Wyjazd do Gruzji poprzedzają, jak zwykle w takich przypadkach, odpowiednie przygotowania. Szukanie kontaktów, telefonów, maili, sprawdzanie wiarygodności. Każdy Gruzin mieszkający w Polsce chce pomóc. Każdy pomaga. Opieramy się na dwóch organizacjach pozarządowych: Academy for Peace and Developement i Humanitary Centre Abkhazeti. Pierwszy raz w historii PAH polegamy tylko na organizacjach miejscowych. Nie decydujemy się na konwój. Gruzja jest bardzo daleko, a koszt jednej ciężarówki to 30 tys. zł. Poza tym, mimo wojny, wszystko tam działa: supermarkety, banki, bankomaty... Lecimy samolotem do Batumi. Stamtąd podążamy tropem uchodźców poprzez Ozurgeti, Sarnaki, Zugdidi, Kutaisi, Gorii, aż do stolicy: Tbilisi. Kupujemy wszystko, co potrzebne, na miejscu: w supermarketach, na rynkach, bazarach. Janka robi rozpoznanie, jeździ do obozów, rozmawia z poszkodowanymi. Ja odpowiadam za zakupy i ich rozdział. Pomagają nam młodzi Gruzini, którzy kiedyś też przeżyli dramat uchodźstwa z Abchazji... Namioty w Gori Uchodźców jest ok. 128 tys. Nie wszyscy jednak mają status uchodźcy w sensie prawnym. Są wśród nich też tzw. uchodźcy wewnętrzni czy wewnętrznie przemieszczeni. Jaka jest ich struktura? To dla nas bez znaczenia; nie liczą się cyfry, a konkretni ludzie. Gdy wszystko wróci do normy, zostanie ich około 32 tys. Co gorsza, uzupełnią falę pierwszego uchodźstwa z początku lat 90. i pierwszego konfliktu z Abchazją i Osetią. Sytuacja uchodźców jest bardzo różna. Są tacy, którzy usłyszeli, że atakują Rosjanie i choć nie padła ani jedna bomba, spakowali swój dobytek i przemieścili się, często zresztą własnym transportem. Najczęściej do rodziny, znajomych. Są tacy, którzy w popłochu, w nocy, uciekali z rejonu działań wojennych, podczas ostrzału wioski czy miasta, często tak, jak stali, nawet bez dokumentów. Są i tacy, którzy znaleźli schronienie w prowizorycznie przygotowanych przez władze obozach umiejscowionych w szkołach, szpitalach. W Gori poszkodowani - m.in. mieszkańcy zniszczonych od wybuchu bomby bloków - znaleźli schronienie w obozie namiotowym, postawionym naprędce w parku miejskim. Te namioty są nieduże i stosunkowo cienkie. Nie ochronią ich przed zimą, ale po remoncie bloków przemieszczeni wrócą do swoich mieszkań, podobnie, jak ci koczujący u rodzin i znajomych. Inni przemieszczają się spontanicznie, osiedlają na dziko w pomieszczeniach, oborach, fabrykach, które po dawnym ustroju niesprywatyzowane zostały rozkradzione i opuszczone. Tak jak wojskowy szpital, z którego wyniesiono dosłownie wszystko, włącznie z sedesami, kablami czy kontaktami. Warunki tam panujące są dramatyczne. Żyje w nich od kilkuset do nawet 1600 osób. Najwięcej takich ośrodków jest w Tbilisi. Pampersy na dwa miesiące Nasze działanie w Gruzji to powrót do korzeni, elementarz pomocy humanitarnej. Nie długofalowo i programowo, jak chociażby w Czeczenii, Sudanie czy Afganistanie, ale natychmiast. Tu pomoc potrzebna jest od razu. Pomagamy na ogół kompleksowo, wspierając konkretny obóz, poczynając od zapewnieniu ludziom dachu nad głową, poprzez lekarstwa, żywność, pościel i inne niezbędne rzeczy. Każdy potrzebuje czegoś innego. Tym, którzy trafili do rodzin czy przyjaciół, nie jest potrzebna pościel czy materace, a żywność, środki czystości, leki. Inni, choć żywność mają, to od dwóch tygodni żyją na suchym prowiancie. Dramatycznie apelują o coś ciepłego, marzy im się gotowany kartofel. Kupujemy im ziemniaki, bulion. Są miejsca, jak te w mieście Chiatura, gdzie świetnie działa pomoc rządowa. Każdy uchodźca jest tam rejestrowany, dzięki czemu dostaje pomoc nie tylko doraźną, ale otrzyma też ją później, gdy sytuacja się unormuje. Są i rzeczy, które w tej trudnej sytuacji nie przychodzą do głowy. A może po prostu są zbyt wstydliwe, by o nich mówić. Higiena osobista. Podpaski, papier toaletowy, pampersy - bez nich żaden obóz nie ma racji bytu. Rozwozimy po poszczególnych obozach pakiety dla niemowląt: butelki, smoczki i paczki pampersów, które mają wystarczyć na najbliższe dwa miesiące. Bo czy ktoś z nich wie, gdzie i w jakich warunkach się znajdzie?