Jedno nie ulega wątpliwości: Złote żniwa Jana Tomasza Grossa to lektura wstrząsająca. Z jednej strony wynika to z zacytowania w tej publikacji autentycznych wspomnień, relacji i świadectw, przerażających opisów praktyk, do jakich dochodziło w czasie wojny, "na obrzeżach zagłady", jak pisze Gross. Z drugiej strony dzieje się tak z powodu wniosków, jakie wyciąga z tych źródeł i relacji autor, i ze sposobu, w jaki te źródła zestawia i prowadzi swoje zdumiewające wnioskowanie indukcyjne. Brutalna retoryka Jako koronny przykład, można tu podać swoistą "antysentencję" Grossa: "I jeśliby zadać pytanie, co bankier szwajcarski i polski chłop mają z sobą wspólnego - oprócz tego, że obydwaj są ludźmi i posiadają nieśmiertelną duszę - odpowiedź, z lekka tylko ustylizowana, będzie brzmiała: złoty ząb wyrwany z czaszki zabitego Żyda". Podobnie brutalnej stylistyki jest w Złotych żniwach niemało. Nie warto nią wtórnie epatować czytelnika, wszelako większość cytatów sprowadza się do jednego twierdzenia, wygłaszanego na łamach książki z niekwestionowaną pewnością: zjawisko grabieży mienia Żydów, którzy ginęli w Zagładzie, grabieży dokonywanej rękoma polskich chłopów, "było praktyką społeczną, a nie kryminalnymi wyskokami dewiantów ze społecznego marginesu". Innymi słowy - jak podsumowuje w jeszcze innych miejscach swej książki Gross - "Żydzi na polskiej wsi stali się zwierzyną łowną", a "mieszkańcy polskich wsi i miasteczek przestali uważać Żydów za ludzi i zaczęli traktować ich jak "nieboszczyków na urlopie"". Ostatnia drastyczna figura retoryczna zaczerpnięta została z relacji kronikarza warszawskiego getta Emanuela Ringelbluma. Cytatami z jego relacji książka Grossa jest dosłownie przenicowana. Sęk w tym, że Gross skupia się wyłącznie na negatywnych dla Polaków refleksjach Ringelbluma, całkowicie lekceważąc te fragmenty relacji kronikarza getta, w których oddaje on sprawiedliwość Polakom pomagającym Żydom podczas niemieckiej okupacji, między innymi także owym polskim "chłopom, którzy przez długie miesiące ukrywali i dobrze karmili uchodźców żydowskich z okolicznych miasteczek", jak pisze w innym fragmencie Ringelblum. Tendencyjność w doborze materiałów źródłowych, a nawet ich fragmentów, będzie jednym z poważniejszych zarzutów wobec "eseju historycznego", jak Złote żniwa reklamuje wydawca, krakowski Znak. Za sprawą podjętej przez autora tematyki, zarzut owej tendencyjności nie jest już nawet tylko wskazaniem uchybień, czy wręcz świadomych manipulacji metodologicznych, ale staje się implicite oskarżeniem etycznym. Próżno szukać w wywodach Grossa przeciwwagi dla dramatycznych opisów zbrodni, jakich wobec Żydów dopuścili się wskazani przez autora na podstawie dostępnych mu źródeł Polacy. Dowiadujemy się między innymi o hienach przetrząsających ponure kurhany Holokaustu w poszukiwaniu żydowskich złotych zębów i kosztowności. Mówi się nam, że to zjawisko miało charakter powszechny. Informacja o Sprawiedliwych wśród Narodów Świata wprawdzie majaczy gdzieś między wersami, ale w istocie przedstawieni są oni jako chlubne wyjątki w morzu obojętności oraz pośród powszechnych przykładów inkryminowanego Polakom współudziału w Zagładzie, choćby na jej obrzeżach. Więcej nawet, w jednym miejscu Złotych żniw Gross chyba po raz pierwszy w historiografii w tak ostry sposób kwestionuje fakt, że Polakom pod okupacją za ukrywanie Żydów bezwzględnie groziła kara śmierci. Symboliczny, ale wcale nieodosobniony przykład zamordowanej właśnie za to polskiej rodziny Ulmów nie mieści się w ramach eseju Grossa. Po jego lekturze natomiast można odnieść wrażenie, że park Yad Vashem złożony z ponad 6 tys. polskich drzewek został po Złotych żniwach wykarczowany. Manipulacje cytatami Przykładów takiego spłaszczania perspektywy badawczej jest więcej. Przywołane przez Grossa traumatyczne i bolesne doświadczenia z czasu Zagłady, jakie stały się udziałem kilkuletniego wówczas prof. Michała Głowińskiego, przytoczone są nader jednostronnie. Dowiadujemy się - przez odwołanie do cytatu z Czarnych sezonów Głowińskiego - jak to autor jako chłopiec, znalazłszy się w cukierni, przeżywa dyskusję dwóch kobiet napastujących pozostawione na chwilę samotnie dziecko i - ku jego zatrwożeniu - dekonspirujących je jako "Żydka". Trwoga dziecka udziela się czytelnikowi, który rozumie, czym było wydanie w czasie wojny każdego człowieka, na którego choćby lekkomyślnie czy w złej wierze rzucono "oskarżenie" o żydowskie pochodzenie. Gross, podając ten symptomatyczny i przenikający czytelnika węzłowy moment ze wspomnień Michała Głowińskiego, wyciąga - parafrazując źródło - daleko posunięte wnioski: ""normalne, zwykłe, na swój sposób dzielne i porządne kobiety, z całą pewnością pracowite, (...) pobożne, odznaczające się całą harmonią cnót" - to są nasze ciocie, babcie, nos semblables, które zachowywały się wedle przyjętych wówczas norm postępowania".