Przyjmę do pracy Początek był prozaiczny. - Poszłam do sklepu, by kupić towar - zaczyna swoją historię. - Wtedy zobaczyłam na szybie kartkę z ogłoszeniem: "Przyjmę do pracy" - wspomina. Przekraczając próg smart shopu z zamiarem zakupu któregoś z modnych specyfików zmieniających świadomość, pomyślała: "Czemu nie?" - Właściciele powiedzieli, że nie wymagają żadnych papierów. "Przyjdź o 17.00, przez godzinkę się rozejrzysz, co i jak" - mówili. Przyszłam. Łatwo wszystko załapałam. A o 22.00 odebrałam w domu telefon: "Zatrudniam cię od jutra" - wspomina Agnieszka. To był pierwszy sklep z dopalaczami w mieście. Otwarty siedem dni w tygodniu, od 12.00 do 22.00. - Właściciel rozkręcał sieć sklepów w całej Polsce. Nasz był dziewiąty. Ruch był stale. Największy w weekendy. W pierwszym tygodniu miałam utarg rzędu 2 tys. zł - mówi. Przez miesiąc działalności obrót wzrósł do 24 tys. zł tygodniowo. Asortyment mieli szeroki; fajki, wlewki, pigułki, proszki. Do palenia, do nosa, do połykania. Na opakowaniach szyderczo szczerzyły kły ostrzeżenia: "Nawóz dla roślin", "Produkt do czyszczenia kamieni". Najgorsze? Ciśnienie w głowie! Klienci byli różni, głównie gimnazjaliści i licealiści, bo dwie ulice dalej jest gimnazjum. - Gdy widziałam, że chłopak jest niepełnoletni, ale go znałam, to sprzedawałam mu towar. Tak samo, gdy przychodziła grupka dzieciaków, a chociaż jeden z nich miał dowód - tłumaczy. Po "artykuły kolekcjonerskie" przychodzili też starsi. - Miałam stałego klienta, faceta po 40. Przychodzili też więźniowie na przepustkach - potwierdza Agnieszka. Wielu z nich kupowało i aplikowało sobie dopalacze od razu w sklepie. - Właściciel był młody, nie miał nic przeciwko. Sam próbował, pozwalał też mnie i koleżance, z którą sprzedawałam - mówi. - Brałyśmy podczas pracy regularnie. Od początku wiedziałyśmy, że działają jak narkotyki - dodaje. Faza po zażyciu u Agnieszki trwała 15 minut. Uzależniła się ekspresowo. Jej organizm chciał coraz więcej. - Jedna dawka przestała już dawać efekty. Zaczęłam brać więcej, mocniejsze i mieszać z alkoholem - wspomina roztrzęsionym głosem. - Kilka razy miałam taki stan, że wydawało mi się, że padnę i już nie wstanę. Najgorsze było jednak ciśnienie w głowie. Nie do zniesienia. Robiło mi się słabo, ale wciąż paliłam - drżenie głosu Agnieszki się potęguje. Apogeum osiąga, gdy wspomina o zdarzeniu z udziałem jej koleżanki sprzedawczyni. - Za moją namową w sklepie zapaliłyśmy pewien specyfik. Wiele osób po wzięciu dostawało drgawek, ale takiego zatrzymania, jak Ewa, nie widziałam u nikogo. Stanęła w zawieszeniu. Potem się trzęsła. Na przemian płakała i się śmiała. Mówiła, że nie wie, co się z nią dzieje. Byłam przerażona - mówi z trudem. Od tego momentu już nikogo nie nakłaniała, by spróbował. Słyszę głosy Agnieszka wciąż jednak pracowała i brała. Popadła w długi. Zerwała relacje z rodziną. - W sklepie mogłam siedzieć 24 godziny na dobę. Będąc tam, niczego mi nie brakowało - zapewnia. Po miesiącu dzierżawca dowiedział się, że wynajmuje powierzchnię pod dopalacze. Zerwał umowę. Klienci przenieśli się do innego sklepu. Agnieszka rozpoczęła terapię. Choć nie bierze już od miesięcy, wciąż dręczą ją psychozy, słyszy głosy, ma lęki, a sen przeplata się z rzeczywistością. - Nie wchodzę tam, gdzie jest ciemno, bo wciąż czuję, że ktoś za mną idzie. Ostatnio przełożył mi się sen, że goni mnie umysłowo chora kobieta. Biegłam do piwnicy i wciąż ją widziałam. Bałam się, że mnie dogoni i złapie - opowiada o tym, co przeżywa dziś, będąc już w trakcie terapii. Mimo olbrzymich kryzysów, jakie przeżywa, w walce o normalność, nadal ku niej brnie? Skład? Nieznany! Podobną walkę jak Agnieszka z Punktu Konsultacyjnego Caritasu, podejmują domownicy Katolickiego Ośrodka Terapii i Uzależnień w Wierzenicy. Jest ich kilkunastu. Każdy w wieku 14-16 lat, a najstarszy ma 21. - Wszyscy pacjenci, którzy trafili do nas w okresie ostatnich ośmiu miesięcy, mieli kontakt z dopalaczami - mówi ks. Waldemar Twardowski, kierownik ośrodka i terapeuta. Jak przyznaje, jest to poważny problem. - Po dopalaczach człowiek jest bardziej poraniony niż po narkotykach - dodaje. Iwona Musiał, terapeutka ośrodka, przyznaje jednak, że działanie dopalaczy nie różni się od narkotyków. - Uzależnienie jest takie samo. Zresztą sami pacjenci stawiają między nimi znak równości. Jedne, jak i drugie robią spustoszenie w sferze psychicznej, biologicznej i społecznej człowieka. Niebezpieczeństwo dopalaczy polega jednak na tym, że nie znamy ich składu. Te są albo nieczytelne, albo wciąż zmieniane - wyjaśnia. Wszystko po to, by móc w majestacie prawa sprzedawać je jako artykuły kolekcjonerskie w smart shopach. Nieznany skład utrudnia ratowanie życia. - Wiele z tych specyfików zawiera jednocześnie środki pobudzające i uspokajające. Nie wiemy wówczas, co zastosować, aby pomóc - terapeutka rozkłada ręce. Poza utratą kontroli i przymusem brania dopalacze robią niespotykanych dotąd rozmiarów dziurę w psychice. - Konsultujemy przypadek dziewczyny, która po uzależnieniu od dopalaczy wymaga wnikliwej opieki psychiatrycznej - mówi ks. Twardowski. Ona podobnie jak Agnieszka słyszy głosy, ma halucynacje oraz silne, nieokreślone lęki. - W tym przypadku naszą 18-miesięczną terapię musi wspomóc farmakoterapia - wyjaśnia Iwona Musiał. Mimo zmasowanej akcji rządu zamykającej sklepy z dopalaczami wiele z nich wciąż ma się dobrze. Funkcjonują przecież w majestacie prawa. Wciąż czynny jest też ten na poznańskiej Wildzie w sąsiedztwie Punktu Konsultacyjnego Caritas dla Młodzieży Zagrożonej Uzależnieniem i Rodzin. Ciekawe, ilu spośród próbujących "nawozów sztucznych" czy innych artykułów kolekcjonerskich trafi do punktu jak Agnieszka, a ilu podzieli los zmarłych niedawno dwóch 30- i 20-latków? Dane personalne Agnieszki zostały zmienione Legislacyjna wojna z dopalaczami Rok temu Ministerstwo Zdrowia w ustawie o zmianie ustawy o przeciwdziałaniu narkomanii kontrolą objęło 18 substancji i roślin psychoaktywnych. Niedawno minister zdrowia do wykazu substancji zakazanych dopisał kolejnych siedem. Resort zdrowia wraz z Głównym Inspektoratem Farmaceutycznym i Krajowym Biurem ds. Przeciwdziałania Narkomanii przygotował projekt nowelizacji ustawy o przeciwdziałaniu narkomanii, który ma uruchomić szybką ścieżkę tymczasowej kontroli substancji, co do której jest podejrzenie, że może być niebezpieczna dla zdrowia i życia ludzkiego. Inspektor sanitarny w takim wypadku będzie mógł na okres półtora roku wstrzymać jej wytwarzanie, obrót tą substancją albo nakazać wycofanie jej z handlu. W tym czasie będzie miał prawo zamknąć sklep czy hurtownię, w której specyfik był wytwarzany i sprzedawany. Za złamanie zakazu produkcji i wprowadzania do obrotu środków używanych jako odurzające i psychotropowe, w zależności od wytworzonej i wprowadzonej do obiegu ich ilości, grozi kara od 20 tys. do 1 mln zł. Nowela zakazuje też reklamy i promocji środków spożywczych oraz innych produktów przez sugerowanie, że działają one jak substancje psychotropowe lub odurzające, także wówczas, gdy proponuje się ich użycie niezgodne z przeznaczeniem. Złamanie zakazu grozi grzywną, karą ograniczenia lub rocznego pozbawienia wolności. Michał Bondyra