Rok 2013. Polska. Ofensywa w kierunku wprowadzenia "związków partnerskich", de facto nadania parom homoseksualnym przywilejów przysługujących małżeństwom. Ukazanie się starannie opracowanej analizy tropiącej "homofobiczne treści" w podręcznikach szkolnych. Plany wprowadzenia obowiązkowej edukacji seksualnej już w przedszkolach. Być może analizowane osobno, żadne z tych zjawisk nie wydaje się specjalnie groźne. Wszystkie jako całość wpisują się jednak w ogólnoświatowy trend niszczenia rodziny i wartości chrześcijańskich. Zdaję sobie sprawę, że brzmi to jak spiskowa teoria dziejów. Nie jest to jednak tylko moja osobista opinia. Coraz częściej i głośniej mówią o tym naukowcy, psychiatrzy i psychologowie. Ostatnio taka konferencja, w której uczestniczyłam, odbyła się w kwietniu w Brescii (Włochy). Wzięła w niej udział między innymi amerykańska specjalistka od ideologii gender - Dale O’Leary. Autorka książki The Gender Agenda: Redefining Equality (Program gender - nowa definicja równości), prywatnie jest matką czworga dzieci i babcią gromadki wnuków. Podczas konferencji tłumaczyła, jakie są konsekwencje coraz bardziej popularnej ideologii gender dla psychoterapii oraz rozwiązań prawnych. Czym jest gender? Słowo "gender" pochodzi od łacińskiego genus, czyli rodzaj. W języku angielskim, z którego się wywodzi, "gender" było przez wieki określeniem gramatycznym. W znaczeniu używanym obecnie zastosowano je dopiero w 1955 r. Jego autorem był seksuolog John Money. Stworzył on teorię, według której płeć biologiczna (sex) jest czymś innym od roli płciowej (gender). Według niego "rola płciowa" to zespół cech i zachowań nabywanych w procesie wychowania, specyficznych dla określonej kultury. Słowo "gender" na określenie płci przyjęło się bardzo łatwo, ponieważ ludziom wydawało się, że jest zwyczajnie bardziej pruderyjnym synonimem słowa "seks" - oznaczającego nie tylko płeć, ale i stosunek płciowy. Nie to jednak było celem autorów tej ideologii. Warto przy tym wiedzieć, że nie istnieje jednolita teoria gender, a jest to po prostu wiele wzajemnie uzupełniających się tez i hipotez. Pierwsza z nich zakłada, że płeć biologiczna, z jaką się rodzimy, jest nieistotna. Dla człowieka ważna jest tożsamość płciowa, jaką przyjmie. To nie wszystko. Nawet mężczyzna czujący się mężczyzną ma według tej teorii prawo zachowywać się i ubierać jak kobieta lub w ogóle rolę płciową odrzucić. Jedynie wolny wybór w tym zakresie daje człowiekowi poczucie szczęścia. Twierdzenie to jest czysto ideologiczne, a jego podstawowym mankamentem jest fakt istnienia niedających się zatrzeć różnic biologicznych między mężczyzną a kobietą, obejmujących nie tylko cechy fizyczne, lecz sposób funkcjonowania. Czy płeć to kwestia wyboru? Szczególnie wstrząsającym dowodem na błąd założenia, że płeć można sobie wybrać, jest historia Bruce’a i Briana Reimerów. Urodzeni w 1965 r. w Kanadzie chłopcy mieli problem z oddawaniem moczu, poddano więc ich zabiegowi obrzezania. Bruce’owi przypadkiem usunięto całego penisa. Zrozpaczeni rodzice poznali wspomnianego już seksuologa Johna Money’a, który przekonał ich do swej idei: "Wychowanie, nie płeć biologiczna". Zdołał skutecznie wmówić rodzicom, że poddany terapii hormonalnej i wychowany na córkę Bruce stanie się szczęśliwą dziewczynką. Bruce, nazwany Brendą, mimo usilnych starań i terapii hormonalnej rozwijał się jak chłopak. Nienawidził lalek, sukienek, szukał towarzystwa chłopców, przez których był odrzucany. Cierpiał na depresję i był stałym pacjentem w gabinecie psychoterapii u Moneya. Dopiero w wieku 14 lat dowiedział się prawdy o sobie. Poddał się operacji przywrócenia męskości, przyjął imię David, a nawet się ożenił. Niestety był tak zniszczonym człowiekiem, że 4 maja 2004 r. popełnił samobójstwo. Dwa lata wcześniej samobójczo zginął jego brat Brian, także od lat poddawany "psychoterapii" Moneya. Jednak namacalnym skutkiem tej ideologii są aktualne tendencje w terapii. Na przykład dzieci cierpiące na zaburzenie tożsamości płciowej (chłopców chcących być dziewczynkami, dziewczynki chcące być chłopcami) zachęca się do poddania operacji chirurgicznej zmiany płci i podaje hormony, które zapobiegną dojrzewaniu płciowemu w zgodzie z płcią biologiczną. Tak samo forsuje się pomysł, by osoby transseksualne poddawać okaleczeniom, które sprawią, że ich wygląd zewnętrzny (łącznie z wyglądem genitaliów, ale nie zawsze) będzie adekwatny do ich wyobrażeń na temat tego, kim są. Chirurg nie zmieni pana w panią Oczywiście tzw. operacja zmiany płci tak naprawdę tego nie robi. Mówią o tym otwarcie chirurdzy dokonujący takich operacji (Georges Burou, Stanley Biber) - lekarz dostosowuje tylko wygląd do przekonań danej osoby na własny temat. Walt Heyer, były transseksualista (a zatem osoba, która zmieniła płeć - z mężczyzny na kobietę, a potem z powrotem), nazywa to samooszukiwaniem się, wchodzeniem głębiej w świat fikcji. Tym bardziej że transseksualiści stają się często karykaturami kobiet. Wchodzą demonstracyjnie w przesadnie stereotypowe kobiece role, np. starają się być seksbombami. Dale O’Leary mówi o tym wprost: "To dla mnie jako kobiety poniżające! Ubieranie się w seksowne ciuszki i robienie zakupów - naprawdę, to nie jest to, co czyni ze mnie kobietę!". Konsekwencje są poważne - i to już na poziomie szkoły. Dobrym tego przykładem jest przypadek osoby nazywającej się Colin Francis - mężczyzny od 2009 r. deklarującego się jako kobieta (bez żadnej interwencji chirurgicznej), który wywalczył sobie prawo do korzystania z kobiecej szatni. Colin Francis rozbierała się w tej szatni do naga, demonstrując swoje zdecydowanie męskie genitalia. Świadkiem tego były sześcioletnie dziewczynki. Gdy zszokowane poskarżyły się, zostały oskarżone o transfobię. Kobiety zniewolone przez mężczyzn Druga z teorii gender zakłada, że role płciowe określone przez kulturę są zawsze niesprawiedliwe, wymuszają dopasowanie do określonych oczekiwań niezależnie od predyspozycji i potrzeb konkretnej osoby. Co więcej - role płciowe obowiązujące w kulturze cywilizacji zachodniej są według tej ideologii wysoce krzywdzące - przede wszystkim dla kobiet. Dlatego druga teoria jest promowana przez radykalne feministki, odrzucające typowo kobiece role jako wyraz zniewolenia. Zgodnie z tą teorią jeśli kobieta pragnie zostać matką, nie ma to nic wspólnego z jej płcią, a wynika z uwewnętrznionych stereotypów, które wpajają w nią rodzice od momentu, gdy sięga po pierwszą zabawkę. Jest wynikiem krzywdzącej ją indoktrynacji. Teoria ta nie bierze pod uwagę autentycznych różnic między płciami, nie chce przyznać, że czymś innym są autentyczne różnice, czymś innym krzywdzące stereotypy. Rzeczywiste różnice objawiają się na przykład w sytuacji, gdy kobiety mają naprawdę wolny wybór. Zdecydowana większość przedkłada macierzyństwo nad karierę zawodową. Konsekwencje takiego podejścia do płciowości są daleko idące. Dla przykładu: IV Światowa Konferencja w sprawie Kobiet pod egidą ONZ, która odbyła się w Pekinie w dniach 4-15 września 1995 r., zaowocowała dwoma dokumentami końcowymi. Na 300 paragrafów ani razu nie wspomniano pozytywnie macierzyństwa i rodziny, za to ponad 300 razy pojawiło się określenie "gender". Uczestnicy konferencji domagali się też wprowadzenia do praw człowieka tzw. praw reprodukcyjnych. Na czym miałyby one polegać? Jedną z podstawowych konsekwencji różnic płci jest fakt, że jeśli na przykład uprawiamy seks, to może w wyniku tego dojść do poczęcia dziecka. Wiemy, że to oczywiste, natomiast sposób rozumowania ideologów gender jest następujący: każdy powinien mieć prawo do uprawiania seksu w celach rekreacyjnych. Rekreacyjnych - tzn. wyłącznie dla przyjemności, bez zobowiązań, bez limitów. Niestety, kobieta może za to zostać "ukarana" dzieckiem, co jest niesprawiedliwe. Aby zrównać prawa obu płci w tym zakresie, należy zadbać, by kobieta mogła uprawiać seks bez obawy o to, że zostanie ukarana za to koniecznością urodzenia dziecka! A zatem trzeba zadbać o powszechną dostępność antykoncepcji i aborcji, gdy antykoncepcja zawiedzie. Aborcji na żądanie, do 9. miesiąca życia dziecka poczętego, jeśli tylko kobieta sobie go nie życzy. Jednym z elementów walki z patriarchatem jest przy tym na przykład walka o powszechną edukację seksualną dzieci, tak by od najmłodszych lat uznawały seks rekreacyjny, a także homoseksualny (ostatnio też sadomasochistyczny) za naturalny i pożądany. Jak jest naprawdę? Nie rodzimy się białymi kartami. Płeć jest głęboko wdrukowana nie tylko w nasze ciała, lecz i w psychikę. Różnice w funkcjonowaniu społecznym obu płci wynikają w dużej mierze z uwarunkowań biologicznych. Weźmy choćby pod uwagę cykliczność nastrojów (a co niewiele osób wie - także np. efektywności intelektualnej kobiety) związanych z cyklem menstruacyjnym. Bzdurą jest zatem założenie, że kultura gwałci naturalną neutralność człowieka, narzucając mu określone role. Można wręcz postawić tezę, że kultura wykształciła się pod wpływem naturalnych różnic między kobietami a mężczyznami, a odmienne środki wychowawcze w stosunku do chłopców i dziewcząt są odpowiedzią na naturalnie wykazywane zachowania. Wiele z tego, co nazywamy "rolą płciową", jest rzeczywiście uwarunkowane kulturowo. Widać to, gdy patrzymy na role mężczyzn i kobiet w różnych kulturach. Jednak każda kultura wyznacza inną rolę kobiecie, inną mężczyźnie i gdy wyjdziemy poza poziom zewnętrznych różnic (ubioru, rytuałów itp.) zobaczymy zaskakująco wiele podobieństw. Ideologia gender stwarza największe niebezpieczeństwo dla wychowania dzieci. W całej swej pokrętności i pseudonaukowości ma rację w jednej kwestii - zachowania rodziców wobec dzieci mogą ich naturalne predyspozycje związane z płcią wzmocnić lub zniszczyć. Nie bądźmy obojętni Dale O’Leary ostrzega, że zmiany w prawodawstwie idą w kierunku, by wychowywanie dzieci w zgodzie z ich płcią biologiczną, wzmacnianie poczucia przynależności do płci, współgrających z nią zainteresowań i tendencji (np. zainteresowanie dziewczynek opieką nad lalkami, chłopców boksem) było definiowane jako przemoc psychiczna i prowadziło do odbierania dzieci rodzicom. Wszystko to sprawia, że ostatnie wydarzenia w Polsce powinny budzić nasz niepokój oraz pobudzać do konkretnych działań. Pod jednym względem jesteśmy w czołówce postępu światowego. Mamy prawo, podobne jak w Szwecji, pozwalające na odbieranie dzieci pod pretekstem przemocy psychicznej (np. sprawa państwa Bajkowskich, którym odebrano synów ze względu na podejrzenia o "przemoc psychiczną"). Być może Polska nie będzie pionierem w odbieraniu dzieci rodzicom za wychowywanie w zgodzie z wartościami chrześcijańskimi. Jeśli jednak nie będziemy działać już teraz - przez petycje, protesty rodziców, zapytania do posłów, interpelacje - możemy za chwilę zobaczyć, że zdanie demokratycznej większości przegrywa z ideologią. Ostrzeżeniem dla nas może być sytuacja we Francji, gdzie wielomilionowe protesty nie zapobiegły wprowadzeniu homoseksualnych małżeństw. Więcej seksu, mniej dzieci Dale O’Leary, amerykańska specjalistka od ideologii gender, autorka książki The Gender Agenda: Redefining Equality (Program gender - nowa definicja równości) Wojna z religią toczy się od lat. Prowadzona jest przez koalicję bojowników o prawa seksualne, radykalnych feministek, fanatycznych ekologów - zwolenników kontroli populacji i aktywistów GLBTQ (gay, lesbian, bisexual, transgender and queer - gejów, lesbijek, biseksualistów, transseksualistów i osób niezdecydowanych, jakiej są płci), czyli Seksualnej Lewicy. Choć każda z grup ma swoją własną agendę, łączy ich wspólny cel: absolutna wolność seksualna - więcej seksu, mniej dzieci. Zachęcają, by każdy szukał przyjemności seksualnej w dowolny sposób, samotnie lub z innymi, niezależnie od płci, wieku, statusu, preferencji partnerów. Obejmuje to także prostytucję oraz całkowitą wolność dla biznesu erotycznego, pod jednym warunkiem: zgody osób biorących w tym udział. Wszystko to bez strachu, wstydu czy dezaprobaty publicznej. Ponieważ całkowita wolność seksualna to prosta droga do rozprzestrzeniania się chorób wenerycznych, nieplanowanych ciąż i pozamałżeńskich dzieci, konieczna jest powszechna dostępność darmowej lub bardzo taniej antykoncepcji, aborcji i środków leczących choroby weneryczne i AIDS. Aby zapewnić zmiany w postawach, potrzebne do zabezpieczenia ich celów i ukryć negatywne konsekwencje swej agendy, Seksualna Lewica nalega, by wszystkie dzieci, począwszy od pierwszego roku w szkole poddać tzw. wszechstronnej edukacji seksualnej, promującej eksperymenty seksualne, masturbację i agendę GLBTQ. Edukacja seksualna uczy dzieci, w jaki sposób posługiwać się prezerwatywami korzystać z antykoncepcji, pigułki "dzień po", i promuje aborcję. Domaga się, by pozbawić rodziców opcji wycofania dzieci z udziału w tych programach, a nawet informacji o treści materiałów i prezentacji. Tak zwana wszechstronna edukacja seksualna nie jest wcale wszechstronna, ponieważ ignoruje lub przeinacza istotę czystości przedmałżeńskiej, wierności w małżeństwie. Zaprzecza też faktowi, że zaburzeniom tożsamości płciowej i powstawaniu skłonności homoseksualnych można zapobiegać, że możliwa jest zmiana orientacji seksualnej. Przemilcza zagrożenia zdrowotne - realne ryzyko chorób, bezpłodności, problemów psychologicznych i społecznych, będących konsekwencją promiskuityzmu seksualnego i aborcji. Seksualna Lewica domaga się, by regulacje prawne podważające absolutną wolność seksualną zostały odwołane lub zostały uznane za gwałcące nowo wynalezione "prawa reprodukcyjne i seksualne". Aby to osiągnąć, rewolucjoniści seksualni rekrutują media, stowarzyszenia profesjonalistów, biurokrację Narodów Zjednoczonych oraz przywódców politycznych, którzy mogą (ale nie muszą) być świadomi ich ostatecznych celów.