Konfrontacja obydwu obrazów wypada dla filmu przygotowanego przez National Geographic druzgocąco. Pełno w nim przekłamań, manipulacji i uproszczeń. Wypowiadający się ze strony polskiej Maciej Lasek, przewodniczący Państwowej Komisji Badania Wypadków Lotniczych, Wiesław Jedynak, członek jego zespołu, i Jerzy Miller, firmujący raport na temat katastrofy smoleńskiej bez mrugnięcia okiem, potwierdzają narrację, którą ekipa Putina forsuje od 10 kwietnia 2010 r. Ujmując rzecz najkrócej, opiera się ona na twierdzeniach, że bezpośrednią winę za katastrofę ponosi załoga prezydenckiego tupolewa, która podczas podejścia do lądowania na lotnisku w Smoleńsku wykazała się skrajną nieodpowiedzialnością i brakiem profesjonalizmu. Do tego trzeba dodać presję, którą na kpt. Arkadiusza Protasiuka i pozostałych pilotów wywierało otoczenie prezydenta, a także dowódca wojsk lotniczych gen. Andrzej Błasik. filmie National Geographic, tak jak w raporcie MAK, załoga Tu-154 to grupa zastraszonych idiotów, która niczym japońscy kamikadze kontynuuje samobójczy manewr lądowania, pomimo ostrzeżeń płynących ze strony rosyjskich kontrolerów. Kompromitacja Autorzy filmu przygotowanego przez National Geographic na wstępie zastrzegają, niejako asekurując się, że oparty jest on wyłącznie na oficjalnych ustaleniach. Czy jednak taka deklaracja zwalnia z dociekania prawdy? Przecież kluczowe tezy raportu MAK i będącego niemal jego kopią opracowania zespołu Millera zostały obalone przez niezależnych ekspertów. Dlaczego ekipa Towarzystwa NG, tak szczycącego się swoją ponadstuletnią chlubną tradycją, nie zadała sobie trudu i nie skonfrontowała wniosków raportów MAK i komisji Millera z ustaleniami niezależnych naukowców współpracujących z sejmową komisją Antoniego Macierewicza? Odrzucona a priori w oficjalnych raportach hipoteza o wybuchach w ostatniej fazie lotu Tu-154 została bardzo przekonywająco uargumentowana. Naukowcy współpracujący z zespołem posła Macierewicza udowodnili też, że przyczyną katastrofy nie było zderzenie samolotu z "pancerną brzozą". Nawet skompromitowana wielokrotnie podczas śledztwa w sprawie katastrofy smoleńskiej prokuratura wojskowa przyzna- ła ostatnio jednoznacznie, że nie ma jakichkolwiek dowodów na to, żeby gen. Błasik był obecny w kabinie pilotów. Wszystko wskazuje na to, że załoga kpt. Protasiuka podczas manewru lądowania zachowała wszystkie procedury i reagowała właściwie. Pewne jest też, że na wieży lotniska w Smoleńsku panował totalny chaos i bałagan, a komunikaty z niej płynące mogły całkowicie zdezorientować załogę prezydenckiego tupolewa. Jak wszystkie te fakty zestawić z obrazami, które widzowie mogli zobaczyć w filmie Śmierć prezydenta? Zamiast prymitywnego baraku - jak w rzeczywistości - schludne, dobrze wyposażone pomieszczenie wieży kontrolnej. Najprawdopodobniej Bogu ducha winni polscy piloci, wykonujący swoje zadanie, przedstawieni jako grupa nierozgarniętych niezgułów, robiących głupie miny, sterroryzowanych psychicznie przez chcącego wylądować za wszelką cenę prezydenta i jego zaślepionych urzędników. A do tego wszystkiego, irytujące puenty - odgrywającego w filmie NG rolę niezależnego komentatora - Konstantego Geberta, dziennikarza "Gazety Wyborczej". Redakcja Geberta od momentu katastrofy w Smoleńsku robi wszystko, żeby podtrzymywać wersję zdarzeń wygodną dla Rosji. Jak można było w tej sytuacji uczynić jedynym komentatorem z polskiej strony dziennikarza tytułu, tak jednoznacznie zdeklarowanego w całej sprawie? Konwencją cyklu "Katastrofy w przestworzach", w ramach którego powstał film Śmierć prezydenta, jest fabularyzowanie części wątków. W tym wypadku ta fabularyzacja wypadła wręcz groteskowo. W filmie widzimy na przykład śledczych obydwu stron na miejscu katastrofy, którzy po partnersku prowadzą czynności dochodzeniowe. Obie ekipy, wyglądające jak doborowe zespoły FBI, z wielkim profesjonalizmem dokonują oględzin miejsca katastrofy, a następnie analizują zapisy czarnych skrzynek. Jak wiadomo te sielskie obrazki nie mają nic wspólnego z rzeczywistością. W filmie National Geographic próżno szukać zdjęć ostentacyjnego demolowania wraku czy zacierania śladów przez Rosjan. Nie ma w nim ani słowa na temat bezczeszczenia zwłok ofiar czy "seryjnych samobójstw" ludzi związanych na różny sposób z katastrofą pod Smoleńskiem. Jest za to budujące przesłanie kończące film o tym, jak to dwa zwaśnione narody połączyła sprawa dogłębnego wyjaśnienia przerażającej tragedii prezydenckiego samolotu. Myślę, że gdyby ekipa National Geographic, która przygotowała Śmierć prezydenta, w podobny sposób podeszła do tema-tu zamachu na samolot linii PANAM nad Lockerbie, zostałaby w trybie natychmiastowym zwolniona z pracy z powodu braku elementarnej rzetelności i obiektywizmu. Anatomia upadku Niemal równolegle z premierą obrazu National Geographic ukazał się film Anity Gargas Anatomia upadku - też poświęcony katastrofie smoleńskiej. Film Gargas to diametralnie inna jakość w stosunku do kanadyjskiej produkcji. Autorka dotarła do nowych świadków, których świadectwo zadaje kłam ustaleniom MAK i komisji Millera. Ludzie wypowiadający się w filmie Gargas, widzieli i znajdowali szczątki prezydenckiego samolotu daleko poza miejscem katastrofy, widzieli zawracające karetki pogotowia. Swoje ustalenia Gargas konfrontuje z odpowiedzialnymi za śledztwo prokuratorami z Prokuratury Generalnej i Naczelnej Prokuratury Wojskowej. Z ich strony spo-tyka się wyłącznie z unikami i skandaliczną indolencją. Próby uzyskania komentarza do nowych faktów w śledztwie ze strony premiera Donalda Tuska pokazują tylko butę i arogancję rządzącej ekipy. Ogromną zaletą filmu Gargas jest uświadomienie odbiorcom, przez pryzmat smoleńskiej katastrofy, dramatycznej słabości polskiego państwa niezdolnego do jakiegokolwiek skutecznego działania w obronie prawdy i czci swoich obywateli. Szkoda, że w przeciwieństwie do żenującej produkcji National Geographic film dziennikarki "Gazety Polskiej" nie może liczyć na szerokie rozpowszechnianie za granicą. Niestety, w ślad za National Geographic w świat pójdzie znów przekaz o nieodpowiedzialnym polskim prezydencie i pilotach samobójcach, którzy doprowadzili do tragedii pod Smoleńskiem. Tylko w to graj propagandzistom Kremla. Dobrze byłoby, gdyby Anatomię upadku mogli zobaczyć chociaż polscy telewidzowie. Film Gargas wyemitowała już ogólnokrajowa TV Puls, do jego emisji przymierza się też TVP. Może ten dokument choć część osób wyśmiewających się ze "smoleńskiej sekty" skłoni do refleksji. Krytycy Anatomii upadku podnoszą argument, że film Gargas został zrobiony pod tezę, według której to, co wydarzyło się w Smoleńsku, na pewno miało inny przebieg niż ustalenia komisji Millera. Tyle że raport firmowany przez byłego ministra spraw wewnętrznych zawiera w sobie tyle przekłamań i nieścisłości, że nie sposób go nie zakwestionować. To właśnie zrobiła Gargas. Nie ma powodu, żeby stawiać jej z tego tytułu zarzut stronniczości. Co więcej, tropy, które podjęła autorka Anatomii upadku, zostały kilka dni temu dodatkowo uprawdopodobnione przez rosyjski dokument opublikowany w ostatnich dniach w miesięczniku "Nowe Państwo". Jest to sporządzony zaledwie kilka godzin po tragedii bardzo szczegółowy opis terenu katastrofy. Wynika z niego, że dokładnie to, o czym mówi Gargas w swoim filmie, czyli szczątki prezydenckiego samolotu, rozrzucone było na znacznym terenie, zalegało nawet na dachach okolicznych budynków, a słynna "pancerna brzoza" złamana była zaledwie metr od wierzchołka. Ten ostatni fakt potwierdza wcześniejsze wnioski profesorów Biniendy, Szuladzińskiego i Nowaczyka, według których, zderzenie z brzozą nie było przyczyną katastrofy samolotu wiozącego polską elitę, a najbardziej prawdopodobną wersją tłumaczącą jej tajemnicę jest hipoteza eksplozji, a co za tym idzie, udziału osób trzecich. Tekst: Ryszard Gromadzki