Zgodnie z najróżniejszymi definicjami, partie polityczne powinny grupować ludzi o zbliżonym systemie wartości i dążyć do realizacji swoich celów poprzez zdobycie i sprawowanie władzy. W naszej "praktyce demokratycznej" wygląda to jednak nieco inaczej. Zamiast organizacji grupujących ideowców o wspólnym światopoglądzie, dążących do realizacji programu przedstawianego w kampanii wyborczej, mamy... polityczne przedsiębiorstwa! Koncerny biznesowo-medialne zainteresowane są przede wszystkim zdobyciem jak największej części wyborczego rynku. Po co? Ano, aby uzyskać dostęp do pieniędzy z budżetu państwa i stanowisk we władzach centralnych, samorządowych, w rządowych agencjach, fundacjach itp. Co w takim razie z realizacją obietnic z kampanii wyborczej? Politycy traktują wybory jak grę. Wygrywa w niej ten, kto na swe obietnice nabierze większą grupę głosujących. Program? Ma tylko znaczenie marketingowe... Jest opakowaniem ukrywającym sprzedawaną wyborcom zawartość. Bezideowość i lekceważenie wyborców nazywane jest w mediach pragmatyzmem. Mamy więc pragmatyczne partie "liberalne" po cichu podnoszące podatki, pragmatyczne partie "konserwatywne" niechętnie popierające zasady zawarte w Dekalogu, i partie pragmatycznych socjalistów z działaczami, którzy delektują się najdroższymi cygarami. Trudno dziwić się wynikom kwietniowego sondażu CBOS. Tylko 6 procent Polaków ciągle chce, aby partie polityczne były nadal utrzymywane z budżetu państwa. Za to aż 59 procent ankietowanych domaga się, aby politycy utrzymywali swoje "przedsiębiorstwa" z własnych składek. Jeszcze większa niechęć wobec utrzymywania "politycznych akwizytorów" panuje w Internecie. Podobno "politycy są jak krowy". "Trzeba ich pilnować, bo bez naszej czujnej opieki zawsze wlezą w szkodę?". Nawet jeśli coś w tym jest, to porównanie polityków do krów trudno uznać za słuszne. Dzięki krowom mamy przecież mleko. Piotr Tomczyk