W końcówce szkoły podstawowej dojrzałe fizycznie kobietki siedzą w ławkach z ciągle małymi chłopaczkami. Każde dziecko z osobna dojrzewa w swoim niezwykle indywidualnym tempie. Każde z nich ma inną konstrukcję psychofizyczną. Obowiązkowe grupowe uczestnictwo w zajęciach szkolnych dotyczących najbardziej intymnych spraw dla wielu dzieci jest doświadczeniem przemocy, gwałtu na ich niewinności i wrażliwości.