W końcu pod Bramę Rybę przyjeżdża co roku kilkadziesiąt tysięcy ludzi (w tym roku co najmniej 60 tys.), a to przecież porównywalne z liczbą kibiców na Euro, ktoś to musi przecież zauważyć. Telewizja, radio? Lokalne, ogólnopolskie, satelitarne czy jakiekolwiek inne - przecież to jest dziennikarski temat. Jak jest w tym roku - dużo, mało ludzi? Zimno czy wakacyjnie ciepło? Co śpiewają najchętniej, kto i o czym głosi kazanie? I to obecne od 2005 r. pytanie, wynikające przecież nie tylko z chęci zaspokojenia zwykłej ciekawości, jak w tym roku na Lednicy będzie wyglądać 21.37... Może ktoś to pokaże takim jak ja, którzy nie mogą tam dojechać, a którzy choćby dzięki mediom chcieliby się tam z tymi młodymi znaleźć. Jeszcze kilka lat temu relacja byłaby (nieważne, że tylko kilka minut) w publicznej Jedynce, może nawet przez pół godziny w Dwójce i na pewno w regionalnej TVP3. Swój przekaz miałaby nawet TVN, a może i Polsat... A dziś w dobie HD w 3D? Rezultat poszukiwań chyba wszystkim znany i łatwy do przewidzenia. W chwili gdy na Lednicy mamy "godzinę Jana Pawła", na Jedynce w Opolu śpiewa "zwycięzca plebiscytu internautów Enej", na Dwójce Bruce Willis zabija kogoś, by on nie zabił jego, w Polsacie strzelanina, a w TVN-ie mordobicie. W lokalnym paśmie TVP Info, uf... wreszcie informacje, ale tu relacja z Lednicy kończy się na zdjęciach sprzed południa i zajmuje tyle samo czasu, ile relacja z obchodów Tygodnia Kultury Muzułmańskiej, choć na oko widać, że liczba jego uczestników jest jednocyfrowa. Włączam radio. Jedna, druga, trzecia, piąta stacja, prawie wszędzie dyskoteka i wreszcie jest... "Nie bój się, wypłyń na głębię". To nasze małe, diecezjalne Radio Emaus. Tylko ono. Co się stało, że coraz częściej, coraz większa liczba Polaków ma wewnętrzne przekonanie graniczące z pewnością, że dla katolików wolność słowa w eterze już dawno się gdzieś zgubiła? Miało być tak pięknie O sile i jakości medialnego przekazu nie decydują niestety nawet najbardziej zacne, ale niemające zbyt wielkiego zasięgu rozgłośnie czy gazety. Główny przekaz to media wysokonakładowe, telewizje najchętniej oglądane, stacje radiowe, docierające choćby potencjalnie do milionów słuchaczy. Określa się je jako mainstreamowe, narzucające innym tematy i ich interpretacje. To dlatego w państwach o ustroju demokratycznym rządzi zasada "nie ma cię w telewizji, nie istniejesz". Dlatego właśnie te główne, elektroniczne media, radio i telewizję, usiłowaliśmy wyrwać z objęć komunistycznego systemu prasowego prawie dokładnie 20 lat temu, bo przecież w 1992 r. uchwalono ustawę o radiofonii i telewizji, dzięki której przyznano pierwsze koncesje na legalne nadawanie programu radiowego i telewizyjnego. Przedłużanie się prac nad tą ustawą spowodowało wówczas żywiołowy i niekontrolowany proces powstawania radia i telewizji pirackich. Według stanu na 2 czerwca 1993 r. w Polsce nielegalnie działało 55 stacji radiowych i 19 stacji telewizyjnych, a kilkanaście stacji nadawczych Radia Maryja pracowało na częstotliwościach niezgodnych z zezwoleniami. W tym samym czasie Minister Łączności, działając na mocy ustawy z 17 maja 1989 r. o stosunku Państwa do Kościoła, wydał podmiotom prawnym reprezentującym Kościół zezwolenia na uruchomienie 63 stacji radiofonicznych. Pluralizm w eterze, ta podstawa demokracji i fundament kontrolnej funkcji mediów, wydawało się, że na trwałe trafia do polskiego porządku prawnego w mediach. Z perspektywy dzisiejszej batalii Telewizji Trwam o stworzenie jej takich samych możliwości nadawania programu jak każdej innej stacji, np. z disco polo, sportem czy kreskówkami, warunki, w jakich przyznawano pierwsze legalne koncesje, wydają się nierealną bajką. Krajowa Rada Radiofonii i Telewizji rozdawała dobro niezwykle cenne i rzadkie, jakim były radiowe i telewizyjne częstotliwości, postanowiono więc, że wszystkie przesłuchania wnioskodawców odbędą się publicznie. Prezentacja wniosków o koncesję na rozpowszechnianie programów o zasięgu ogólnokrajowym odbywała się w Warszawie w gmachu Sejmu, w obecności przedstawicieli zainteresowanych organów państwowych i środków masowego przekazu, lokalne - w największych województwach - też publicznie. Każdy, kto obserwował wówczas te przesłuchania, zapamiętał z pewnością postać pewnego zakonnika, redemptorysty, który na spotkanie z przedstawicielami Rady przyniósł pokaźnych rozmiarów białą figurę Matki Bożej. Kto mógł wówczas przypuszczać, że kilkanaście lat później to właśnie jego Radio Maryja stanie się symbolem walki o swobodę wypowiedzi, o prawo do prezentowania własnych, nie zawsze wygodnych dla władzy poglądów. Przetasowania w rankingach Dowodem na to jest oczywiście nie tylko gigantyczne wsparcie, jakiego słuchacze radia udzielili w boju o nadawanie cyfrowe swojej Telewizji Trwam (w sumie zebrano już ponad 2 mln podpisów!), oraz nie tylko tysiące ludzi na ulicach, konsekwentnie domagający się nie podwyżek płac i emerytur, co w obecnej sytuacji stale rosnących kosztów utrzymania, byłoby nawet zrozumiałe, lecz równego z innymi traktowania katolickich mediów. Są one fenomenem, bo przecież tak długo wmawiano nam, że media te są niszowe i właściwie tylko dla zacofanych "moherowych beretów". Nic bardziej mylnego. Według najnowszych badań Radio Track SMG/KRC A Millward Brown Company, czyli standardowych badań radiowego audytorium, Radio Maryja jest jedynym radiem w kraju, które dynamicznie zwiększa swój udział w rynku. W ostatnim roku radio, którym kieruje o. Rydzyk, zwiększyło swoją słuchalność aż o 37 proc. i zajmuje teraz 5. pozycję wśród najchętniej słuchanych stacji radiowych, zaraz po RMF-ie, Zetce, PR I i PR III, wyprzedzając nawet tak bardzo promowane stacje jak TOK FM czy Eska Rock. I co dodatkowo godne podkreślenia, ten wynik tzw. słuchalności Radio Maryja osiąga, będąc nadawcą społecznym, a więc nie mając żadnych przychodów z reklam oraz nie pobierając opłat z tytułu rozpowszechniania, rozprowadzania lub odbierania programu. Tak na marginesie - w Polsce ze statusu nadawcy społecznego korzystają dotychczas wyłącznie nadawcy programów religijnych: właśnie ogólnopolskie Radio Maryja, cztery diecezje Kościoła katolickiego, jedna diecezja Kościoła prawosławnego oraz dwie parafie katolickie. Jest to bardzo mała liczba nadawców, biorąc pod uwagę, że programy radiowe w Polsce nadaje 295 podmiotów. Do Brukseli po pomoc Sytuacja mediów w Polsce stała się ostatnio przedmiotem tzw. wysłuchania publicznego w Parlamencie Europejskim, zorganizowanego przez Solidarną Polskę i eurodeputowanych z ramienia frakcji Europejscy Konserwatyści i Reformatorzy. Głównym powodem tego wysłuchania był niedawny wyrok Wojewódzkiego Sądu Administracyjnego, który oddalił skargę fundacji Lux Veritatis na decyzję Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji o nieprzyznaniu Telewizji Trwam koncesji na naziemne nadawanie na multipleksie cyfrowym. W wysłuchaniu tym wzięli udział dziennikarze, dla których sprawa Telewizji Trwam to modelowy przykład współczesnej praktyki łamania wolności słowa. A przecież przestrzeganie wolności słowa podobno traktowane jest w Unii Europejskiej priorytetowo. W Brukseli zwracali na to uwagę m.in.: Anita Gargas, Bronisław Wildstein, Jacek Karnowski czy Wojciech Reszczyński, jedni z wielu dziennikarzy usuniętych z pracy w mediach publicznych w ostatnich latach. Różne zawodowe życiorysy i wspólny mianownik - nie zobaczymy ich i ich programów w głównych stacjach telewizyjnych i radiowych. Przypadek? Pozostają więc małe, ale niezależne rozgłośnie, najczęściej właśnie katolickie, bo inne, by przetrwać, musiały zrzeszać się w ogólnopolskie sieci i dziś niewiele mają wspólnego z rzeczywistą niezależnością. Poznańskie Radio Emaus z Lednicy nadawało do północy, a jego emitowany przez nadajnik małej mocy sygnał transmitowało jeszcze Radio Fiat z Częstochowy, Radio Głos z Pelplina i Radio Gorzów, a przez internet "Nie bój się, wypłyń na głębię" słyszano nawet w Irlandii, Brazylii, USA i Dubaju. Poradzimy sobie, nawet jeśli przed katolikami zamkną wszystkie multipleksy świata. Jolanta Hajdasz