Zamiast banalnej akademii z recytacją wierszy, walki rycerzy i żołnierzy, na przykład bitwa piechoty i kawalerzystów z bolszewikami, taka jaka miała miejsce na przedpolach Warszawy pod Ossowem, czy zmagania średniowiecznych wojów lub epizody z powstania warszawskiego. Rekonstrukcje historyczne coraz częściej zastępują tradycyjne formy upamiętnienia rocznic ważnych wydarzeń czy postaci. Słynne już w całej Polsce, gromadzą każdego roku i miłośników historii - "rekonstruktorów", i publiczność. Liczyć ich trzeba w tysiącach. - Rekonstrukcje organizowane są już nie tylko przez weteranów i ich rodziny, ale głównie przez młodych ludzi, uczniów, studentów, pracowników różnych firm i branż. Miejmy nadzieję, że to zjawisko okaże się trwałe, nie będzie jedynie przemijającą modą - podkreśla socjolog prof. Andrzej Szpociński. Dziesiątki tysięcy uczestników To nie jest chwilowa moda. Przynajmniej nic na to w tej chwili nie wskazuje. Można wręcz powiedzieć, że fascynacja rekonstrukcjami historycznymi wśród Polaków wciąż narasta. W popularnym serwisie www.dobroni.pl zarejestrowanych jest już ponad 800 grup rekonstrukcyjnych. Według ostrożnych szacunków zaangażowanych w odtwarzanie wydarzeń z przeszłości może być nawet ok. 100 tys. Polaków. A wielokrotnie więcej jest chętnych do oglądania tego typu inscenizacji. Najpopularniejszą rekonstrukcją historyczną w Polsce od lat pozostaje bitwa pod Grunwaldem, w której co roku bierze udział ponad 2 tys. uczestników, ale ogląda ją grubo ponad 100 tys. ludzi. Liczbowo najwięcej jest rekonstrukcji odnoszących się do najnowszej historii Polski, zwłaszcza okresu I i II wojny światowej. W Warszawie można zobaczyć liczne rekonstrukcje związane z wybuchem i przebiegiem powstania warszawskiego, m.in. zdobycie budynku Pasty, czy też słynną akcję pod Arsenałem. Co ciekawe, coraz częściej rekonstrukcje dotyczące powstania warszawskiego odbywają się również w innych miastach. Zajęcie Szpitala Dzieciątka Jezus na Ochocie, walki na Woli z oddziałami Luftwaffe i SS - to tylko przykładowe sceny batalistyczne, które mogli w ubiegłym roku obejrzeć mieszkańcy Wrocławia. Rekonstrukcje wydarzeń z czasów powstania wielkopolskiego przygotowują w Poznaniu od lat, przy okazji kolejnych rocznic, miłośnicy historii ze Stowarzyszenia Grupa Rekonstrukcji Historycznej "3 Bastion Grolman". - Jesteśmy stowarzyszeniem, które "specjalizuje się" w powstaniu wielkopolskim. Przygotowania do kolejnych rocznic wielkopolskiego zrywu trwają ponad rok, na bieżąco współpracujemy z historykami, docieramy do źródeł historycznych. Sami szyjemy sobie mundury, sami też staramy się o pieniądze, bo tylko część dostajemy od organizatorów obchodów - tłumaczą rekonstruktorzy. Brali także udział w tegorocznej rekonstrukcji walk o wyzwolenie Poznania, która miała miejsce w lutym na Cytadeli. Z kolei Grupa Rekonstrukcji Historycznej "Grupa Operacyjna Śląsk" interesuje się okresem międzywojnia i kampanii wrześniowej. Jej członkowie uczestniczą w inscenizacjach batalii w różnych częściach kraju, m.in. na Śląsku w inscenizacji bitwy wyrskiej, określanej też jako bitwa pod Mikołowem. To jeden z epizodów obrony Górnego Śląska we wrześniu 1939 r. W dniach 1-3 września w rejonie miejscowości Wyry i Gostyń starło się kilkanaście tysięcy żołnierzy polskich i niemieckich. - Takie inscenizacje mają sens. Zwykle w czasie rocznic przypominają ludziom, co działo się na ich ziemi przed kilkudziesięcioma laty. To takie samo upamiętnienie jak pomniki czy tablice, ale w żywej i atrakcyjnej formie - uważa Piotr Skupień z "Grupy Operacyjnej Śląsk". Inscenizacje cieszą się ogromną popularnością, zwłaszcza wśród młodzieży akademickiej, co jest najlepszym dowodem na to, że są one nośnikami cennych treści - uważa kulturoznawca prof. Jerzy Miziołek. - To sposób na to, aby suche fakty historyczne zaistniały w naszej wyobraźni i zapadły w pamięć. Z psychologicznego punktu widzenia rekonstrukcje historyczne pełnią niezwykle ważną rolę w procesie utożsamiania się z pewnymi wartościami, które przyniosła nam historia. Lokalni bohaterowie Dla uczestników rekonstruowanych wydarzeń takie hobby nie jest jednak tylko zabawą. Podkreślają to wielokrotnie w wywiadach w prasie, radiu i telewizji. - Jeśli wyrażamy pewne emocje, a my te emocje staramy się wyrażać jak najwierniej, to trudno mówić o zabawie. My się nie śmiejemy na widowiskach historycznych, nie tańczymy, nie pijemy alkoholu, nie słuchamy muzyki i nie podskakujemy sobie w rytm rock and rolla - mówi Radek Gutowski z grupy rekonstrukcyjnej ze Zduńskiej Woli, który jednocześnie zaprzecza, że widowiska historyczne cieszą się największą popularnością wśród najmłodszych. - Można się zdziwić. Młodsze dzieci traktują to jak zabawę, ale dla ludzi w wieku naszych dziadków to nie jest zabawa. Trzeba zobaczyć, jak ci ludzie reagują... Są łzy i emocje - dodaje. - Widać wyraźnie, że tradycyjne formy upamiętnień - oficjalne uroczystości państwowe, apele poległych czy msze św. - ewoluują w stronę upamiętnień, które już odpowiadają nowoczesnym formom kultury. To może być np. koncert, gra miejska czy właśnie rozgrywana w jakiejś realnej przestrzeni inscenizacja - uważa dr Dariusz Gawin, socjolog i historyk, podkreślając, że realizacja tych "nowoczesnych upamiętnień" w miejscach, gdzie dokładnie przed laty rozgrywały się prawdziwe wydarzenia historyczne, jest często ich dodatkowym uatrakcyjnieniem. Dało się to zauważyć zwłaszcza podczas ostatnich obchodów 150. rocznicy wybuchu powstania styczniowego. Przywrócić pamięć o zapomnianych Władze centralne długo nie kwapiły się z organizacją jakichkolwiek obchodów tego jednego z największych narodowych powstań. Pojawiały się nawet zdania, że rocznicy przegranego powstania w ogóle nie należy obchodzić. Władze zmieniły zdanie wtedy, gdy rocznicowe obchody zorganizowała opozycja. - Głosy przedstawicieli rządzącej klasy politycznej, próbujących wymazać pamięć o powstaniu styczniowym, były oburzające. Rocznicę najważniejszych w dziejach Polski wydarzeń należy obchodzić niezależnie od tego, czy były to zwycięstwa, czy klęski, bo to one kształtują naszą tożsamość narodową - podkreślał w rozmowie z "Rzeczpospolitą" historyk prof. Jan Żaryn. Inaczej do sprawy podeszły też samorządy i lokalne organizacje, dzięki którym odbyły się setki obchodów w całym kraju, w tym także wiele inscenizacji powstańczych bitew. Dzięki zaangażowaniu młodych ludzi udaje się też stopniowo przywracać pamięć o Żołnierzach Wyklętych, których komunistyczne władze najpierw mordowały, a później skazywały na zapomnienie. - To nie władze państwowe o nas pamiętają. Gdyby pamięć o żołnierzach podziemia antykomunistycznego zależała wyłącznie od urzędników, już dawno pochłonęłyby nas mroki niepamięci - mówi płk Jan Podhorski, żołnierz Narodowych Sił Zbrojnych i powstaniec warszawski. - Przypomniała i walczy o nas polska młodzież. To jej zawdzięczamy powrót do pamięci społecznej. Państwo polskie zapomniało o swoich obrońcach, młodzież pamięta. Młodzi Polacy spontanicznie, od dwóch lat wykorzystując między innymi potencjał, jaki daje internet, organizują społecznościowe akcje przybliżające losy bohaterów naszej niepodległości. Co roku 24 lutego setki internautów biorą udział w akcji przypominającej o zamordowaniu przez komunistów w mokotowskim więzieniu gen. Augusta Emila Fieldorfa - "Nila", dowódcy Kedywu Armii Krajowej. Kibice pamiętają Swój sposób na upamiętnianie ważnych historycznych wydarzeń mają też piłkarscy kibice. W roku 2009 fani Lecha Poznań postanowili uporządkować wszystkie mogiły i miejsca pamięci związane z powstańcami wielkopolskimi. To niełatwe - takich miejsc w Wielkopolsce, na Kujawach i ziemi lubuskiej jest ok. 2500 - udało się zrealizować dzięki zaangażowaniu fanklubów i wielu ochotników. Z kolei w 2011 r. ulicami Poznania przeszedł, też po raz pierwszy, Marsz Zwycięstwa mający upamiętnić zawarcie 16 lutego 1919 r. rozejmu w Trewirze, który zakończył działania zbrojne w powstaniu wielkopolskim i sprawił, że region znalazł się w granicach II RP. Specjalnie na tę okazję kibice uszyli setki replik powstańczych flag, które powiewały nad głowami uczestników marszu. - Chcemy przypominać Polakom o zwycięskim powstaniu, którego niestety wiele osób w ogóle nie kojarzy - tłumaczą. Marsz już na trwałe wpisał się w krajobraz obchodów związanych z powstaniem. Co roku bierze w nim udział kilka tysięcy osób. O historii, a szczególnie o powstaniu warszawskim, pamiętają także kibice obu stołecznych drużyn: Legii i Polonii. W sierpniu 2006 r., kiedy Legia grała u siebie, na jednej z trybun stadionu rozłożona była czarna płachta. Widniał na niej znak Polski Walczącej, a obok napis: "To jest hołd dla tych, co noszą blizny, dla tych, co przelali krew w imię Ojczyzny". Co roku 1 sierpnia kibice Legii składają specjalne wiązanki i zapalają znicze w miejscach związanych z powstaniem. Od lat udają się też na Powązki, gdzie porządkują powstańcze mogiły. - Robiliśmy to już zanim - dzięki m.in. działalności Muzeum Powstania Warszawskiego - pamięć o bohaterskiej walce mieszkańców stolicy została nareszcie we właściwy sposób uczczona - podkreślają. Co roku fani Legii organizują spotkania z weteranami powstańczych walk. Mają specjalną grupę kibiców o nazwie Old Fashion Man Club, która zajmuje się codzienną pomocą dla tych ludzi. Postawiliśmy sobie za punkt honoru, że żadna z tych starszych już osób nie zostanie bez naszej pomocy - zapewniają fani warszawskiej drużyny. O powstańcach pamiętają też sympatycy Polonii. Również oni składają kwiaty na grobach poległych. W tym roku ma murze stadionu Polonii powstał 30-metrowy mural - malowidło przedstawiające sceny i hasła związane z powstaniem warszawskim. Swoje akcje, mające upamiętnić ważne wydarzenia historyczne, mają też fani innych drużyn, m.in. Śląska Wrocław czy Lechii Gdańsk. - Takich historii jest bardzo wiele. Często zdarza się, że to właśnie kibice są jedyną grupą, która pamięta o ważnych historycznych rocznicach czy oddaje hołd zapomnianym bohaterom - podkreśla ks. Jarosław Wąsowicz, kapelan kibiców, który od kilku lat organizuje patriotyczną pielgrzymkę kibiców na Jasną Górę. Kibice nie są jednak najbardziej "egzotyczną" grupą pielgrzymującą do Matki Bożej Jasnogórskiej. Na inauguracji sezonu w Częstochowie co roku spotykają się ...motocykliści. W tym roku w kwietniu na Jasnej Górze było ich ponad 15 tys. Jeżdżą też na rajdy do Katynia. Na motorach do Katynia Międzynarodowy Motocyklowy Rajd Katyński organizowany jest już od 12 lat. Wytatuowani motocykliści w skórzanych kurtkach odwiedzają też inne ważne miejsca związane z historią naszego kraju, a położone dziś za wschodnią granicą Polski. - Każda z miejscowości, przez które jedziemy, to kawał polskiej historii. Wszędzie spotkania z Polakami, z dziećmi w sierocińcach, z mieszkańcami i władzami miast. Winnica, polskie Termopile w Dytiatyniu i Zadwórzu, Katyń, Miednoje, Moskwa, gdzie złożyliśmy wieniec na symbolicznej mogile gen. Leopolda Okulickiego i Stanisława Jasiukowicza na Cmentarzu Dońskim - podsumowywał rajd Wiktor Węgrzyn, komandor Rajdów Katyńskich, ich pomysłodawca i organizator. Ostatnio, jak obliczył, grupą 70 motocyklistów przejechali w 22 dni ponad 6 tys. kilometrów. - Ani razu na trasie nie spotkała nas żadna nieprzyjemna sytuacja. Wręcz przeciwnie, wszyscy są nam niezmiernie życzliwi. Pamiętam, że na Wileńszczyźnie zobaczyliśmy grupę ludzi pozdrawiających nas z daleka z polskimi flagami. Podjechaliśmy do nich motocyklami, a oni zaczęli rzucać nam biało-czerwone kwiaty pod koła. Byliśmy tym bardzo poruszeni - wspomina Leszek Rysak, komandor trasy XII Rajdu Katyńskiego. Przypomina, że motocykliści angażują się także w projekty niezwiązane bezpośrednio z wyjazdem, ale wspierają inne inicjatywy patriotyczne. Jako przykład podał pomoc, jaką okazali uczestnicy rajdu podczas badań archeologicznych i prac ekshumacyjnych na terenie tzw. Łączki na Powązkach. Jednym z ważnych elementów Rajdów Katyńskich jest zawiezienie darów Polakom na Wschodzie, w tym polskim dzieciom na Kresach, ich rodzinom i opiekunom. Od kilku lat środki na ten cel zbierane są wśród motocyklistów właśnie podczas wiosennych zlotów na Jasnej Górze. Noszą one imię ks. Zdzisława Peszkowskiego, nieżyjącego już kapelana Rodzin Katyńskich. Inscenizacje cieszą się ogromną popularnością, zwłaszcza wśród młodzieży akademickiej, co jest najlepszym dowodem na to, że są one nośnikami cennych treści - uważa kulturoznawca prof. Jerzy Miziołek Tekst: Jarosław Stróżyk