W Rzymie i Madrycie mamy rzeczywiście do czynienia z zajadłą, gorszącą nagonką na Watykan i na wszystkich katolików. Nad Wisłą możemy co najwyżej mówić o popiskiwaniu kilku polityków, kilkunastu dziennikarzy i paru celebrytów, strojących się w modne piórka antyklerykałów. Problem w tym, że ich wywody, zazwyczaj przerażająco płytkie i infantylne, są intensywnie nagłaśniane przez media. Nie ma więc "sterowanej z wiadomych ośrodków" bezwzględnej kampanii. Nie oznacza to jednak, że za chwilę sytuacja się nie zmieni: polscy propagandziści po prostu nie opanowali jeszcze wszystkich piarowskich sztuczek i retorycznych figur, od lat używanych przez wrogów chrześcijaństwa. Kiedyś jednak sięgną do fachowej literatury i zaczną czerpać pełnymi garściami z dzieł najwybitniejszych przedstawicieli antyreligijnej propagandy... Wybite okna kardynała "Musimy oderwać ludzi od kościołów i od kapłanów. Państwo zwalcza przecież szkodliwą działalność astrologów, jasnowidzów i oszustów - w podobny sposób powinno traktować Kościół i eliminować jego wpływy. Dopóki tego nie uczynimy, nie będziemy mogli w pełni oddziaływać na życie jednostek. Dopóki nam się to nie uda, Rzesza i jej obywatele nigdy nie będą w pełni bezpieczni". To fragment tajnego dekretu, wydanego przez Martina Bormanna, osobistego sekretarza Adolfa Hitlera, do wszystkich gauleiterów, czyli szefów regionalnych oddziałów NSDAP. Od dojścia do władzy w 1933 r. naziści prowadzili systematyczną kampanię oczerniającą Kościół katolicki, który miał czelność głośno mówić o naruszeniach prawa ze strony reżimu i o jego zbrodniczym charakterze. Tak jak dzisiaj katolicy przeszkadzają "postępowcom" w zaprowadzeniu nowego ładu na ziemi, tak 80 lat temu stanowili przeszkodę dla dalekosiężnych planów nazistów. Dlatego należało ich usunąć z drogi. Katoliccy duchowni oraz wierni byli w zdecydowanej większości przeciwnikami narodowosocjalistycznej dyktatury. Wystarczy rzut oka na dwie mapki, pokazujące rozkład głosów w wyborach do Reichstagu w 1932 r. Pierwsza z nich pokazuje wyniki NSDAP w poszczególnych okręgach, druga zaś - odsetek zamieszkujących je katolików. Plamy na obu mapach są tak jednoznaczne, że aż szokujące: im więcej katolików, tym gorszy wynik partii Hitlera. Jeszcze przed wybuchem II wojny światowej wielu katolików heroicznie pomagało prześladowanym Żydom. W książce Noc kryształowa. Preludium do zagłady brytyjski historyk Martin Gilbert przytacza przykład jednego z nielicznych "dobrych uczynków" z tamtych dni: "Kardynał Michael von Faulhaber, arcybiskup Monachium i Fryzyngi udostępnił ciężarówkę Leonowi Baerwaldowi, rabinowi monachijskiej gminy, aby przed zburzeniem synagogi Ohel Jakob wywieźć z niej obiekty liturgiczne. (...) Po perorze gauleitera motłoch zaatakował pałac kardynalski, wybijając wszystkie szyby w oknach na pierwszym i drugim piętrze". Tym gauleiterem był Julius Streicher, słynny wydawca antysemickiej gazety "Der Stürmer": "Wiemy, że są wśród nas ludzie, którzy wciąż jeszcze wyrażają współczucie dla Żydów. Ci ludzie nie są godni, by żyć w naszym mieście, by być częścią naszego dumnego narodu!" - podjudzał zgromadzonych. Jak zauważa ze smutkiem Gilbert, "w miejscu, gdzie stała synagoga, umieszczono tabliczkę informującą o zniszczeniu budynku. Nie wspomniano jednak o geście kardynała von Faulhabera". To "niedopatrzenie" wpisuje się zresztą w powojenną argumentację pseudohistoryków, którzy skutecznie wbili do głów milionów ludzi na wszystkich kontynentach, iż Kościół katolicki, z papieżem Piusem XII na czele, gorliwie wspierał eksterminacyjne zamierzenia Hitlera. Mimo iż teza ta została po stokroć obalona, do dziś możemy tu i ówdzie usłyszeć, że Watykan ponosi "dużą część winy za Holokaust". Przez cały okres rządów nazistów katolicy byli wyszydzani i dyskryminowani. Watykan przedstawiano jako "czarną, kłamliwą bandę", która współpracuje z Żydami, aby "zapanować nad światem". W tym czasie przestała się m.in. ukazywać katolicka prasa, ale i tak naziści nie byli zadowoleni z efektów swoich działań. "Skrajnie prożydowska postawa Kościoła sprawia, iż nasza propaganda wśród wiernych jest bezskuteczna" - pisał w jednym z listów szef Gestapo Reinhard Heydrich. Z kolei Heinrich Himmler mówił w styczniu 1941 r: "Kler słucha wyłącznie zagranicznych rozgłośni radiowych, a potem tylko o nich dyskutuje. Duchowni starają się podważyć szacunek, jakim cieszy się rząd Rzeszy wśród obywateli". Próbowano też walczyć bardziej wymyślnymi metodami: "Funkcjonariusze NSDAP wymuszali na Niemcach, by nie posyłali swoich dzieci do katolickich placówek oświatowych - często stosując w tym celu pogróżki" - pisze w książce Catholic Martyrs of the Holocaust Matthew D. Bunsen. "W 1939 roku w całym kraju zamknięto 10 tys. szkół prowadzonych przez Kościół". Niestety, nie skończyło się na tego typu naciskach. Niemieccy księża katoliccy (podobnie jak polscy) byli masowo oskarżani o zdradę i wysyłani do obozów koncentracyjnych. W samym Dachau na 2720 duchownych różnych wyznań było aż 2529 kapłanów katolickich, choć przecież katolicy nie stanowili w Niemczech większości. Prawo Watykanu, prawo Niemiec Joseph Goebbels, minister propagandy Hitlera, w pewnym momencie uznał, że najlepszym sposobem na uderzenie w prestiż Kościoła będzie wplątanie go w serię skandali seksualnych. Stosowna operacja została uruchomiona po opublikowaniu krytycznej wobec Hitlera papieskiej encykliki Mit brennender Sorge. Naziści zastawiali pułapki - zapraszali na przykład księdza do mieszkania "chorej osoby", która potrzebowała namaszczenia. Później okazywało się, że za drzwiami czekała roznegliżowana prostytutka oraz agent wyposażony w aparat fotograficzny. To wystarczyło, by wytoczyć akt oskarżenia i zorganizować pokazowy proces. W latach 1933-1937 64 duchownych zostało oskarżonych o homoseksualizm lub akty pedofilii - najczęściej na podstawie sfabrykowanych lub wątpliwych dowodów, a i tak stanowili oni zaledwie 0,26 proc. liczby wszystkich niemieckich księży i zakonników w tamtych latach. Mimo to reżimowa prasa wytworzyła wrażenie moralnego bagna i całkowitego zepsucia w łonie Kościoła. W maju 1938 r. Goebbels wygłosił słynne przemówienie w berlińskiej Deutschlandhalle, w którym brutalnie zaatakował katolickich kapłanów. "Nie chodzi w tym wypadku o pojedyncze, godne pożałowania przypadki naruszenia ogólnie przyjętych zasad, lecz o upadek moralności w takiej skali, jakiej historia ludzkości jeszcze nie znała" - przekonywał słuchaczy. "Kościół narzeka, że prasowe relacje z procesów źle wpływają na morale młodzieży. Muszę na to odpowiedzieć: to nie dziennikarze są temu winni, lecz seksualne, przestępcze ekscesy katolickiego kleru, który swoimi działaniami zagraża - zarówno cieleśnie, jak i duchowo - dzisiejszej młodzieży". Goebbels zarzucił Kościołowi hipokryzję i stwierdził, że zachowuje się jak wilk w owczej skórze. "W Niemczech nie obowiązuje prawo Watykanu, lecz prawo niemieckie, i każdy Niemiec musi mu się podporządkować!" - grzmiał naczelny propagandzista Rzeszy. Także dzisiaj możemy przeczytać na różnych transparentach i w różnych felietonach, że należy przeciąć pępowinę, która łączy nasz kraj z Watykanem, że Kościół katolicki ma za duży wpływ na nasze prawodawstwo i że jest siedliskiem zachłanności i hipokryzji. Skandale pedofilskie - owszem, istniejące i będące poważnym problemem dla hierarchów - są jedyną rzeczą, obok afer finansowych, która interesuje media na całym świecie, gdy trzeba coś napisać o katolicyzmie. Mam nadzieję, że wszyscy recenzenci Kościoła w końcu się opamiętają i nie będą podążać w ślad za Goebbelsem i innymi przywódcami nazistowskiej tyranii. Jest jednak różnica między najostrzejszą nawet krytyką - której Kościół potrzebuje, i na którą w wielu przypadkach bez wątpienia zasłużył - a niebezpiecznym językiem totalitaryzmu. MAREK MAGIEROWSKI KOMENTATOR "UWAŻAM RZE"