Kościół zbyt dobrze wie, czym jest wojna. Zna ją z pierwszej linii frontu, z punktu widzenia ludności cywilnej. Misjonarze, biskupi, nuncjusze na własne oczy przekonują się o okrucieństwach konfliktów zbrojnych: w Kongu, Sudanie, Libii, Syrii czy Iraku. Dlatego Kościół tak ostrożnie wypowiada się o potrzebie działań militarnych. Z odpowiedzialności za zagrożonych Zazwyczaj stara się je powstrzymać, szuka innych rozwiązań, dialogu, negocjacji, modlitwy. Tym niemniej pojęcie wojny sprawiedliwej, przynajmniej od czasów św. Augustyna, należało do katolickiej doktryny. Obecnie Katechizm Kościoła Katolickiego mówi nie tyle o wojnie sprawiedliwej, ile o koniecznej obronie, a nawet o obronie z użyciem siły militarnej. Nie chodzi bowiem o agresję wymierzoną w agresora, ale o obronę i powstrzymanie jego zbrodniczych działań. Przeformułowanie terminologii dokonało się po okrucieństwach wojen światowych XX w. Kiedy jednak w latach 90. ubiegłego wieku rozpadała się Jugosławia, Jan Paweł II nie zawahał się poprosić wspólnotę międzynarodową o ingerencję humanitarną, by zakończyć czystki etniczne. "My nie popieramy wojny, ale chcemy ją powstrzymać. Powstrzymanie ręki agresora jest obowiązkiem. Inaczej bylibyśmy jego wspólnikiem" - mówił w 1992 r. sekretarz stanu kard. Angelo Sodano. Do podobnej zasady odwołano się kilka lat później, apelując o ingerencję wspólnoty międzynarodowej w Timorze Wschodnim. Benedykt XVI popierał tę zasadę, nawet jeśli sam nie musiał się do niej odwoływać. Kiedy mówił o niej w 2008 r. w siedzibie ONZ w Nowym Jorku, nie użył już jednak pojęcia "ingerencja humanitarna", która jako ingerencja ma negatywny wydźwięk, lecz podkreślił odpowiedzialność wspólnoty międzynarodowej za ochronę zagrożonej ludności. W ostatnich latach Stolica Apostolska nie domagała się interwencji zbrojnej od wspólnoty międzynarodowej. Wręcz przeciwnie, w 2003 r. Jan Paweł II przestrzegał świat przed tak zwaną wojną prewencyjną w Iraku. Przed trzema laty Watykan starał się zapobiec interwencji zbrojnej w Libii, a przed rokiem w Syrii. Jeszcze 27 lipca tego roku, w 100-lecie I wojny światowej, Franciszek apelował, by "zdecydowanie iść drogą pokoju, odpowiadając na wszelkie obelgi niezłomną wolą dialogu, negocjacji i pojednania". Zatrzymać niesprawiedliwą agresję Dwa tygodnie później Franciszek poprosił wspólnotę międzynarodową o interwencję militarną w Iraku. Konkretnie 13 sierpnia napisał list do sekretarza generalnego ONZ, w którym, powołując się na Kartę Narodów Zjednoczonych, wnioskuje o "podjęcie działań, które położą kres tragedii humanitarnej". Co ważne, dodaje, wygnanej ludności trzeba zapewnić pomoc i bezpieczny powrót do ich miast i domów (a zatem trzeba wyprzeć stamtąd islamistów). W końcu stwierdza, że "tragiczne doświadczenia XX w. i najbardziej elementarne rozumienie ludzkiej godności zmuszają wspólnotę międzynarodową, zwłaszcza poprzez normy i mechanizmy prawa międzynarodowego, by zrobiła wszystko celem powstrzymania i zapobieżenia dalszej systematycznej przemocy przeciwko mniejszościom etnicznym i religijnym". Aby uniknąć niedomówień, tego samego dnia papieski dyplomata przy genewskich agendach ONZ abp Silvano Tomasi precyzuje, że w takich sytuacjach Karta Narodów Zjednoczonych przewiduje użycie siły. Papieski apel o interwencję w Iraku dotarł do świata z całą mocą dopiero tydzień później, kiedy Franciszek w drodze powrotnej z Korei odpowiadał w samolocie na pytania dziennikarzy. Zapytany, czy popiera amerykańskie bombardowania w Iraku, odpowiedział, że słuszną rzeczą jest zatrzymać niesprawiedliwą agresję. "Podkreślam czasownik «zatrzymać», nie mówię bombardować, prowadzić wojnę, ale zatrzymać" - stwierdził Franciszek, dodając, że stosowne środki należy jeszcze rozważyć i że powinna się tym zająć ONZ, a nie jedno państwo. Słowa papieża wywołały wielkie poruszenie. Wiele osób nie spodziewało się tego po Franciszku, który w ich oczach uchodził za skrajnego pacyfistę. Zanim Franciszek podjął tę trudną decyzję, dojrzewała ona wcześniej w sumieniach patriarchów i biskupów na Bliskim Wschodzie, którzy przynajmniej od czasów zajęcia Mosulu, czyli od 8 czerwca, zarzucali światu bierność i prosili o ochronę. 30 lipca szef watykańskiej dyplomacji abp Dominique Mamberti apelował już do wspólnoty międzynarodowej, by zajęła się sytuacją w Iraku i zaprowadziła tam pokój. Na początku sierpnia, kiedy ofensywa kalifatu przesunęła się na równinę Niniwy i zmusiła do ucieczki kilkadziesiąt tysięcy chrześcijan, również watykańscy dyplomaci, abp Tomasi w ONZ oraz nuncjusz w Bagdadzie abp Giorgio Lingua, otwarcie zaczęli dopuszczać potrzebę interwencji militarnej. Abp Lingua przyznał nawet, że amerykańskie bombardowania są już jakimś rozwiązaniem. A zatem, by posłużyć się słowami kard. Filoniego, specjalnego wysłannika papieża do Iraku, "sama potrzeba interwencji militarnej nie podlega już dyskusji. Nie jest tylko jasne, kto ma to zrobić". Watykan nie chce popierać interwencji amerykańskiej, wolałby oenzetowską. Sami biskupi z tego regionu nalegają, by nie zwlekano. Dlatego na przykład patriarcha syrokatolicki Józef III Younan apeluje już nie do ONZ, ale do "wolnych narodów", i przypomina, że w Kosowie zdecydowano się na interwencję pomimo sprzeciwu Rosjan Nie tylko działania militarne Pokonaniu islamistów w Iraku mają służyć nie tylko działania militarne. Watykańska dyplomacja, a konkretnie wspomniani już arcybiskupi Tomasi i Lingua oraz kard. Filoni, zabiega też o zdemaskowanie i powstrzymanie zagranicznych sponsorów kalifatu. Sami nie wskazują na żadne kraje. Nuncjusz w Iraku wyraził jednak przekonanie, że służby wywiadowcze muszą wiedzieć, kto zaopatruje islamistów w broń i pieniądze. Zdaniem o. Samira Khalila Samira SJ, egipskiego islamologa i papieskiego doradcy w sprawach islamu, wsparcie dla kalifatu płynie przede wszystkim z dwóch krajów: Arabii Saudyjskiej i Kataru. Watykańska polityka wobec Iraku ma na względzie przede wszystkim powstrzymanie katastrofy humanitarnej, a zatem los konkretnych ofiar islamistów. Dlatego też główne działania Kościoła koncentrują się na pomocy uchodźcom. Na znak bliskości 8 sierpnia papież wysłał do Iraku prefekta Kongregacji ds. Ewangelizacji Narodów. Kard. Filoni spędził wśród irackich chrześcijan cały tydzień. Spotkał się też z przedstawicielami innych prześladowanych mniejszości, a także rozmawiał z władzami Iraku oraz autonomicznego regionu Kurdystanu. Do Iraku zabrał papieski dar dla uchodźców, milion dolarów. Dzięki tym pieniądzom oraz darom napływającym z całego Kościoła, katolickie organizacje charytatywne są dziś głównym organizatorem pomocy dla ponad miliona uchodźców. Na kryzys iracki Watykan reaguje też na szczeblu międzyreligijnym. Już od dłuższego czasu iraccy biskupi żalą się na powszechne milczenie muzułmanów wobec zbrodni popełnianych przez kalifat. Co więcej, wypędzony biskup Mosulu Emil Nona opowiada, że kiedy nastał kalifat, przeciwko chrześcijanom wystąpili również "zwyczajni muzułmanie", sąsiedzi, "z którymi łamaliśmy się chlebem". Przyszłość dialogu z islamem 12 sierpnia Watykan postanowił zareagować na tę niezrozumiałą zmowę milczenia. Papieska Rada ds. Dialogu Międzyreligijnego wydała bardzo kategoryczny dokument, w którym szczegółowo wylicza zbrodnie popełniane przez islamistów, nazywa rzeczy po imieniu, niekiedy nawet po arabsku, i domaga się od zwierzchników muzułmańskich stanowczego i jednoznacznego potępienia takich zachowań. Odzew okazał się znikomy, co stawia pod poważnym znakiem zapytania przyszłość dialogu z islamem. Pojawia się bowiem pytanie, czy to, co dzieje się na terenie kalifatu, jest jedną z możliwych wersji islamu czy też jego zwyrodnieniem. Zdaniem cytowanego już ordynariusza Mosulu kalifat w jego aktualnej postaci jest prawdziwą wersją islamu, opiera się na nauczaniu Koranu, a jego celem jest podbicie i nawrócenie mieczem całego świata. Również o. Samir, islamolog, przyznaje, że to, co dzieje się w państwie islamskim, jest jedną z uprawnionych wersji islamu i znajduje uzasadnienie w Koranie. Co gorsza, jest to przejaw tendencji, która nasila się wśród wszystkich społeczności muzułmańskich. O. Samir przypomina, że muzułmanie choć mają ogromny potencjał, od kilku stuleci znajdują się w stanie cywilizacyjnej stagnacji. Dlatego w coraz szerszych kręgach pojawia się postulat, by powrócić do pierwotnej formy islamu, z czasów, gdy był on w stanie ekspansji. To jednak oznacza powrót do postaw z wczesnego średniowiecza, podbój świata i szerzenie mieczem wiary w Jedynego Boga. O ile chrześcijanie mogą w tej koncepcji muzułmańskiego świata liczyć na pewną wyrozumiałość, o tyle dla pogańskiego Zachodu dżihadyści nie przewidują żadnej litości: nawrócenie albo śmierć - ostrzega egipski jezuita. Z Rzymu dla "Przewodnika Katolickiego" Krzysztof Bronk, Radio Watykańskie