Na razie najbardziej tracą ci, których losy związane są z funduszami otwartymi - podczas gdy, o paradoksie, ZUS okazał się gwarantem stabilności - przynajmniej na razie. Nie chcę jednak pisać dalej wyłącznie o tym, co jest teraz w czołówkach gazet. Spróbujmy natomiast zwrócić uwagę na to, o czym pisze się rzadko lub nigdy. System emerytalny - o którego płynność specjaliści martwią się od lat coraz bardziej - sam jest skutkiem pewnego kryzysu. Tak, mało kto zwraca dziś uwagę, że to, jakie znaczenie mają dziś emerytury w życiu naszych społeczeństw, wynika z pewnej smutnej prawdy: system ten wyrasta z postępującego rozbijania więzi społecznych. Nie teoretyzujmy jednak od samego początku. Oto reklama, która zupełnie niedawno gościła regularnie na ekranach naszych telewizorów. Energiczny starszy pan poprawia krawat przed lustrem, wyraźnie szykuje się do wyjścia. W tle pojawia się jego syn. "Ma tutaj tata coś na wydatki - mówi, wręczając banknot. - Tylko niech tata będzie przed dziesiątą". Spojrzenie ojca gaśnie, boleśnie poczuł ściśnięte cugle. To reklama funduszu emerytalnego, który sygnalizuje, że z jego pomocą życie starszego człowieka nie musi być aż tak okropne, jak los ojca uzależnionego od syna. Rywalizacja starego i młodego gospodarza to temat stary jak świat. Na tym motywie, "kto będzie trzymał cugle", urosły tony anegdot. Nowe jest tylko to, że właściwym rozwiązaniem tego napięcia jest oddanie się w opiekę "systemu". Zimny i bezosobowy "system emerytalny" jest dla nas czymś bezpieczniejszym niż wikt i opierunek u swoich. Choćby więc ten system oszukiwał ludzi nie gorzej od kanciarza i traktował ich zgoła po kafkowsku - zawsze może liczyć na zaufanie większe niż własna rodzina. Zmiana wprowadzona przez indywidualną emeryturę polega na radykalnym zawężeniu sfery dobra wspólnego rodziny: środki odcinane od comiesięcznego dochodu i odprowadzane przez lata do systemu emerytalnego dość trudno traktować jako transpokoleniowe dobro wspólne rodziny - jest to coś "prywatnego", wyłączonego z dziedzictwa rodzinnego. Dziś zatem wypracowuje się własne emerytury, a nie wspólne dobro. Zwróćmy uwagę na rysę cywilizacyjną, która kiedyś wywołała konieczność emerytur - ale pogłębiając się, uderza również w nie same. System emerytalny wymaga solidarności pokoleń: ludzie przez cały czas aktywności zawodowej pracują na aktualnych emerytów, aby z kolei po przejściu na emeryturę korzystać z pracy następnych pokoleń. Ten piękny obraz zostaje zakłócony wraz z radykalnymi spadkami urodzeń na granicy pokoleń, gdy - na dodatek przy wydłużeniu przeciętnej życia emerytów - proporcja utrzymujących i utrzymywanych nie gwarantuje już płynności finansowej systemu. Jesteśmy tego świadkami w wielu krajach Zachodu. Jak pokazuje zacytowana reklama, ważnym nerwem systemu emerytalnego jest połączenie nieufności międzypokoleniowej i egoizmu jednostki, jej wysiłku "zachowania sobie czegoś" (zastępującego wolę "przekazania potomkom"). I, co ciekawe, podobna kombinacja podcina z czasem także system ubezpieczeń społecznych: zabójcze dla tego systemu demograficzne zwijanie się społeczeństw jest efektem oparcia swojej przyszłości raczej na koncie niż na potomstwie oraz niechęci do podejmowania inwestycji tak "ryzykownych" i długotrwałych, jak zrodzenie i wychowania dzieci (w liczbie mnogiej!). Po zużyciu się kapitału solidarności społecznej system emerytalny musi ewoluować w stronę jeszcze bardziej zindywidualizowanych - co ma znaczyć: jeszcze bezpieczniejszych - kont z lokatami inwestycyjnymi. Czasami przypomina to wyprzedaż szalup na potężnym statku o posturze Titanica: gdy wszystko będzie szło pod wodę, dzięki nam uratujesz swoją skórę! Ponieważ jednak w systemie ekonomicznym wszystko jest połączone, a żywioły rynku nadal trudno przewidywalne, w momencie kryzysu nawet ta gwarancja posiadania miejsca w szalupie ratunkowej może się okazać tylko formą dopuszczenia do brutalnej gry w komórki do wynajęcia. Miejmy nadzieję, że wzburzone fale rynku za jakiś czas się uspokoją i wszystko wróci do jakiej takiej stabilności - także konta przyszłych emerytów. A jednak zwłaszcza dziś warto dostrzec to, że systemy mające "zastępować" naturalne więzi społeczne, najpierw je rzeczywiście niszczą, a potem same tracą wydolność. Paweł Milcarek