Niepokój budzi natomiast jakość niektórych kandydatów zgłaszających się do domów formacyjnych. Coraz więcej jest wśród nich osób z rodzin niepełnych i będących w kryzysie. Spora grupa kandydatów ma poważne braki w wychowaniu, zwłaszcza w wymiarze intelektualnym, moralnym, duchowym i religijnym. Wielu ma też problemy z solidnością, pracowitością, dyscypliną i zaangażowaniem. Powołanie: dar i zadanie W tej sytuacji jeszcze ważniejsza niż dotąd staje się solidna formacja alumnów w seminariach duchownych. Formacja ta ma podwójny cel. Dla kandydata jest to czas modlitwy, nauki i różnych form zaangażowania duszpasterskiego po to, by weryfikować, czy rzeczywiście jest on powołany do kapłaństwa i czy rzeczywiście jego motywacja jest dojrzała. Z kolei wychowawcy seminaryjni są odpowiedzialni przed Bogiem i przed Kościołem za to, by pomagać kandydatowi w dorastaniu do powołania i by nie dopuścić do tego, aby ktoś przyjął święcenia czy złożył śluby zakonne bez osiągnięcia odpowiedniej dojrzałości. Do święceń nie wystarczy sam dar powołania. Konieczna jest także dojrzałość, która oznacza, że powołany dorasta do tego, by myśleć, kochać i pracować na wzór Chrystusa. Weryfikacja seminaryjna w obu wyżej wymienionych aspektach bywa z reguły skuteczna, gdyż zwykle do święceń dochodzi nie więcej kandydatów niż 50-60 proc. spośród tych, którzy się zgłosili. Odejście z seminarium jest przejawem uczciwości, zwłaszcza gdy dokonuje się mocą osobistej decyzji danego alumna, który przed Bogiem i ludźmi uznaje, że kapłaństwo nie jest jednak jego drogą życia lub że nie dorasta jeszcze do łaski powołania. Dramat niewierności Prawdziwy dramat ma miejsce wtedy, gdy ktoś sprzeniewierza się przyjętym już święceniom diakonatu czy kapłaństwa. Odchodzący przestaje być wierny własnemu powołaniu i łamie zobowiązania, które podjął w sposób świadomy, dobrowolny i publiczny. Odejście z kapłaństwa czy życia konsekrowanego to niewierność tak wielka, że może być porównana jedynie ze złamaniem przysięgi małżeńskiej. Zwykle osób, które odchodzą z kapłaństwa, jest od kilku do kilkunastu w skali roku. Jeśli uwzględnimy fakt, że w Polsce mamy około trzydziestu tysięcy kapłanów diecezjalnych i zakonnych, to ci, którzy odchodzą, stanowią znikomy ułamek procenta. Jednak każda z takich sytuacji to o jeden dramat za dużo. Każdy, kto odchodzi z kapłaństwa czy łamie śluby zakonne, szuka jakiegoś usprawiedliwienia, jakiejś formy wymówki. Działają wtedy psychiczne mechanizmy obronne. Kto nie postępuje zgodnie z sumieniem i własnymi zobowiązaniami, przeżywa poważny niepokój i próbuje "załagodzić" ten niepokój jakąś formą alibi. Całkiem podobnie czyni nastolatek, który ucieka z domu, albo człowiek dorosły, który odchodzi od małżonka, Boga i Kościoła. Ci, którzy porzucają kapłaństwo czy łamią śluby zakonne, często całą odpowiedzialnością za zaistniałą sytuację obarczają swoich przełożonych, trudne warunki życia czy zbyt duży - według nich - ciężar obowiązków, które mieli do wypełnienia. W rzeczywistości najważniejszym powodem odejścia jest osobisty kryzys danej osoby, zaniedbanie modlitwy i ofiarnej miłości, ucieczka od odpowiedzialności i od nieuniknionego przecież trudu życia, brak czujności i dyscypliny, a także magiczne oczekiwanie, że w świeckim życiu jest łatwiej o rozwój i doświadczenie radości życia. Tymczasem rozwój i radość zależy od tego, jak postępujemy, a nie od tego, w jakim środowisku żyjemy.