Niedawno ogłosił Pan, że postanawia zakończyć swą działalność artystyczną i poświęcić się całkowicie medycynie. Czy to decyzja nieodwołalna? Właściwie tak. Już nie koncertuję, praca lekarza jest za bardzo absorbująca. By wykonywać ją dobrze, trzeba z czegoś zrezygnować. Nie zarzekam się jednak, że nie napiszę już żadnej piosenki. Jeśli uzbiera się ich kilka, to być może pomyślę o wydaniu płyty. Obecnie swoje nowe piosenki bezpłatnie udostępniam w internecie. Na stronie www.sienkiewicz.art.pl są moje dwie ostatnie płyty w postaci programów, które umożliwiają ich ściągnięcie i przegranie na płytę CD. Są tam też dostępne ich okładki, tak więc każdy, kto chce, może słuchać za darmo mojej muzyki, a nawet bez konieczności kupowania w sklepie stać się posiadaczem albumów: "Fikcja solo" z 2005 r. i "Plaga" z 2006. Jest Pan osobą bardzo aktywną, bo oprócz bycia neurologiem specjalizującym się w chorobie Parkinsona, nagrał Pan kilkanaście płyt, wystąpił w dwóch filmach, do kolejnych kilku napisał muzykę. Jest Pan autorem poczytnych felietonów w prasie, przez pewien czas był Pan wiceprezesem rady programowej "Radia dla ciebie". Czy Pana doba ma 48 godzin? Staram się mało spać (śmiech). To prawda, przyzwyczaiłem się spać pięć godzin na dobę. W moim wieku to wystarczy. Czy to prawda, że nigdy nie chciał Pan być muzykiem, ale został nim tylko po to, by podreperować domowy budżet? Przyznaję, że tak było. Piosenki pisałem już w szkole średniej, ale tylko do przysłowiowej szuflady. Nigdy nie planowałem żadnej kariery muzycznej. Możliwość dorabiania śpiewaniem zacząłem brać po uwagę dopiero gdy przekroczyłem trzydziestkę, miałem już dyplom lekarza i rodzinę. W szpitalu nie zarabiałem dużo. Było to jeszcze w czasach realnego socjalizmu, ale także wtedy pensje medyków były naprawdę nieciekawe. Lekarze podobnie jak dzisiaj dorabiali sobie jak mogli. By utrzymać rodzinę, przez pewien okres jeździłem nawet w prywatnym pogotowiu alkoholowym. Już w tamtych czasach wielu moich kolegów wyjeżdżało na Zachód, skąd wracali ze sporym zastrzykiem finansowym. Zamiast pójść ich śladem i wyjechać, postanowiłem wyjść na estradę, upublicznić swoje utwory, nawiązać współpracę z wytwórnią płytową, która zechciałaby je wydać. Nigdy nie chciał Pan wyjechać? Od wyjazdu wolałem śpiew. Nie nadaję się na emigranta. Lubię przebywać na dobrze sobie znanym gruncie, czuć, że jestem u siebie, wśród starych znajomych, poruszać się w swoich rewirach. Wolę funkcjonować w dobrze sobie znanej obyczajowości i kulturze, rozumieć zachodzące w niej zjawiska. Choć nie wszystko mi się w Polsce podoba, to jednak czuję się tu bezpiecznie, tu mi dobrze. Wyjazd to dla mnie za duże ryzyko. Ale wyjście na estradę, otworzenie duszy przed publicznością, wystawienie siebie na ostrze krytyki to też ryzyko, a jego podjęcie wymaga odwagi. To akurat jest dla mnie proste. Stojąc na estradzie, mam przed sobą dość anonimowy tłum, skierowane na mnie reflektory oślepiają, tak że prawie nie widzę publiczności, do której śpiewam. To redukuje mój stres niemal do zera. Czy zawód lekarza pomaga w jakiś sposób w muzykowaniu? Kontakt z wieloma pacjentami daje pewną wiedzę statystyczną o ludziach i życiu, co może się potem przekładać na treść piosenek i ich charakter. Niejeden pacjent może stać się do tego ciekawą inspiracją. Mógłbym na ten temat opowiedzieć wiele anegdot, ale nie zrobię tego, bo złamałbym tajemnicę lekarską. Jakiś związek niewątpliwie istnieje. A czy muzyka może pomagać w pracy neurologa, np. w leczeniu choroby Parkinsona? Oczywiście. Istnieje takie zjawisko jak kinezja paradoksalna. Polega ono na tym, że w warunkach ekstremalnych, np. w czasie kataklizmów, jak trzęsienie ziemi czy pożar, chorzy na Parkinsona, którzy na co dzień mają już kłopoty w sprawnym poruszaniu się, potrafią uciekać tak samo skutecznie jak ludzie zdrowi. Na pewien czas ich sprawność się po prostu samoczynnie poprawia. Do podobnych reakcji może dochodzić także pod wpływem muzyki. To nie przypadkowe, że Stołeczne Stowarzyszenie Osób z Chorobą Parkinsona pierwotnie zawiązało się jako kółko taneczne. Chorzy intuicyjnie wyczuwali, że w tańcu poruszają się lepiej, że uruchamia on w ich mechanizmy, które przełamują bezruch wynikający z choroby. Zastosowanie rytmicznych bodźców np. w formie muzyki marszowej ułatwia też przeprowadzanie ćwiczeń ruchowych.