"Ludzkie bzdurstwa opowiadają ci, którzy głoszą, że gdy grosz w skrzynce zabrzęczy, dusza z czyśćca uleci. (...) Ci, którzy twierdzą, że mogą zapewnić sobie zbawienie przez listy odpustowe, będą wiecznie potępieni wraz z mistrzami swymi" - grzmiał w swych tezach Marcin Luter. Co tak bardzo zdenerwowało augustianina i profesora uniwersytetu w Wittenberdze, że w liście do Albrechta, arcybiskupa Moguncji, z 1517 r. nawoływał do naukowej dysputy? Otóż uskarżał się on na kaznodziejów odpustowych i na samą praktykę odpustów, przypominającą raczej jarmarczny handel, dzięki której Kościół bardziej pomnaża swój majątek niż rzeczywiście prowadzi ludzi ku Bogu. Odpustowa matematyka Aby zrozumieć krytykę Lutra, trzeba powrócić do samego początku wprowadzenia odpustów. Nie sposób mówić o odpustach, nie odnosząc się do pokuty, początkowo niezwykle surowej, trwającej nieraz latami i przede wszystkim publicznej. Problem był jeszcze większy, kiedy penitent otrzymywał kolejne pokuty, które sumowano z poprzednimi. Człowiek średniowiecza, karmiony sugestywnymi kaznodziejskimi opisami, bał się mąk czyśćcowych - żywa była w nim świadomość czekających go jeszcze na ziemi lub w czyśćcu kar. Proszono więc spowiedników o modlitwę w intencji darowania lub złagodzenia kar. W taki sposób odpust stawał się łaską przydzielaną przez papieży i biskupów, a czerpaną z zarządzanego przez Kościół "skarbca łask" nabytych przez Jezusa i świętych. Początkowo były udzielane bardzo oszczędnie, a ich uzyskanie było związane z udziałem w krucjatach przeciw innowiercom, niestety z czasem praktyka ta przerodziła się w rodzaj premii za podjęte dobre czyny. Obietnica złożona publicznie przez papieża Urbana II do kilkuset opatów i biskupów oraz tysięcy rycerzy w 1095 r. w Clermont w południowej Francji przeszła do historii. Udział w krucjacie przeciwko "niewiernym" łączył się z udzieleniem odpustu zupełnego, ponieważ trudy i niebezpieczeństwa wyprawy w obronie Ziemi Świętej i Jerozolimy stanowiły pewną równowartość kar za grzechy nałożonych przez Kościół. Nietrudno się domyślić, że nie zabrakło ochotników, którzy podjęli zobowiązanie do udziału w wyprawie. Odpust, a więc darowanie kary za grzechy, których wina została zmazana przez sakramentalne rozgrzeszenie, zaczęto traktować instrumentalnie. W XII w. zaczęto łączyć odpust z nawiedzeniem miejsca kultu religijnego. Można go było uzyskać np. przez nawiedzenie grobu św. Jakuba Apostoła w Santiago de Compostela czy kaplicy Porcjunkuli w Asyżu. Zapotrzebowanie na odpusty rosło coraz bardziej, tym bardziej że w wieku XIII upowszechniła się w Kościele nauka o czyśćcu. Człowiek średniowiecza był gotów sporo zapłacić i ponieść wiele trudów, by skrócić sobie przyszłe cierpienia. Nastąpił prawdziwy rozkwit odpustów, które mnożono na dziesiątki, a nawet na setki lat. Ludzie chętnie pielgrzymowali do Rzymu, a nawet do Ziemi Świętej, by uzyskać odpust z okazji jubileuszy chrześcijaństwa, które zapoczątkował papież Bonifa-cy VIII w 1300 r. W późnym średniowieczu nasiliła się praktyka zamieniania aktów pokuty na opłaty pieniężne. Wystarczyło bowiem kupić list odpustowy za siebie lub nawet za zmarłego, by skrócić męki w czyśćcu. Odpust stawał się więc coraz bardziej wygodnym źródłem dochodów. Wszystko kręciło się wokół liczb. Zbawienie dusz sprzedawano w różnych cenach i rachowano prawie jak na jarmarkach. W tym wszystkim zagubiono podstawowy warunek uzyskania odpustu, czyli stan rzeczywistego odwrócenia się od grzechu. Liczył się bilans zysków i strat. W dodatku, w 1515 r. papież Leon X odnowił odpust rozpisany przez Juliusza II, by zdobyć pieniądze na budowę bazyliki św. Piotra w Rzymie. Połowę wpływów miał otrzymać Albrecht, arcybiskup Moguncji, który był papieskim komisarzem do spraw odpustów na terenie Niemiec. W instrukcji dla pełnomocników tak streszczał on naukę o odpustach: "Aby dostąpić łaski zupełnego odpuszczenia grzechów, każdy, kto się wyspowiadał lub przynajmniej ma zamiar zrobić to w swoim czasie, powinien w jednym z siedmiu kościołów katedralnych w Rzymie odmówić pięć "Ojcze nasz" i pięć "Zdrowaś Maryjo". Kto jednak z jakiejś przyczyny żąda, by odpuszczono mu podróż do Rzymu, to jest to możliwe, ale w zamian trzeba wnieść opłatę" - i tutaj padały odpowiednie sumy proporcjonalne do pochodzenia i stanu. Jednak to działalność dominikanina o nazwisku Jan Tetzel zainspirowała Marcina Lutra do napisania 95 tez i przeciwstawienia się praktyce handlu odpustami. To właśnie ten zakonnik, do którego przylgnęło powiedzenie: "Gdy tylko złoto w misce zadzwoni, do nieba jakaś duszczyczka goni", rozprowadzał papieski odpust w okolicach Wittenbergi. Dlaczego jednak Luter został uznany za heretyka? Nie dlatego, że w swoich tezach przeciwstawiał się nadużyciom, ale m.in. dlatego, że zakwestionował rzeczywisty sens samego odpustu. Krytyka odpustów zmusiła Kościół do zrewidowania tej praktyki. Problem ten podjęto na soborze trydenckim (1545-1563), gdzie potwierdzono, że Kościół ma boskie pełnomocnictwo udzielania odpustów, ale postanowiono, że nowe odpusty i inne łaski duchowe będą "w odpowiednim czasie ogłaszane ludowi przez ordynariuszy miejsc przy udziale dwóch przedstawicieli kapituły". Skarb Kościoła Teologowie XX w. starali się na nowo spojrzeć na tę sprawę. Szczególną rolę w tym względzie odegrał jeden z najbardziej wpływowych teologów XX stulecia, niemiecki duchowny Karl Rahner, który zdefiniował pojęcie kary doczesnej, wskazując na konsekwencje grzechu włączone w proces oczyszczenia nawróconego za jego życia czy po śmierci. Dawno oczekiwaną reformę odpustową wprowadziła konstytucja apostolska Indulgentiarum doctrina Pawła VI z 1967 r., głosząca poprawioną naukę w zakresie praktyki odpustów. Papież zniósł odpusty określane konkretnym czasem (np. liczbą dni lub lat). Odpust cząstkowy lub zupełny można uzyskać tylko za siebie lub ofiarować go za zmarłego, ale za nikogo z żyjących, ponieważ każdy człowiek sam jest w stanie dokonać przemiany swojego życia i wypełnić wymagane do otrzymania odpustu warunki. Odpust zupełny można uzyskać tylko jeden raz w ciągu dnia, poza pozostającymi w obliczu śmierci, natomiast odpusty cząstkowe można uzyskiwać w ciągu jednego dnia wielokrotnie. W dokumencie zaakcentowano też związek pokutującego z naśladowaniem cierpiącego Chrystusa, a zredukowano związek odpustów z dewocjonaliami. Dość powiedzieć, że niektórzy teologowie oczekiwali po Soborze Watykańskim II, że papież, ogłaszając Rok Jubileuszowy 1975, wycofa się z tej praktyki będącej kością niezgody między katolikami a protestantami. Tymczasem Paweł VI miał świadomość, że w ciągu wieków nauka Kościoła o odpustach często była wypaczana i nadużywana. Mimo to właśnie w tej praktyce papież widział drogę do przemiany człowieka, popartą szczerą chęcią nawrócenia. O nauce o odpustach przypominał też Jan Paweł II, przygotowując wiernych na Rok Jubileuszowy 2000. "Istnieje skarb Kościoła, który poprzez odpusty jest niejako "rozdzielany". Tego rozdzielania nie należy pojmować jako swego rodzaju mechanicznej dystrybucji, tak jakby chodziło o "rzeczy". Jest ono raczej wyrazem pełnej ufności Kościoła, że jest wysłuchiwany przez Ojca, gdy ze względu na zasługi Chrystusa, a także - za Jego przyzwoleniem - na zasługi Matki Boskiej i świętych, prosi Go o zmniejszenie lub przekreślenie bolesnego aspektu kary, pogłębiając jej wymiar leczniczy poprzez inne rodzaje działania łaski. W niezgłębionej tajemnicy Bożej mądrości ten dar wstawiennictwa może być użyteczny również dla wiernych zmarłych, którzy korzystają z jego owoców stosownie do swej sytuacji" - przypominał podczas jednej z audiencji generalnych. Mówienie o odpustach ma więc sens tylko w kontekście grzechu i pojednania z Bogiem, należy do dziedzictwa teologicznego Kościoła zachodniego i nie ma już dzisiaj nic wspólnego z handlem z czasów Marcina Lutra. Małgorzata Szewczyk